[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewielka istota klasyOTSB, która symbiotycznie współżyła ze słoniowatym Tralthańczykiem, nie byłaprzypięta nad stołem utrzymywały ją skutecznie drugorzędne macki nosiciela.Conway wiedział, że OTSB nie może stracić kontaktu ze swym nosicielem na dłu-żej niż kilka minut, inaczej bowiem w jego mózgu zajdą nieodwracalne zmiany.Zaciekawiony, mimo własnych zmartwień, zaczął baczniej przyglądać się temu,co robią lekarze.Zobaczył, że odsłonięte fragment przewodu pokarmowego pacjenta i ujaw-niono przywarła doń niebieskawą gąbczastą narośl.Nie dysponując hipnozapi-sem fizjologii LSVO, Conway nie mógł stwierdzić, czy stan pacjenta jest poważ-ny czy też nie, ale operacja należała bez wątpienia do trudnych technicznie, comożna było wywnioskować z tego, jak Mannon pochylił się nad stołem, a takżez tego, że macki Tralthańczyka, które w danej chwili nie pracowały, zacisnęły sięmocno.Maleńki symbiont, jak zwykle, prowadził mikrorozpoznanie za pomocącienkich jak druty macek, zakończonych organami wzroku i przyssawkami.Na-stępnie przesyłał ogromnemu nosicielowi bardzo szczegółowe dane optyczne natemat pola operacyjnego i otrzymywał instrukcje oparte na tych danych.Sam Tral-55thańczyk oraz doktor Mannon mieli zadania stosunkowo prymitywne: zaciskanie,podwiązywanie i tamponowanie.Mannon nie miał wiele do roboty poza przyglądaniem się, jak nosiciel kierujeultraczułymi mackami symbionta, ale Conway widział, jak jest dumny, że choćtyle może zrobić.Tralthańczycy ze swymi symbiontami byli najlepszymi chirur-gami w galaktyce.Gdyby nie to, że ich rozmiary uniemożliwiały operowanie nie-których grup pacjentów, jedynymi chirurgami w Szpitalu byliby przedstawicieleklasy FGLI.* * *Conway czekał przed drzwiami, gdy lekarze opuszczali salę.Jedna z macekTralthańczyka śmignęła w powietrzu i dość mocno stuknęła Mannona w głowę,co oznaczało najwyższe uznanie.Natychmiast zza pobliskiej szafki wypadł kłę-bek futra i zębów i rzucił się w kierunku tego wielkiego stwora, który najwyraz-niej atakował jego pana.Conway widział tę zabawę wiele razy, a mimo to nadalwydawała mu się absurdalna.Kiedy pies Mannona wściekle oszczekiwał stworaprzewyższającego wzrostem jego i jego pana, wyzywając go na śmiertelny poje-dynek, Tralthańczyk cofał się z udanym strachem, wołając: Ratujcie mnie przedtym straszliwym potworem! Pies krążył wokół niego, wciąż wściekle szczekająci chwytając zębami stwardniałą skórę okrywającą sześć słoniowatych nóg Tral-thańczyka.Ten żartobliwie umykał, cały czas wołając o pomoc i jednocześnieuważając, by nie zmiażdżyć maleńkiego napastnika którąś ze swych potężnychstóp.Odgłosy walki cichły w głębi korytarza.Kiedy hałas osłabł do tego stopnia, że można było coś usłyszeć, Conway ode-zwał się: Doktorze, może mi pan pomóc? Potrzebuję rady, a przynajmniej informa-cji.Ale to dość delikatna sprawa.Dostrzegł, że brwi Mannona unoszą się, a na jego ustach wykwita uśmieszek. Oczywiście z chęcią bym panu pomógł powiedział Mannon ale oba-wiam się, że jakakolwiek rada, której mógłbym w tej chwili udzielić, nie byłabywarta funta kłaków. Na jego twarzy pojawił się grymas niesmaku, zamachałrękami jak ptak. Wciąż mam w głowie taśmę LSVO, a wie pan, jak to jest:połowa mojego mózgu myśli, że jestem ptakiem, druga zaś jest tym zdezoriento-wana.Ale jakiej rady