[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli tak zajęci, tak zasłuchani, że nie spostrzegli, jak ktoś otworzył wolno drzwi.W progu stanął rosły, urodziwy góral lat oko­ło trzydziestu.Twarz miał wynędzniałą, osypaną od dawna nie golonym zarostem, a jego oczy pło­nęły dziwnym blaskiem, jakby miał gorączkę.Stał chwilę nieruchomo, potem cicho zamknął za sobą drzwi.Dopiero wtedy zauważył go Zuzaniak.- To ty, Waluś? - powiedział zaskoczony.Naraz wszyscy spojrzeli na niego.Kolędnicy przerwali piosenkę, zamilkli.Zrobiło się nagle cicho i jakby powiało chłodem.Walek Niebies stał wciąż w tym samym miejscu i tym samym rozpa­lonym gorączką wzrokiem wodził bezwiednie po izbie.Bukowa zachłysnęła się, jak gdyby ujrzała zja­wę.Wnet jednak opanowała chwilowe zakłopo­tanie, podeszła do górala i łagodnie ujęła go za rękę.- Siadajże, Waluś.siadajże.Nic nie powiedział.Dał się bezwolnie doprowa­dzić do ławy.Usiadł obok Zuzaniaka i nagle jak­by oprzytomniał.- Nie było tu u was mojej Hanki? Bukowa skinęła na kolędników.- Szczęść wam Boże, chłopcy.Dziękujemy za kolędę.- Daj Boże - odparł Józuś od Spyrkowskich.Zerknął na Walka Niebiesa i pierwszy ruszył do drzwi.W izbie zapanowała kłopotliwa cisza.- Nie było tu mojej Hanki? - powtórzył Niebies pytanie.Zuzaniak łagodnym ruchem położył mu dłoń na kolanie.- Waluś, przecie wiesz, że Hankę dawno już Niemcy zabrali.Niebies zaprzeczył ruchem głowy.- Nie zabrali.Hanusi wtedy doma nie było.- Przez jego posępną, piękną twarz przebiegł gwałtowny skurcz, a oczy w głębi źrenic za­płonęły gniewem.- Matkę zabili - powiedział zdławionym głosem - ojca zabili, Franka zabili, ale Hanusi nie było doma.Zuzaniak pokręcił bezradnie głową, posłał Bu­kowej błagalne spojrzenie.Ta dorzuciła z kobiecą wyrozumiałością:- Doma jej nie było, ale potem zabrali ją z Dzianisza, od ciotki Honorki.Niebies uśmiechnął się przekornie.- Wy mi tego, ciotko, nie mówcie.Ja lepiej wiem, jak i co było.Ja muszę znaleźć Hanusię.Znowu chwila ciężkiej, nabrzmiałej bezradnoś­cią ciszy.Zuzaniak wolno sięgnął po tabakę, pod­sunął ją Walusiowi.- Zakurzysz, Waluś?Ten zaprzeczył ruchem głowy.Zuzaniak uś­miechnął się do niego niemal pogodnie i chcąc zmienić rozmowę zagadnął głośno:- Tyś z Witowa przyszedł, Waluś?- Nie.- Myślałem, że z Witowa.- Dawno w Witowie nie byłem - powiedział z naciekiem.Naraz jego gorączkowe spojrzenie spoczęło na wiszących, na ścianie starych, góralskich gęślikach.Uśmiechnął się jak dziecko, zdjął je z kołka, pogładził dłonią.Potem smykiem prze­jechał po strunach i zaczął je stroić.- Myślałem, żeś z Witowa przyszedł - powie­dział Zuzaniak, jak gdyby chciał czymś zapełnić wlokący się czas.- Bo opowiadają, że w Witowie jakiegoś strażnika, grenzschutza, nożem zadźgali.Walek drgnął, a jego zarośnięta twarz stężała w bolesnym grymasie.Chwilę z uporem wpatry­wał się w Zuzaniaka.- Kto wam to mówił? - A ludzie.- Ja o tym nie słyszałem - powiedział twar­do i z pasją pociągnął smykiem.Gęśle wydały piskliwy ton.- I w Lejowej - wtrąciła nieśmiało Brońcia.- Co w Lejowej? - zapytał Niebies przecią­gle.- No dyć.też Niemca zadźgali.Walek wzruszył ramionami.- Nic o tym nie wiem.- Pociągnął jeszcze raz smykiem, a potem zaczai grać.Grał zwykłą gó­ralską melodię na dunajecką nutę, a jednak wy­dobywał ze skrzypiec tak smętne i głębokie tony, że nagle w izbie powiało chłodem.Nikt nie śmiał ruszyć się z miejsca.Siedzieli w milczeniu, jak gdyby ich ta muzyka paraliżowała.Naraz skrzy­pek urwał w połowie frazy, odłożył instrument i zapytał, nie patrząc na nich: - Nie wiecie, gdzie moja Hanka?- Nie, Waluś.nie wiemy - Bukowa west­chnęła ciężko, uniosła dłonie do oczu i nagle jej ciałem wstrząsnął spazm.- Skoro ty nie wiesz, to i my nie wiemy - dodała, łkając już głośniej.Niebies spoglądał chwilę na nią oczami pełnymi dziwnego żaru.- Nie płaczcie, ciotko - powiedział cicho.- Zobaczycie, za ja ją znajdę.- Niech ci będzie, Walek.Niech ci będzie.- mruknął pojednawczo Zuzaniak.- A ty, Anielciu - zwrócił się do Bukowej - nie becz, bo ci to nic nie pomoże.Ani tobie, ani jemu.Brońcia podeszła do okna, bo w tej właśnie chwi­li zobaczyła, że ktoś zbliża się do sieni.Stru­chlała.- Niemcy - wyszeptała trwożnie.Spoza drzew wyłonili się dwaj niemieccy żoł­nierze w mundurach strzelców alpejskich.Szli prosto w stronę obejścia Bukowych.Pies szarpał się wściekle na łańcuchu.Żołnierze zatrzymali się na chwilę, lecz gdy spostrzegli, że łańcuch nie do­sięga ścieżki, ruszyli szybko w stronę domu.Bukowa zerwała się w popłochu; podbiegła do drzwi, lecz wnet zawróciła i bez celu zaczęła przestawiać garnki na blasze.Zuzaniak skręcał spo­kojnie papierosa.- Ino spokojnie, Anielciu.Ino spokojnie - po­wiedział zerknąwszy przelotnie w okno.- Oni bez broni.Pewno na urlop przyjechali.Walek Niebies powiesił na kołku skrzypce, po­tem cofnął się pod ścianę, oparł się o nią pleca­mi, oczy utkwił w drzwiach, jakby czekał na nich.W jego źrenicach żarzyło się coś niesamo­witego.Brońcia pchnęła drzwi, wyszła do sieni.Niemcy byli już w progu.Jeden z nich, wysoki, smagły, o zimnych oczach, uniósł dłoń do daszka.- Przepraszam, czy tu mieszka Maria Karpiel? - zapytał po niemiecku.Brońcia odetchnęła z ulgą.- Nie - rzuciła pośpiesznie - to nie tu.- Przestąpiła próg i pokazała w stronę sąsiedniego domu.- Karpiele tam mieszkają [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •