[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko dzięki temu biali łowcy mogli wywieźć z głębi kraju swe zbiory, gromadzone przez wiele miesięcy.W walce z Ku-ku-ku-ku poległo pięciu tragarzy Mafulu, a kilku innych odniosło rany i nie byli zdolni dźwigać ładunku.Podróżowanie na łodziach umożliwiało również zapewnienie koniecznych wygód chorej Sally, która bardzo powoli odzyskiwała siły.Toteż przez cały dzień spoczywała w łodzi na miękkim posłaniu osłoniętym daszkiem z płatów kory i moskitierą.Na noc rozkładano dla niej namiot na lądzie.Tomek wszystkie wolne chwile spędzał przy żonie.Właśnie siedział na pomoście naprzeciwko jej posłania i mówił:– Już niedługo dopłyniemy do morskiego wybrzeża, jeśli naprawdę znajdujemy się na Purari, wkrótce będziemy w Port Moresby.Tam znajdziesz odpowiednią opiekę lekarską i skończą się nasze kłopoty.– Przeze mnie musieliście przerwać łowy – markotnie zauważyła Sally.– Nie powinnaś tak myśleć – zaprzeczył Tomek.– Wprawdzie bardzo obawialiśmy się o ciebie, ale przede wszystkim wroga postawa krajowców zmusiła nas do przyspieszenia odwrotu.– Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć.– niedowierzała Sally.– Nie rozumuj dziecinnie, moja droga.Przecież sama widzisz, jakie warunki panują na Nowej Gwinei.W głębi wyspy krajowcy wciąż jeszcze żyją na poziomie epoki kamienia łupanego, a ich wiedza o świecie i różnych zjawiskach w ogóle się nie rozwija.Ludzie ci nie znają wymiaru czasu, nie umieją liczyć, wierzą w duchy i boją się wszystkiego, co dla nich jest niezrozumiałe.W tej sytuacji przemożną rolę odgrywają tu przebiegli czarownicy, którzy zazdrośnie strzegą swoich wpływów.Oni też ustawicznie podburzali krajowców przeciwko nam.– Może masz rację, przecież ukąszenie przez jadowitego węża zostało spowodowane przez czarownika.Trochę mi lepiej, gdy wiem, że to nie tylko z mojej winy wyprawa musiała zawrócić z drogi – wtrąciła Sally.– Czarownicy rozpuszczali wieści, że zaklinamy dusze wojowników w martwe rajskie ptaki, aby móc je potem dręczyć – mówił Tomek.– Nawet podczas naszego pobytu na wyspie ci szarlatani judzili Bena Bena, aby przestali nam pomagać.– Tommy, nic mi o tym nie wspominaliście! – zdumiała się Sally.– Byłaś zbyt osłabiona; nie chcieliśmy cię martwić – wyjaśnił Tomek.– Dlaczego czarownicy podburzali przeciwko nam Bena Bena? Przecież pomogliśmy im w walce z Ku-ku-ku-ku?– Zaraz ci to wytłumaczę.Tuż przed naszym odpłynięciem z wyspy pan Bentley poszedł trochę pomyszkować po dżungli.Wtedy właśnie natrafił na nieznany, oryginalny okaz orchidei.Jej korzenie, tak jak azjatyckiego żeń-szenia[103], przypominały kształtem miniaturową sylwetkę człowieka.Pan Bentley, zachwycony swym odkryciem, chciał zabrać tę orchideę.Jednak towarzyszący mu Bena Bena gwałtownie zaprotestowali, a nawet usiłowali grozić.Okazało się, że kwiaty te są uważane przez krajowców za talizman o niezwykłej mocy i służą im do czarodziejskich praktyk.Oni sądzą, że w korzeniach tej orchidei znajdują się pożarci przez kwiat ludzie.– Ależ to wierutna bzdura! – oburzyła się Sally.– Oczywiście, niemniej pan Bentley musiał zrezygnować z zabrania wspaniałego kwiatu.– Wielka szkoda.Byłby to nie lada sukces!– Nie martw się, kochana – ciszej rzekł młodzieniec.– Następnego dnia pan Bentley ze Smugą wyprawili się potajemnie do dżungli i przynieśli tę orchideę.Obecnie znajduje się ona pod osobistą opieką pana Bentleya, który transportuje ją w koszu z łyka wyłożonym wilgotnym mchem.– Oby tylko udało się ją przewieźć do Sydney!– Pan Bentley jest dobrej myśli.Właśnie ze względu na kilka odmian żywych orchidei musimy tak często urządzać postoje.One żywią się jakimiś grzybkami, których pan Bentley stale poszukuje.– A ja myślałam, że to ze względu na mnie stale przybijamy do brzegu – powiedziała Sally przekornie, uśmiechając się do Tomka.– Teraz wiesz prawdę i nie kłopocz się więcej!Sally jeszcze raz się uśmiechnęła, a po chwili znów zagadnęła:– Czy odważyłbyś się osiedlić w tym kraju? Myślę, że trudno byłoby białemu człowiekowi zżyć się z tak prymitywnymi ludźmi.– Nie wiem, czy potrafiłbym zdobyć się na to, lecz słyszałem o Polaku, który niemal dwadzieścia siedem lat spędził wśród mieszkańców Oceanii – odparł Tomek.– Jak on się nazywał? – zaciekawiła się Sally.– To był Jan Kubary [104], jeden z najlepszych znawców Oceanii.– Opowiedz o nim!– Był to niepospolity człowiek.Posiadał rzadki dar zjednywania sobie zaufania u krajowców.Nie mieli przed nim żadnych tajemnic.Toteż dokładnie poznał ich obyczaje.Traktowali go jak brata, ponieważ ożenił się z dziewczyną z wyspy Palau i miał z nią córkę.Podróżował po Melanezji, Mikronezji i Polinezji, badając także sam Ocean Spokojny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]