pan potrzebuje? zapytał, przekrzywiając głowę w ptasisposób. Jeśli to ów szczególny przypadek szaleństwa zwany młodzieńczą mi-łością albo każda inna dolegliwość psychiczna, niech pan pójdzie do O Mary.Conway natychmiast pokręcił głową; ktokolwiek, byle nie O Mara. Nie powiedział. Sprawa ma charakter bardziej filozoficzny, możeetyczny.56 I to wszystko? wybuchnął Mannon.Chciał jeszcze coś powiedzieć, alena jego twarzy pojawił się wyraz skupienia, zasłuchania.Nagłym ruchem kciukawskazał pobliski głośnik. Rozwiązanie tego poważnego problemu oznajmił musi poczekać.Wzywają pana. Doktor Conway mówił pospiesznie głos proszony jest o udanie siędo sali 87 i wykonanie pacjentom zastrzyków pobudzających. Ale sala 87 nie jest nawet na naszym oddziale! zaprotestował Con-way. Co się tam dzieje?Mannon stracił nagle humor. Wydaje mi się, że wiem powiedział. I radzę panu zarezerwować kilkatakich zastrzyków dla siebie, bo z pewnością się panu przydadzą. Obrócił sięna pięcie i pospiesznie odszedł, mrucząc do siebie, że powinien szybko skasowaćtaśmę, zanim i jego zaczną szukać.* * *Sala 87 była pokojem rekreacyjnym personelu oddziału nagłych wypadków.Gdy Conway wszedł do środka, zobaczył, że wszystkie stoły, krzesła, a nawetczęść podłogi zajęte są przez siedzących i leżących Kontrolerów w zielonychmundurach.Niektórzy z nich nie mieli nawet siły unieść głowy, gdy się pojawił.Jedna z postaci z najwyższym trudem uniosła się z krzesła i ruszyła chwiejnymkrokiem w jego kierunku.Był to jeszcze jeden Kontroler z dystynkcjami majorai wężem Eskulapa na klapach. Maksymalna dawka powiedział. Ja pierwszy dodał i zaczął zdej-mować kurtkę.Conway rozejrzał się po sali.Było ich chyba ze stu, wszyscy w stanie skraj-nego wyczerpania, co można było poznać po zszarzałych twarzach.Jego niechęćdo Kontrolerów nie znikła, ale w końcu byli to w jakiś sposób pacjenci i zdawałsobie sprawę ze swych obowiązków. Jako lekarz sprzeciwiam się stanowczo powiedział surowo. Widzę,że zastrzyki pobudzające były już podawane, i to o wiele za często.Potrzebnywam jest sen. Sen? odezwał się jakiś głos. A co to takiego? Spokój, Teirnan rzekł major zmęczonym głosem. Ja zaś jako le-karz zwrócił się do Conwaya oświadczam, że jestem w pełni świadom ry-zyka.Proponuję, żebyśmy nie tracili czasu.Conway wziął się szybko i sprawnie do robienia zastrzyków.Ustawiali sięprzed nim mężczyzni o otępiałym spojrzeniu i zesztywniałych ze zmęczeniaczłonkach.Pięć minut pózniej wychodzili z sali sprężystym krokiem.W ich57oczach pojawił się nienaturalny blask sztucznie przywróconej żywotności.Gdytylko skończył podawanie zastrzyków, usłyszał raz jeszcze swoje nazwisko z gło-śnika.Miał się udać do luku numer sześć i tam oczekiwać na dalsze polecenia.Conway wiedział, że luk ten jest jednym z dodatkowych wejść oddziału nagłychwypadków.Idąc spiesznie w tamtą stronę, uświadomił sobie nagle, że jest zmęczonyi głodny.Nie dane było mu jednak długo się nad tym zastanawiać.Głośnikiwzywały wszystkich stażystów na oddział nagłych wypadków oraz nakazywa-ły umieścić pacjentów z przyległych oddziałów, gdzie się tylko da.Komunikatybyły przedzielone niezrozumiałym bełkotem innych ras, których przedstawicielenajwyrazniej otrzymywali podobne polecenia.Wyglądało na to, że oddział nagłych wypadków został powiększony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]