[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smedly-Taylor poczuł nagle ciężar swoich pięćdziesię­ciu czterech lat.Przejęła go dreszczem myśl o odpowie­dzialności spoczywającej na jego barkach, bo choć odpo­wiadała mu wojskowa służba, choć cieszył się, że jest tam, gdzie go potrzebują, i z radością pełnił swoje obowiązki, musiał teraz odszukać zdrajcę.A po znalezieniu, ukarać.Człowiek ten zasługiwał na śmierć, bo wykrycie radia oznaczało, że Daven umrze.Boże, żeby tylko nie znaleźli.Tylko to trzyma nas przy zdrowych zmysłach, pomyślał z rozpaczą.Jeżeli jest Bóg na niebie, błagam, niech sprawi, żeby Japończycy nie znaleźli radia! W jednym musiał jednak przyznać Yoshimie rację.On, Smedly-Taylor, powinien mieć dość odwagi, żeby umrzeć śmiercią żołnierza, na polu walki albo w trakcie ucieczki.Żyją­cego toczył robak pamięci, pamięci o tym, że chciwość, żądza władzy i nieudolność doprowadziły do pogwałcenia neutralności Wschodu i do bezsensownej śmierci niezli­czonych setek tysięcy ludzi.Tak, ale gdybym zginął, pomyślał, co by się stało z moją ukochaną Maisie, z Johnem, który urodził się, kiedy służy­łem w kawalerii, z Percym, który przyszedł na świat, kiedy byłem w lotnictwie, i z Trudy, która tak wcześnie wyszła za mąż, zaszła w ciążę i tak prędko owdowiała? Miałbym ich już nigdy nie zobaczyć, nie dotknąć, miałbym nigdy już nie zaznać ciepła rodzinnego domu?- Wszystko w rękach Boga - powtórzył, a słowa te, brzmiące starczo i smutnie, przypominały jego samego.Yoshima rzucał suche rozkazy czterem strażnikom.Strażnicy usunęli prycze z kątów i zrobili wolne miejsce.Potem przesunęli tam pryczę Davena.Yoshima podszedł do kąta, w którym przedtem stała, obejrzał krokwie, pal­mową strzechę i nie heblowane deski podłogi.Szukał sta­rannie, ale Smedly-Taylor zorientował się nagle, że Japończyk robi to tylko na pokaz, specjalnie dla niego, i że wie, gdzie jest schowek.Przypomniał mu się wieczór sprzed wielu, wielu mie­sięcy, kiedy przyszli powiedzieć mu o radiu.- To wasze zmartwienie - powiedział wtedy.- Jeżeli was złapią, dostaniecie się w ich ręce i to będzie koniec.W żaden sposób nie będę mógł wam pomóc, w żaden.- Wybrał spośród nich Davena i Coxa i powiedział im po cichu: - Jeżeli wykryją radio, postarajcie się nie wciągać w to innych.Musicie choć na krótko podtrzymać wersję, że to wy.A potem powiedzcie, że to ja was upoważniłem, że to ja rozkazałem zrobić radio.- Po tych słowach odpra­wił ich, na swój sposób pobłogosławił i życzył szczęścia.A teraz wszyscy byli beznadziejnie pogrążeni.Czekał z niecierpliwością, aż Yoshima dobierze się do belki.Nie mógł znieść udręki tej zabawy w kotka i myszkę.Z zewnątrz słyszał przerażone szepty mieszkań­ców baraku.Ale mógł tylko czekać.Wreszcie Yoshimie też znudziła się ta zabawa.Drażnił go smród panujący w baraku.Podszedł do pryczy Davena i pobieżnie ją przeszukał.Następnie przyjrzał się grubej belce u wezgłowia.Nie zobaczył jednak żadnych nacięć.Z chmurną miną obejrzał belkę z bliska, długimi, delikatnymi palcami obmacując drewno.Mimo to nic nie znalazł.W pierwszej chwili gotów był sądzić, że go źle poinfor­mowano.Ale nie mógł w to uwierzyć, bo donosiciel nie dostał jeszcze zapłaty.Mruknął coś i na jego rozkaz koreański strażnik odczepił bagnet i podał mu, trzonkiem do przodu.Yoshima postukał w belkę, nasłuchując, czy nie rozleg­nie się głuchy dźwięk.Aaa, jest! Stuknął jeszcze raz.Odpowiedział mu ten sam głuchy dźwięk.Ale wciąż nie było widać żadnych pęknięć.Że złością wbił bagnet w drewno.Pokrywka odskoczyła.