[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baśka wysiadała dość długo, boupadła jej zapalniczka i wygrzebywała ją spod fotela.Zawracając, ujrzałamjeszcze jakiegoś faceta, który przeszedł przez jezdnię i wszedł w te same drzwi.Nie miał czerwonego szalika, więc nie wydał mi się podejrzany.Z majorempogawędziłam przez telefon.Od razu powiadomił mnie, że nie ma czasu na nic, ikazał się streszczać.- Ja w ogóle dzwonię tylko na wszelki wypadek -powiedziałam podstępnie.- Żeby nie było, że coś ukrywam.I tak pan pewniewszystko wie, bo ten pański człowiek wczoraj do pana dzwonił.- Jaki mójczłowiek? - Ten chuligan, przydzielony do pani Makowieckiej.Symuluje przyjaźń zPierzaczkiem.- Kto?! - No, ten pański człowiek.Major rozzłościł sięokropnie.- Albo zacznie pani mówić normalnie, albo rzeczywiście panią zamknę!Uprzedzałem, że nie mam czasu! Krótko proszę i treściwie! O co chodzi? - OPierzaczka, który wczoraj robił dziwne sztuki pod restauracją Słowiańską.Wieczorem.Widziałam je na własne oczy.- A skąd pani się tam wzięła?- Pojechałam wyciągać z knajpy panią Makowiecką.Jej mąż mnie o to prosił, bosam akurat nie mógł.- A ona co tam robiła? - Nadużywała alkoholu w ilościachumiarkowanych.Dziwię się, że pan o to pyta, powinien pan wszystko wiedzieć, bopański człowiek symulował pijacki sen przy jej stoliku.- Czy pani się wreszcieuspokoi z tym moim człowiekiem?! Niech pani przyjmie do wiadomości, że żadnegomojego człowieka tam nie było! Niech pani mówi po kolei! Zlitowałam się iopisałam poczynania najpierw pijaka w czerwonym szaliczku, a potem Pierzaczka.Następnie wyraziłam zdziwienie w kwestii nieobecności na miejscu człowiekamajora.Człowieka rzeczywiście musiało tam nie być, bo majora o mało szlag nietrafił.- Co pani sobie wyobraża, do diabła, że ja mam do dyspozycji sto tysięcyludzi? Armię?! Skąd mam brać człowieka w każdej knajpie?! - Myślałam, żekonsekwentnie inwigiluje pan wszystkich moich znajomych - powiedziałamniewinnie.- Myliła się pani - odparł major sucho.- Inwigiluję ichniekonsekwentnie.Z kim pani Makowiecka tam była? - Z jakimiś dwoma facetami.Nie znam ich.I nie wiem, o czym rozmawiali, bo mi nie powiedziała.- A co panipowiedziała? - Że musi dzisiaj w Wilanowie pilnować dwojga małych dzieci ijednej chorej ciotki.Zwracam panu uwagę, że pani Makowiecka nie jest kompletnąkretynką i doskonale wie, że cokolwiek mi powie, ja to panu natychmiastpowtórzę.Więc nawet gdyby miała do powiedzenia coś szalenie atrakcyjnego,przeze mnie pan się tego nie dowie.- Słusznie - zgodził się major, nagleuspokojony.- Nie wątpię jednak, że omawiały panie te występy Pierzaczka i żezaciekawiło panią, o czym tam była mowa, przy tym stoliku, kiedy ten śpiącypijak się zerwał.Zaciekawiło panią czy nie? - Jeśli powiem, że nie, nie uwierzymi pan.- Nie uwierzę.No więc? O czym?Zawahałam się.Wszelkie związki z Pierzaczkiem Baśka z całą pewnością chciałabyukryć przed majorem.Z drugiej jednak strony nie znała go przecież w ogóle.-Według mojego prywatnego rozeznania właśnie o Pierzaczku - powiedziałamostrożnie.- Baśka usłyszała jego nazwisko od tych facetów, z którymi siedziała.Potem pytała mnie o niego.Mogę ręczyć, że go nie znała i nie miała o nimpojęcia.- A teraz już ma pojęcie.I, jak rozumiem, Pierzaczek o tym wie.-Nosem mi już wychodzi ten cały Pierzaczek! - przerwałam, zniecierpliwiona izaniepokojona, że major wydoi ze mnie za dużo.- Kto to w ogóle jest? - Jak panisama słusznie zauważyła, hochsztapler i aferzysta.Mogło mu się nie podobać, żejest tematem rozmowy.Reakcja dość typowa.Dziękuję bardzo za informacje.Ztonu wywnioskowałam, że major Pierzaczka raczej zlekceważył.Nie byłam pewna,czy powinnam się tym cieszyć ze względu na Baśkę, czy martwić ze względu naewentualne konsekwencje.Moja ostatnia koncepcja, pierwotnie dziurawa, układałami się coraz piękniej, nabierała życia i rumieńców i takie coś w rodzajuPierzaczka pasowało do niej zupełnie nieźle.Ja bym tego czegoś nie lekceważyła,diabli wiedzą, co może strzelić do łba hochsztaplerowi i aferzyście.DoWilanowa przyjechałam za wcześnie.Piętnaście po dziewiątej ustawiłam samochódna ulicy Rotmistrzowskiej, wjechawszy w zielsko na poboczu, tuż za wielkimkrzakiem dzikiej róży.Za sobą miałam poprzeczną drogę, dalej ugór, dalej zaśdomek ciotki Pawła.Przede mną ciągnęła się ulica Rotmistrzowska, przy którejgdzieś tam stał dom jego brata.Ciemno było kompletnie.Jakaś samotna latarniapaliła się bardzo daleko, prawdopodobnie już przy pałacu.Oprócz latarniprzyświecał księżyc i z rzadka przebłyskiwały światła z okien.Zgasiłamreflektory, stwierdziłam, że nic nie widzę, otworzyłam drzwiczki, żeby zapalićlampkę wewnątrz i znalazłam zapasową paczkę papierosów.Zatrzasnęłam drzwiczki iznów pogrążyłam się w ciemnościach.Oczy powoli przyzwyczajały się do zmroku ipo kwadransie zaczęłam już widzieć wszystko całkiem wyraźnie.Z niewiadomejprzyczyny łuna znad Siekierek najlepiej oświetlała ugór za moimi plecami.Wytężając wzrok, wpatrywałam się na zmianę w ten ugór, widoczny w lusterku, albow ulicę przed sobą, Baśka mogła bowiem pojawić się z jednej i z drugiej strony.Miałam obawy, że w ciemnościach mnie przeoczy, a nie chciałam palić światełpostojowych, żeby nie rozładować akumulatora.Mój umysł wiedział wprawdzie, żedla rozładowania akumulatora musiałabym je palić co najmniej przez dwadzieściacztery godziny, moja dusza jednakże wzdragała się przed tym, nie przyjmującfaktów do wiadomości.Innymi słowy na tle akumulatora od dwóch lat miałamzwyczajny uraz.Baśka spóźniała się, czekałam już pół godziny.Przez otwarteokna wdychałam sobie świeże powietrze, nie nudząc się, bo miałam o czym myśleć.Panującą dookoła ciszę mąciły dalekie odgłosy z Wisłostrady i różne nikłedźwięki, dochodzące z okolicznych domów.Poza tym nie działo się nic.Spojrzawszy w lusterko któryś kolejny raz, dostrzegłam na ugorze jakby jakiśruch.Odwróciłam się.Istotnie, od strony domku ciotki Pawła ktoś szedł naprzełaj, przez trawę i krzaczki.Baśka zapewne, bo któż by inny? Wpatrywałam sięw nią, czekając z zapaleniem reflektorów, aż zbliży się do poprzecznej drogi,stopniowo upewniając się, że to ona.Rozpoznałam jej szczupłą, drobną sylwetkę,czarny kapelusz z wielkim rondem i długi, czarny, strzępiasty szal, okręcony naszyi.W ręku trzymała coś podobnego do miotły, zapewne bukiet jakiegoś zielska.Na krótki warkot silnika, który rozległ się gdzieś w pobliżu, nie zwróciłamżadnej uwagi.Baśka dotarła do drogi.Sięgnęłam ręką, żeby zapalić światła, inadal odwrócona na oślep macałam po tablicy rozdzielczej.W momencie kiedyominęłam wyłącznik wycieraczek i domacałam się wyłącznika reflektorów, napoprzecznej drodze za mną pojawił się nagle jakiś samochód.Ściśle biorąc, nieuświadomiłam sobie, że to samochód.Pojawił się jakiś ciemny, rozpędzonykształt, który z cichym warkotem silnika wyprysnął skądś, zza krzewów.Baśkabyła akurat w połowie drogi, przechodziła właśnie na drugą stronę.Rozpędzony,ciemny kształt precyzyjnie i dokładnie trafił prosto w nią! Nie zdążyłamkrzyknąć, nie zdążyłam nic
[ Pobierz całość w formacie PDF ]