[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak zacznie się ogólny bajzel - ruszaj.Wrócę do mojej kwatery tak szybko, jak będę mógł.Niech czeka tam na mnie przewodnik.Tylko upewnij się, czy będzie wiedział, na co czeka i żeby sterczał tam nie dłużej niż godzinę od rozpoczęcia zamieszania.Powinienem być tam grubo wcześ­niej, ale jeśliby coś się skomplikowało, to niech się zgłosi do ciebie.Wiesz, że umiem się o siebie troszczyć, a nie możemy wszystkiego zarywać dla jednej osoby.Gdy on wróci, ze mną czy beze mnie - ruszajcie na kosmodrom, złapcie statek, co nie powinno być zbyt trudne, jeśli uda się to, co planuję, wyrywajcie stąd na pełnym ciągu.- Czekam na ciebie - ucałowała mnie, ale nie wy­glądała na zbyt szczęśliwą.- Nie powiesz mi, co chcesz zrobić?- Masz na mnie destrukcyjny wpływ, mógłbym się rozmyślić, tym bardziej że samemu mi się to niezbyt podoba.Muszę zrobić trzy rzeczy: znaleźć szarych, oddać ich naszym przyjaciołom i wydostać się z tego.- Dokonasz tego, tylko uważaj, żebyś gdzieś nie prze­dobrzył, szczególnie na końcu.Przebraliśmy się w kombinezony i wsparci na duchu wymianą poglądów, podążyliśmy każde w swoją stronę.Sądziłem, że znam drogę, ale okazało się to całkowitym złudzeniem.Idąc gdzieś na skróty, wlazłem na jakąś przerdzewiałą płytę i znalazłem się w podskórnym bagnie, z którego wylazłem z wielkim trudem, znajdując przejście za jakąś stalową przegrodą.Utorowałem sobie drogę, wypuszczając spod ogona granat, który przymocowałem do przeszkody celnym ruchem ogona, po czym przedo­stałem się przez dymiący otwór na światło dzienne.Zaraz ujrzałem oficera z patrolem potworków zbliżającego się, aby sprawdzić co to za hałasy.- Pomocy! - jęknąłem, chwiejąc się na nogach.Na szczęście oficer był także wielbicielem popołudnio­wych audycji tv.- Słodka Sleepery, co się stało? - wrzasnął uczuciowo, pokazując jakieś pięć tysięcy zepsutych zębów i jard albo dwa różowego gardła.- Zdrada! - wrzasnąłem jeszcze głośniej.- Wyślij wiadomość do swego dowódcy, aby zwołał nadzwyczajne posiedzenie Rady Wojennej.I zabierz mnie stąd natych­miast.Zajął się wszystkim równocześnie.Złapali mnie w pięć­dziesiąt macek, czułków, łap i innych podobnych odnóży i pognali niosąc w objęciach.Ułatwiało to podróż, a poza tym był to mile widziany odpoczynek, toteż nie pro­testowałem.W końcu postawili mnie na podłodze przed salą Rady.- Jesteście wspaniali - oznajmiłem im.- Nigdy was nie zapomnę.Odpowiedzią był zgodny wrzask radości i mniej zgodne tupanie.Pogalopowałem do środka wrzeszcząc na całe gardło.- Zdrada! Oszustwo! Fałsz!- Zajmij swoje miejsce i wyjaśnij sprawę we właściwy sposób, gdy posiedzenie zostanie należycie otwarte - prze­rwał mi sekretarz.Na szczęście stwór przypominający różowego wieloryba w ostatnim stadium owrzodzenia był bardziej współczujący.- Wyglądasz na wzburzoną, droga Jeem.Słyszeliśmy, że coś dziwnego stało się w twojej kwaterze, ale wszystko, co znaleźliśmy z szacownego Gar-Baja, to jego ogon, który nie był w stanie wiele nam powiedzieć.Mogłabyś to wyjaśnić?- Mogę i wyjaśnię, jeżeli tylko sekretarz da mi dojść do głosu.- Och, załatwmy to wreszcie - sapnął ten ostatni ze zniechęceniem, z każdą chwilą wyglądając na coraz bardziej zdenerwowaną żabę.- Spotkanie zwołane przez Sleepery Jeem, która ma głos w jakiejś nader istotnej sprawie.