[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A nowa czapka marynarska z ruskiego okrętu wojennego, a wielkigrzebień, pozbawiony zaledwie dwóch zębów, a zagłówek kolejowy z sypialne-go wagonu, a butelka niemowlęca ze smoczkiem w doskonałym stanie, a małoużywana rura do pompowania czegoś, może wody, gruba jak ręka, a kanister pla-stykowy z zakrętką, a czterometrowa decha dębowa, dwucalówka.W porządku,niech będzie, decha to drewno.Ale baniak żelazny trzy metry średnicy, długijak wagon kolejowy.?Nie powiedział wprost, że jestem bezdennie głupia, bo zawsze się wyrażałelegancko, ale dał mi to do zrozumienia bardzo wyraznie.Nic z tego wszystkiegonie pochodzi sprzed dwudziestu milionów lat, szczególnie za tworzywa sztucz-ne można gwarantować, ważne jest wyłącznie właśnie drewno, i nie byle jakie,nie połamane deseczki ze skrzynek na ryby, tylko czarne kawałki, od malutkichstrzępków poczynając, a na grubych pniakach kończąc, poprzez patyki najróż-niejszych rozmiarów.To jest owo drewno bursztynowi towarzyszące i po nim się32 rozpoznaje, czy morze ruszyło właściwe warstwy.Bez czarnego drewna o bursz-tynie nie ma co marzyć.Byłam zdolną dziewczynką i teraz już szybko nauczyłam się rozpoznawaćczarne strzępki.Nieco pózniej zaś nauczyłam się dostrzegać czarne śmieci w morzu.Trafiłam przy porcie na gmerających siatkami w morzu rybaków-bursztynia-rzy i Waldemar, bo w jego domu już wtedy zamieszkaliśmy, z litości pokazał mi,w czym dzieło.Tak długo wpatrywałam się w falującą wodę, że wreszcie mu-siałam zobaczyć nie tylko jedną czarną plamę, ale też inne, mniejsze, odleglejsze,chyboczące się przy dnie czarne smugi i nawet kołyszące się z falą kawałki, głów-nie patyki.Posunął się tak daleko, że dał mi na chwilę do ręki swoją siatkę, po-uczył, jak się to robi, zagarniać należało od dna i od razu unosić, pociągając, żebyzawartość nie wypłynęła z powrotem.Ciężka ta jego siatka była jak piorun, aleudało mi się osiągnąć sukces i wyłowiłam sobie ten pierwszy bursztyn, mleczny,trójkątny, nieduży, ale i tak większy niż wszystkie zebrane.Zapłonęłam amokiemdoskonałym.Mój wymarzony mężczyzna, symulując brak głębszego zainteresowania, włą-czył się w imprezę, rzekomo dla mojej przyjemności.Przyobiecał mi siatkę.Mi-mo licznych starań i jeszcze liczniejszych pozorów, Panem Bogiem jednak nie byłi wszystkiego nie wiedział.Zaczął od eksperymentu, nabywając w Elblągu siatkęrybacką, rodzaj podbieraka, doskonałą na mazurską uklejkę.W morskich śmie-ciach wygięła się i połamała od pierwszego kopa.Nic nie mówiłam, ale musiałamchyba jakoś patrzeć, bo szarpnęła nim ambicja i zapowiedział, że jeszcze zobaczę.Zobaczyłam w rok pózniej.Był to już siódmy rok od owej chwili, kiedy pierw-szy raz ujrzałam złocistą smugę na plaży.Mój wymarzeniec potraktował sprawę poważnie i dwie siatki z grzebieniówkiwykonał własnoręcznie.Znakomite! Bez porównania lżejsze niż te rybackie ka-czorki, a za to nie do zdarcia, drągi zaś do nich wetknął też zdumiewająco lekkie,z jakiegoś idealnie wysuszonego drewna, znalezionego w głębiach lasu.Na masz-ty by się nadawały.Od słodkiego pieska różnił się zgoła wstrząsająco, a ciąglejeszcze robiłam porównania, słodki piesek kazałby mi o te siatki postarać się sa-mej i jeszcze by krytykował.Boże, do jakiegoż nieba przeszłam.! W dodatku,zważywszy iż były to czasy reglamentacji i przydziałów specjalnych, dzięki cze-mu niczego nie można było zwyczajnie kupić, mój wymarzeniec kazał sobie pry-watnie uszyć nieprzemakalny kombinezon.Wyglądał w nim epokowo! W efekcietych wszystkich jego poczynań moje serce zakwitło wzmożonym uwielbieniemdla bóstwa.Od pierwszej chwili zabawy zawarliśmy umowę, jedna kupa jego, druga mo-ja, na zmianę.W płomieniach uczuć i wypiekach na twarzy, siąkając energicznienosem, z którego mi ciekło nie od kataru, tylko z zimna, przegarniałam jego ku-py, wybierając z nich jego zdobycz.Jako rzetelnie w tym momencie zakochana33 oślica marzyłam, żeby w którejś znalezć jakiś cud, bryłę wagi pół kilo, z muchąw środku, obłoczkiem, trawką, krokodylem.! Nie jest wykluczone, że gdybymznalazła coś takiego w swojej, przełożyłabym do jego, bo niczego w owych chwi-lach nie pragnęłam bardziej niż uszczęśliwić mężczyznę.Inne sposoby uszczęśliwiania najwidoczniej wychodziły mi nie najlepiej.Bursztyn ogólnie był, pogoda sprzyjała, śmieci podchodziły.Trzeciego dniatej współpracy, być może przez brak półkilowej bryły, ponownie opętały mniezeszłoroczne chęci.Zalęgło się we mnie cichutkie na razie i nieśmiałe pragnienieposiadania całkowicie własnej kupy, osobiście wyciągniętej z morza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •