[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak.Kukunjevac to była prawdziwa wojna i w żadnym Hollywoodzie nieudałoby się tego odtworzyć: szare niebo, żołnierze idący drogą, płonące domy.I poczucie zagrożenia, niezwykły smutek, samotność, które przekazywał obrazz przekrzywionej kamery Marqueza.Barl�s pamięta go idącego pośród żołnierzy,z kamerą na biodrze, bez wyrazu, z rozszerzonymi nozdrzami i przymkniętymioczami, rozkoszującego się smakiem wojny.I był całkowicie pewny, że tamtegodnia, w Kukunjevacu, M�rquez czuł się szczęśliwy.IV.Pocztówki z Mostaru Stawiam dolara powiedział Barl�s że nie wysadzą mostu. Niech będzie ten dolar.M�rquez wyjął z kieszeni zmięty banknot i podał go.Zawsze stawiali tegosamego dolara, przekazując go sobie zgodnie z wyrokami losu.Tylko raz zmie-nili walutę, w Mostarze, kiedy stawiali milion dinarów, że nie spadnie ani jednabomba między drugą i wpół do trzeciej.O drugiej siedem chorwacki mozdzierztrafił o jakieś dziesięć metrów od miejsca, gdzie rozmawiali z porucznikiem hisz-pańskich niebieskich hełmów, zabijając jednego cywila i raniąc dwóch innych.M�rquez zapamiętał porucznika, jak podnosił jednego z rannych, podczas gdyobok nastąpiły dwa kolejne wybuchy.Porucznik był pokryty cudzą krwią, wszy-scy myśleli, że on też dostał, i podobno kiedy jego żona zobaczyła wiadomości,przeraziła się śmiertelnie.Już po wszystkim Barl�s poszedł w Mostarze do banku,którego ruiny pokryte były banknotami nieistniejącej już Federacji Jugosłowiań-skiej, odliczył milion w paczkach po tysiąc i dał je Marquezowi, żeby spłacićhonorowy dług.Mostar.Widzieli zniszczony podczas bombardowania szesnastowieczny mostw dawnej dzielnicy tureckiej, położonej nad rzeką, gdzie jeszcze na początku woj-ny można było wypić kawę w jednym ze starych sklepików na targu.Teraz samozbliżenie się do tych okolic było niebezpieczne, bo cały czas strzelały mozdzierzei polowali snajperzy.M�rquez i Barl�s szukali dobrego miejsca, jakiegoś w miaręchronionego rogu i ustawiali się tam z przygotowaną kamerą, filmując przebiega-jących ludzi, do których strzelano z drugiej strony rzeki.Od czasu do czasu spadałpocisk wystrzelony z mozdzierza.Pociski te są niebezpieczne, bo między domaminie słychać, jak się zbliżają i nagle spadają na głowę, co spotkało Marca Luchet-tę, D Angelo i brodatego kamerzystę, Alessandra Ottę, trzech Włochów z RAI,którzy tydzień pózniej, w styczniu 1994 wyszli z opancerzonego samochodu do-kładnie w tym samym miejscu, gdzie M�rquez fotografował porucznika.Tym ra-zem pocisk spadł dziesięć metrów bliżej, nadając im kolejne numery 46, 47 i 48w spisie dziennikarzy zabitych w Bośni.Barl�s i M�rquez znali Alessandra i jesz-cze lepiej Marca, który kiedyś pokazywał im w hotelu Anna Maria w Medugorje34zdjęcia swoich dwóch synów; był to ten sam hotel, z którego wyjechali tamtegoporanka, żeby przejść na drugą stronę frontu i nigdy już nie wrócili, zostawiwszyw pokojach sprzęt i swoje rzeczy, i niezapłacony rachunek.Bo wszyscy zabici re-porterzy zostawiają w hotelach niezapłacone rachunki, brudne koszule w szafie,mapę przypiętą pinezkami do ściany i butelkę whisky na nocnej szafce.Tak.Barl�s wiedział z doświadczenia, że mozdzierze są bardzo złośliwe.I niech temu zaprzeczy owych siedemdziesięciu nieszczęsnych zabitych od jed-nego wybuchu dwa tygodnie pózniej na targu w Sarajewie.Albo ci, którzy staliw kolejce po wodę w Mostarze.Kolejki po wodę, chleb czy cokolwiek, wszel-kiego rodzaju ludzkie skupiska, były ulubionym celem snajperów strzelającychnabojami rozpryskowymi.Naboje te należą do katechizmu snajperów, razem zestarą zasadą, że nigdy nie wolno zabić pierwszej ofiary pierwszym strzałem.Wy-tłumaczył to Barlesowi i Marquezowi pewien bośniacki snajper w starej częściSarajewa: bardziej opłaca się strzelać w części ciała takie jak ręce i nogi, że-by leżeli i wykrwawiali się, a naprawdę polować na ludzi, którzy niosą pomoc.Dopiero na koniec dobić ostatnim strzałem w głowę.Potem sfilmowali snajperademonstrującego to w praktyce i dowiedzieli się, że czasem, jak się ma szczęście,można trafić w głowę i tak uszkodzić mózg, żeby nadal wysyłał impulsy i kiedyciało jeszcze się porusza, a ludzie myślą, że ranny żyje, idą po niego i wtedy bang!Miguel Gil Moreno bardzo się wówczas w Mostarze oburzył, kiedy mu o tymopowiedzieli.Miguel był barcelońskim adwokatem, który zamienił togę na dzien-nikarstwo i przejeżdżał z jednej strony frontu na drugą motorem terenowym z sil-nikiem 650 cm3.To była jego pierwsza wojna i wszystkim bardzo się przejmował,bo był w tym wieku, kiedy dziennikarz jeszcze wierzy w dobrych i złych, traci gło-wę dla spraw przegranych i kobiet, i wojen.Był odważny, dumny i uprzejmy:nigdy nikogo o nic nie prosił, do wszystkich zwracał się per pan i bardzo uwa-żał na słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]