- Najpierw muszę wyjaśnić, że my, Geshtunken, mamy parę możliwości, nie wspominając o nadzwyczajnym seksapilu - zwróciłem się do słuchającej Rady, która oświadczenie to przyjęła owacją gwizdów i mlaśnięć.- Dziękuję.Do rzeczy: mój zmysł węchu naprowadził mnie na to, że coś tu jest nie tak.Wąchałam na prawo i lewo i w końcu wywąchałem ludzi!Poprzez okrzyki zgrozy i oburzenia usłyszałem:- Cill Airne!Skwitowałem to lekceważącym machnięciem:- Nie Cill Airne, tych wyczułem od razu, to są myszy, którymi zajmują się oddziały pomocnicze.Mam na myśli to, że ludzie są tutaj, wśród nas! Zostaliśmy spenet­rowani!Wstrząsnęło nimi lepiej, niż się spodziewałem.Poczeka­łem spokojnie, aż uniesienie minie, po czym uniosłem łapy prosząc o ciszę.Miałem ją prawie natychmiast.Każde oko - czerwone, zielone, białe, normalne czy na wypust­kach, duże, małe czy wyłupiaste, wpatrywało się we mnie.- Tak, ludzie są wśród nas i robią wszystko, aby przeszkodzić nam w świętej misji.Mam zamiar pokazać wam jednego i to natychmiast!Serwomechanizmy cichutko zabrzęczały, gdy skoczyłem z przysiadu, lecąc około dwudziestu jardów niezłym stylem i lądując, z dużym trzaskiem rozbijanych mebli i szarpnięciem amortyzatorów na stole prezydialnym.Ledwie wylądowałem, a już trzymałem w łapie wyrywającego się i wrzeszczącego sekretarza, wymachując nim nad głową.- Zgłupiałeś!? Puszczaj mnie natychmiast! Nie jestem bardziej człowiekiem niż ty!To mnie do reszty przekonało - jak dotąd były to jedynie przypuszczenia.Oni tu byli - tego już byłem pewny, a jedynym stworzeniem o czterech kończynach poza mną był on.Był ponadto w stanie wpływać na różnorodne decyzje i miał dojście do wszystkich informacji.Poza tym był jedynym pedantem postępującym według zwyczajów urzędniczych w tym całym towarzystwie.Rycząc z radości wbiłem mu pazury drugiej łapy w gardło.Trysnęło jakąś ciemną cieczą, sekretarz zaś zaczął ryczeć jak zarzynane prosię.Omal nie przerwałem jatki, takie to było realistyczne.Nie miałem jednak wyboru, i tak omal nie urwałem łba sekretarzowi na oczach całej Rady.Jeśli była to pomyłka, to nie mogłem liczyć na wdzięczność, pozostawało więc tylko jedno.Urwać mu ten łeb do końca.Nastąpiła ogólna cisza, gdy głowa sekretarza poturlała się po podłodze, po czym zewsząd rozległy się westchnienia.Wewnątrz odgłowionego korpusu znajdowała się druga głowa.Blada i wykrzywiona wściekle twarz człowieka!Rada wychodziła z szoku, ale on w nim już nie był - wyciągnął zza pazuchy broń, czekałem właśnie na coś takiego.Wydaje mi się, że trochę mu nadwerężyłem ścięgna.Nie byłem tak szybki, gdy złapał mikrofon wykrzykując coś w obcym języku.Nie byłem, bo właśnie chciałem, aby to zrobił.Dałem mu wystarczająco dużo czasu, aby zdołał podnieść alarm, po czym odebrałem mu mikrofon.Kopnął mnie złośliwie w brzuch, co spowodowało, że go puściłem i zwinięty wpół na podłodze patrzyłem, jak znika w zamas­kowanych w podłodze drzwiach.- Nie przejmujcie się mną! - jęknąłem opędzając się od prób pomocy.- I tak zaraz umrę.Pomścijcie mnie!Ogłoście alarm i złapcie go i resztę! Nie pozwólcie nikomu uciec.Zrobili grzecznie, co kazałem, i to tak energicznie, że musiałem odturlać się pod ścianę, aby mnie nie stra­towali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •