[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zalecenie, owszem, namawiać można, przypominać, ale jak ktoś nie chce, to nie.- Pewien osobnik^proszę państwa - odezwał się pan Sobies-law.- Znałem go osobiście, na początku wojny to było, na Puławskiej mieszkał, w pobliżu placu Unii.W czasie bombardowania wszyscy uciekli z domu na ulicę.Przyzwoity człowiek, dobry mąż i ojciec.O, bardzo pani dziękuję.Tutaj, tutaj, panie Waldku, kawałek miejsca.Jedna z pań bufetowych przyniosła herbatę i wodę mineralną, pan Sobiesław zaczął usuwać z parapetu okiennego pomoce techniczne i słone paluszki Waldemara, Waldemar mu pomógł.Wszyscy milczeli, zagapieni w te proste czynności co najmniej tak, lakby to była prezentacja dwulatków.- l co z tym dobrym mężem i ojcem? - spytała niecierpliwie pani Ada.Pan Sobiesław, aczkolwiek z racji wieku nie bardzo sprawny lizycznie, sklerozy prawie nie miał.Może nawet wcale nie miał.Pociągnął temat bez potknięcia.- Nagle zaczął się okropnie denerwować i upierać, że trzeba wrócić do domu, bo na ulicy jest zbyt niebezpiecznie.Pchał się do tego domu jak szaleniec, szarpał żonę i dzieci.Żona się wyrwała nie chciała wrócić za nic w świecie, a on wpadł chyba w jakiś rodzą; amoku.Do domu i do domu! W rezultacie ten przyzwoity człowU porzucił ich, tę żonę i dwoje dzieci, zostawił na tej niebezpieczne ulicy i biegiem, dosłownie biegiem, wpadł do budynku.Zdąży w ostatniej chwili.Bomba w to trafiła jakoś tak nieszczęśliwie, ż{ sześć pięter zawaliło się na niego.- Ale na własną śmierć się nie spóźnił? - upewnił się f kownik.- Nie.Zdążył.Ze sto osób widziało, jak bardzo się starał.- Przeznaczenie - powiedział Miecio stanowczo.- Toteż mówię - potwierdził Waldemar, który w trakcie dyskus| wyrobił sobie pogląd.- Człowiekowi zostawić tę swobodę wyboru Chce zginąć w pasach, proszę bardzo, chce zginąć bez, też ml wolno, a może właśnie ma przeczucie i do tego domu pod bombj nie poleci.- Bomba! - krzyknął potężnie jakiś głos za barierką.Wszyscy wzdrygnęli się okropnie, tym silniej, że równocześni^ zawył głośnik, a wydawany przezeń dźwięk był przeraźliwy sań w sobie.Co najmniej kilka osób w tej loży zachowało w mglistyc^ wspomnieniach dzieciństwa minioną drugą wojnę światową i bór bowe skojarzenie tkwiło im gdzieś w zakamarkach podświadome ści.Co młodsi tych obciążeń nie mieli.- No to dajemy sobie spokój z bombami, pasami, przeczuciar i całym rządem - powiedział z zadowoleniem pan Rysio.- Tu si^ rozgrywają poważniejsze sprawy.- Ty poważnie uważasz, że ta Florencja wygra? - spyta z nagłym niepokojem Jurek, odwracając się ku mnie, ale i odrywając od oczu lornetki.- Jeden jeszcze nie wszedł, Rybiński.- No to przecież nie teraz! - zdenerwowałam się.- W czwartej Ja uważam, że wygra i nie tylko ja! A ty rób, jak uważasz.- No więc mam zamiar zaryzykować.Po trzeciej gonitwie od paddocku nie oderwałam oka, Mari^ tkwiła koło mnie, Florencję poznałyśmy osobiście już parę tygodr temu, obwąchała nas, zaaprobowała, cukier zjadła chętnie, piętruszkę z natką, ułożoną w bukiet pożarła zgoła w upojeniu.Okazała ·ię zachwycająca!Z daleka widać było koło niej w boksie trzy osoby.Zygmuś Osika, wróciwszy od wagi, już się stamtąd nie oddalił, Monika z Agatą Wągrowską siodłały ją własnoręcznie.Na paddock wyprowadziła ją dziewczynka stajenna, widocznie specjalnie dobrana, bo Florencja okazywała jej posłuszeństwo i wyraźną sympatię.Pyskiem sięgała do jej ucha i próbowała pieszczotliwie dmuchać we włosy, stąpała zaś w sposób charakterystyczny dla jednostki pełnej wigoru.Przednie nogi kroczyły z godnością, tylne pląsały w półeczce.- Skarogniada.- powiedziała Maria z troską.- Żebym jeden niwy włos zobaczyła, byłabym pewniejsza tego Saragana.- Monika miała rację, ona jest w formie - odparłam, bardzo przejęta.- Popatrz, jak idzie.- Jeśli nie straci startu.- Byłby to pierwszy wypadek.Monika mówi, że łapie start bezbłędnie.- Mam ją samą jedną.Kończę, przechodzę i zaczynam.Marne to triple, bo marne, ale lepsze takie niż żadne, a kwinta też mi idzie.Co to tam ma być z tą kwintą od przyszłego tygodnia? Coś przez Ulośnik mówili?- Spełniono moje postulaty.Nie od pierwszej gonitwy, tylko dalej, poczytaj sobie, w programie jest napisane.Ma się kończyć na przedostatniej, więc zaczynać rozmaicie, całkiem niezły pomysł.Więc wszystko mi, jedno co ona zrobi, będę ją grała wyłącznie za każdym razem.Dla niej samej i na pamiątkę Florens.- Tylko żebyś jej nie zaszkodziła.Florencja cały czas okazywała posłuszeństwo i wyraźną chęć współpracy.Zygmuś Osika wsiadł na konia wyrzeźbione-iio z granitu, przez trzy sekundy stała w kamiennym bezruchu, chciwie czekając na obciążenie siodła.Potem poddała się nakazom, znów ruszyła wokół paddocku tym swoim taneczno-godnym krokiem.- Dżokeja w tym roku nie zrobi - zawyrokowała Maria bez cienia powątpiewania.- Nie pozwolą mu - zgodziłam się z żalem.- Od kandydat znaczy od początku maja, wygrał dopiero cztery razy.A może.J Czterdzieści sześć zwycięstw, to w sezonie nie majątek.- Ja idę patrzeć z dołu.- Ja nie.Od góry lepiej widzę, przyzwyczaiłam się.Konie przeszły na tor.Maria poleciała na dół, do siatk Wróciłam na swój fotel, jednym okiem patrzyłam w sposób natural ny, drugim przez lornetkę.Florencja miała szósty numer, ostatnia.Grali jŕ ostro, chociaý pierwszym faworytem byů Kalma Lipeckiego, co uwaýaůam za idiotyzm, bo Lipecki nigdy nie wyjeý| dýaů dwulatków, a Sarnowski w oszczćdzaniu konia w debiucie miŁ wprawć bezkonkurencyjnŕ.Florencja byůa drugŕ grŕ.- Plotki się o niej rozeszły jak morowa zaraza - powiedzi Miecio, znalazłszy się nagle obok mnie.- Gdzie Mary.? A, ją.Jak się czujesz?- Bardzo dobrze! - zdziwiłam się.- Poza tym, że jester zdenerwowana.Bo co?- Nic, troskam się o te twoje robaczki w kotlecie.Ale jak jeszczł nie masz objawów, to nic nie szkodzi, poczekamy.Coś ma być z tyr Kalmarem, jakaś szeptana propaganda do mnie dotarła, Sarnowsl< podobno chce ją ograć z tajemniczych przyczyn.- Niech się wypcha - mruknęłam z niezachwianą wiarą.- Trocinami.Sianem.Morską trawą.- Sianem.Zgódź się na siano.Będzie mu najłatwiej.Wszystkie konie kolejno przeszły przez przejście, otwarte za pomocą odsunięcia jednej żerdki.W pląsach, bo w pląsach, niektórć bokiem, jak normalne dwulatki, ale jednak przeszły.Florencja nie| Spokojnie skręciła i bez rozbiegu, z miejsca, ze stępa, jednym lekkir odbiciem przeszła nad żerdzią w przęśle obok.- Rany boskie.! - jęknęliśmy z Mięciem jak umówieni, zgod-j nym, dwuosobowym chórem.Prawie czułam na własnej skórze, że Osika się ciężko spocił.] Wyjrzałam w kierunku dżokejki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]