- No, tak.Odnalezienie radia wprawiło go w dumę.Pomyślał, że generał będzie zadowolony.Może nawet na tyle, żeby przydzielić mu jednostkę bojową, gdyż jego bushido burzyło się przeciw opłacaniu donosicieli i zajmowaniu się tymi zwierzętami.Smedly-Taylor podszedł do pryczy pełen podziwu dla tej przemyślnej kryjówki i dla cierpliwości człowieka, który ją wykonał.Muszę przedstawić Davena.pomyślał.To więcej niż obowiązek.Tylko do czego przedstawić?- Do kogo należy ta prycza? - spytał Yoshima.Smedly-Taylor wzruszył ramionami i również udał, że musi się tego dowiedzieć.Yoshimie było bardzo, naprawdę bardzo przykro, że Daven ma tylko jedną nogę.- Proszę, może pan zapali - powiedział, wyciągając w jego stronę paczkę kooa.- Dziękuję.Daven wziął papierosa, przyjął podany mu ogień, lecz nie czuł nawet, co pali.- Jak się pan nazywa? - spytał grzecznie Yoshima.- Kapitan piechoty Daven.- Gdzie pan stracił nogę, panie kapitanie?- Ja.wszedłem na minę.W Johore, na północ od grobli.- Czy to pan zbudował radio?- Tak.Smedly-Taylor zrzucił z siebie paraliżujący go strach.- To ja kazałem kapitanowi Davenowi zbudować radio.To ja za to odpowiadam.Kapitan Daven tylko wykonał mój rozkaz.Yoshima spojrzał na Davena.- Czy to prawda? - spytał.- Nie.- Kto jeszcze wie o radiu?- Nikt.To był mój pomysł, zrobiłem je sam.- Proszę, niech pan usiądzie, kapitanie Daven - powiedział Yoshima i skinął pogardliwie głową w stronę Coxa, który siedział, szlochając z przerażenia.- A ten jak się nazywa?- Kapitan Cox - odparł Daven.- Niech pan na niego spojrzy.To odrażające.Daven zaciągnął się dymem.- Ja się boję tak samo jak on - powiedział.- Pan nad sobą panuje.Pan jest odważny.- Boję się jeszcze bardziej niż on.Daven pokuśtykał niezgrabnie do Coxa i z wysiłkiem usiadł przy nim.- No już dobrze, Cox, staruszku - pocieszył go, kładąc mu rękę na ramieniu.- Już dobrze.- Spojrzał na Yoshimę.- Cox dostał Krzyż Walecznych za Dunkierkę, nie miał nawet dwudziestu lat.Teraz jest kimś zupełnie innym.To wasza robota, dranie, oto, co z niego zrobiliś­cie w ciągu trzech lat.Yoshima stłumił chęć, żeby uderzyć Davena.W sto­sunku do prawdziwego mężczyzny, choćby wroga, obo­wiązywały pewne zasady.Obrócił się do Smedly-Taylora i rozkazał mu, żeby zebrał sześciu ludzi, których prycze sąsiadowały z pryczą Davena, a resztę polecił zatrzymać pod strażą na zbiórce.Wskazana szóstka stanęła przed Yoshimą.O radiu wiedział tylko Spence, ale tak jak pozostali wyparł się, że wie o jego istnieniu.- Wziąć prycze i za mną - rozkazał Yoshima.Kiedy Daven sięgał po kule, Yoshima pomógł mu wstać.- Dziękuję - powiedział Daven.- Może zapali pan jeszcze jednego?- Nie, dziękuję.Yoshima zawahał się.- Byłbym zaszczycony, gdyby zechciał pan przyjąć całą paczkę - powiedział.Daven wzruszył ramionami, wziął papierosy, pokuśty­kał do kąta, w którym przedtem stała jego prycza, i schylił się po swoją żelazną protezę.Yoshima rzucił krótki rozkaz, a wtedy jeden z koreań­skich strażników podniósł protezę i pomógł Davenowi usiąść.Palce przypinające protezę nie drżały.Daven wstał, wziął kule i przez chwilę im się przyglądał.Potem odrzu­cił je do kąta.Stukając protezą podszedł do pryczy i popatrzył na radio.- Jestem z niego bardzo dumny - powiedział, zasalu­tował Smedly-Taylorowi i wyszedł z baraku.Skromny orszak ciągnął przez milczące Changi.Na jego czele szedł Yoshima, dostosowując tempo marszu do kroku Davena, u którego boku kroczył Smedly-Taylor.Za nimi, nieświadom płynących łez, podążał Cox.Dwaj spośród czterech strażników czekali wraz z jeńcami z ba­raku szesnastego.Czekali jedenaście godzin.Wrócił Smedly-Taylor, wróciła szóstka mężczyzn.Daven i Cox nie wrócili.Zatrzymano ich na wartowni, a jutro mieli być przewiezieni do więzienia Outram Road.Jeńcom pozwolono się rozejść.Od stania na słońcu Marlowe’a potwornie rozbolała głowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •