[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jego trzecia noc poza domem i Regis nie­ustannie mruczał i narzekał, kichnięciem podkreślając od czasu do czasu swe złe samopoczucie.Mimo tego wszystkiego Drizzt siedział nieporuszony i niewrażliwy na warunki, jego stoickie poświęcenie się obowiązkom nie pozwalało zważać na osobiste niewygody.- Ile nocy będziemy jeszcze czekać? - załkał Regis.- Jestem pewien, że pewnego ranka, może nawet jutro, znajdą nas tu mar­twych i przymarzniętych do tej przeklętej goryl- Nie bój się, mój mały przyjacielu - odparł Drizzt z uśmie­chem.- Wiatr mówi o zimie.Barbarzyńcy nadejdą szybko, zde­cydowani rozegrać bitwę jeszcze przed pierwszym śniegiem.- Gdy to mówił, kątem oka uchwycił delikatny błysk światła.Nagle wstał, przyprawiając tym halflinga nieomal o zawał serca i od­wrócił się w stronę błysku.Jego mięśnie napięły się odruchowo.- Co się.- zaczął Regis, lecz Drizzt uciszył go wyciągnię­ciem ręki.Na horyzoncie rozbłysnął drugi ogień.- Masz, czego chciałeś - powiedział z przekonaniem Drizzt.- Nadchodzą? - szepnął Regis.Jego wzrok w nocy nie miał tej ostrości, co wzrok drowa.Drizzt stał w milczeniu, koncentrując się przez chwilę, by mentalnie wymierzyć odległość do obozowych ognisk i obliczyć czas, jaki zabierze barbarzyńcom dotarcie do celu.- Idź do Bruenora i Cassiusa, mały przyjacielu - powiedział w końcu.- Powiedz im, że horda dotrze do Bremen's Run, gdy wstanie jutrzejsze słońce.- Chodź ze mną - powiedział Regis.- Z pewnością nie wy­rzucą cię, gdy przyniesiesz tak pilne nowiny.- Mam ważniejszą rzecz do zrobienia - odparł Drizzt - Teraz idź! Powiedz Bruenorowi i tylko Bruenorowi, że powinie­nem spotkać się z nim na Bremen's Run o brzasku.- Powiedziawszy to, drow zniknął w ciemności.Miał daleką drogę prąd sobą.- Dokąd idziesz? - zawołał za nim Regis.- Znaleźć krąg horyzontu! - dobiegł okrzyk z czarnej nocy.Potem słychać było już tylko pomruk wiatru.* * * * *Barbarzyńcy ostatecznie rozbili obóz na krótko przed tym, jak Drizzt dotarł do jego zewnętrznej granicy.Będąc tak blisko Deka­polis najeźdźcy mieli się na baczności; pierwszą rzeczą, jaką za­uważył Drizzt było to, że wystawili liczne warty.Ogniska paliły się skąpym płomieniem, a była to noc, noc drowa.Elf ze świata, który nie znał światła, przewyższał najlepszych strażników - ten, który mógł wytwarzać magiczną ciemność, której nie mogło przebić najbystrzejsze oko i nieść ją obok nich jak rzeczywisty płaszcz.Niewidoczny jak cień w ciemności, krokami tak cichymi, jak stąpanie kota, Drizzt przeszedł obok strażników i wszedł do obozu.Już od godziny barbarzyńcy śpiewali i rozmawiali o walce, jaka ich czekała następnego dnia.Lecz nawet adrenalina i żądza krwi, wespół krążące w ich żyłach, nie mogły rozproszyć wyczerpania po ostrym marszu.Wielu ludzi spało głośno chrapiąc, ich ciężkie, miarowe oddechy uspokajały Drizzta, gdy szedł między nimi w poszukiwaniu ich przywódców, którzy powinni bez wątpienia finalizować plany wojenne.W obozowisku kilka namiotów stało w jednej grupie, jednak tylko jeden z nich miał ustawioną przed wejściem straż.Pokrywa wejściowa była zamknięta, lecz Drizzt widział bijący z zewnątrz blask świec i słyszał ochrypłe głosy, często unoszące się wściekło­ścią.Drow prześlizgnął się na tył namiotu.Na szczęście żadnemu z wojowników nie pozwolono zrobić sobie legowiska w pobliżu namiotu, tak więc Drizzt był zupełnie sam.Dla ostrożności wy­ciągnął z plecaka figurkę pantery, potem, wyciągnąwszy wąski sztylet, wyciął małą dziurkę w jeleniej skórze, stanowiącej ścianę namiotu i zajrzał do środka.Wewnątrz było ośmiu mężczyzn - siedmiu barbarzyńskich wodzów i mniejszy, ciemnowłosy czło­wiek, o którym Drizzt wiedział, że nie może pochodzić z północ­nych szczepów.Wodzowie siedzieli na półkolem ziemi wokół sto­jącego południowca, zadając mu pytania dotyczące terenu i sił, z jakimi może im przyjść się konfrontować następnego dnia.- Najpierw powinniśmy zniszczyć miasto w lesie - nalegał noszący znak łosia mężczyzna, największy w pomieszczeniu i prawdopodobnie największy, jakiego Drizzt widział kiedykol­wiek.- Potem możemy pójść zgodnie z twym planem do mia­steczka zwanego Bryn Shander.Mniejszy mężczyzna wydawał się być zupełnie podniecony i obrażony, jednak Drizzt mógł dostrzec, że strach przed olbrzy­mim królem barbarzyńców łagodził jego odpowiedzi.- Wielki królu Heafstaagu - odparł.- Jeśli floty rybackie zobaczą kłopoty i wylądują zanim dotrzemy do Bryn Shander, to spotkamy armię liczniejszą od naszej, czekającą na nas w obrębie solidnych murów tego miasta.- To tylko słabowici południowcy! - warknął Heafstaag, wypinając z dumą swą baryłkowatą pierś.- Potężny królu, zapewniam cię, że mój plan zaspokoi twój głód krwi południowców - powiedział mężczyzna.- A więc mów, deBernezanie z Dekapolis.Wykaż, żeś jest przy­datny dla mego ludu.Drizzt zobaczył, że ostatnie zdanie wstrząsnęło człowiekiem zwanym deBernezanem, gdyż w głosie króla barbarzyńców wy­raźnie brzmiała pogarda dla południowca.Wiedząc, co ogólnie barbarzyńcy czują do obcych, drow uzmysłowił sobie, że naj­mniejszy błąd w jakimkolwiek momencie tej kampanii, będzie prawdopodobnie kosztował tego człowieka życie.DeBernezan sięgnął do boku i wyciągnął zwój pergaminu.Roz­winął go i wyciągnął w stronę barbarzyńskiego króla tak, aby ten mógł go dokładnie obejrzeć.To była prymitywnie narysowana mapa.Jej linie rozmazywało jeszcze bardziej lekkie drżenie rąk trzymającego ją mężczyzny, ale Drizzt był w stanie odróżnić znaki określające Dekapolis na skądinąd pozbawionej znaków równinie.- Na zachód od Kelvin's Cairn - wyjaśnił deBernezan, prze­ciągając palcem wzdłuż zachodniego brzegu największego na mapie jeziora.- Tam jest gładka wyżyna, zwana Bremen's Run, ciągnąca się na południe, między górą a Maer Dualdon.Z wa­szych stanowisk jest to najprostsza droga do Bryn Shander i, według mnie, powinniśmy pójść właśnie tamtędy.- Miasto na brzegu jeziora - podsumował Heafstaag, - po­winno więc być pierwszym, które zmiażdżymy.- To Termalaine - odparł deBernezan.- Jego mieszkańcy są rybakami i będą na jeziorze, gdy nadejdziemy.Nie napotkasz tu żadnych trudności.- Nie zostawimy za sobą żadnych nieprzyjaciół! - ryknął Heafstaag, a kilku innych królów poparło go okrzykami.- Nie, oczywiście, że nie - powiedział deBernezan.- Lecz nie pozostanie wielu ludzi do obrony Termalaine, gdy łodzie wy­płyną.Niech król Heafstaag i Klan Niedźwiedzia osaczą miasto podczas, gdy reszta sił, prowadzona przez ciebie i króla Beorga pomaszeruje na Bryn Shander.Płomienie płonącego miasta po­winny ściągnąć do Termalaine całą flotę, nawet łodzie z innych miast nad Maer Dualdon i tam król Haalfdane będzie mógł je zniszczyć w porcie.Ważne jest, abyśmy utrzymali ich z dala od fortyfikacji Targos.Ludność Bryn Shander nie otrzyma na czas posiłków z innych jezior i będzie musiała stanąć samotnie w obli­czu naszego ataku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •