[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatni bukłak zachowała dla siebie i towarzyszy - bez mleka przez dwa kolejne dni będą potrzebowali mnóstwa wody.Kadumi wrócił tuż po zmierzchu, na ramieniu niósł pełen bukłak, a za nim ciągnął się silny zapach krwi.Ruha wlała mleko do tego samego wiadra, z którego wcześniej poiła wielbłądy, po czym wzięła od Kadumiego ciepły bukłak i także jego ciemną zawartość przelała do wiadra.Lander obserwował całą tę operację z wyrazem obrzydzenia na twarzy.- Czy to jest to, o czym właśnie myślę?- Krew i mleko - spokojnie potwierdziła Ruha, po czym podniosła garść piachu i wsypała ją do mikstury, do wymieszania używając własne jambiya.Kiedy jej konsystencja była zadowalająca, zanurzyła w wiadrze bakia, drewniany kubek Kadumiego i podała mu go.Podobnie jak Landerowi.Swój kubek Kadumi opróżnił jednym haustem.Oblizał wargi.- Ciągle ciepłe.- Musisz być szalony - powiedział Lander wlewając zawartość swego kubka do wiadra.- Co się stało z odrobiną wielbłądziego mięsa?Ruha wyrwała mu naczynie i ponownie je napełniła.- Jeśli zjesz mięso, to całymi dniami będziesz spragniony - warknęła.- Wypij to, a nie będziesz chciał więcej.Harfiarz wpatrywał się w podany mu kubek wyraźnie zdegustowany.- Co się stało? - zapytał Kadumi podając swoje naczynie wdowie.- To dobre.Lander patrzył na chłopca przez kilka chwil, po czym przytknął kubek do ust i opróżnił go kilkoma łykami.Skończywszy otarł usta rękawem i zwrócił filiżankę czarodziejce.- Jeszcze jedną - powiedział walcząc z mdłościami.- Teraz mówisz jak Harfiarz - rzekła wdowa uśmiechając się pod swoją zasłoną.Lander i Kadumi zdołali wypić jeszcze cztery kubki, nim Harfiarz zaczął wyglądać na chorego.Gdy oddawali jej bakia po piątą repetę, Ruha powiedziała:- Myślę, że wystarczy.Jeśli zwymiotujecie, dam wam połowę bukłaka na uzupełnienie utraconego płynu.- Na zdrowie, Ruha - sapnął Lander odwracając się do swego legowiska.- Obejmę drugą wartę.mam nadzieję - przewrócił się na bok i w tej embrionalnej pozycji znieruchomiał.Następnego ranka na niebie pojawiły się chmury.Były wysoko.Popielate rzeczy, ukrywające At'ar, lecz wcale nie zmniejszające jej żaru.Szybko zwinęli obóz i podjęli podróż.Lander w nieregularnych odstępach wciąż przystawał, oglądając własne ślady.Ranek upłynął im w napiętej ciszy.Chmurny dzień dawał ulgę od blasku At'ar, ale nie od jej gorąca.Sceneria nie zmieniała się: basen ciągnął się bezkresną, stołopodobną powierzchnią, migocząc szaroperłowo w przyciemnionym świetle.Równy, szarobiały teren nie obniżał się, ani nie wznosił choćby na stopę.Ruha czuła się tak, jakby jechała po powierzchni olbrzymiego rondla.Niebo było ciągle szare i popielate, a smużki srebrzystego światła, które przebijały się przez chmury, były jedynym odstępstwem od monotonii krajobrazu.Późnym rankiem z chmur zaczęła opadać purpurowa zasłona.Pierwsza oznaka dalekiego deszczu podniosła ich na duchu, ale kiedy prysznic zbliżył się do nich, stało się jasne, że deszcz nie dociera do ziemi.Unoszące się ze słonych płaszczyzn gorące powietrze dużo wcześniej, zanim sięgnęła ziemi, zmieniało wodę w parę.Ruha rzuciła wzrokiem na chmury, po czym potrząsnęła głową i skupiła uwagę na zeschniętym gruncie pod kopytami wielbłąda.Zarówno chmury, jak i deszcz zniknęły wraz z nadejściem popołudnia.Basen był znowu połyskującym morzem soli, a niebo błękitnym sklepieniem.Zdawało się, że na horyzoncie pojawia się migoczące jezioro.Ruha wiedziała, że odległa woda była jedynie odbiciem szafirowego nieba, ale mimo to miraż był nieznośny.Cały czas była świadoma swojego pragnienia, z trudem powstrzymywała się od popijania.Z błękitnym jeziorem na horyzoncie nie mogła myśleć o niczym innym, niż o pełnym bukłaku.Pragnienie wkrótce stało się palącym szałem, bezustannie walczyła z chęcią otworzenia bukłaka i picia, póki by nie pękła.Po południu szereg kopców indygo wypłynął z wód mirażu i Ruha zdała sobie sprawę, że zbliżają się do krańca słonej równiny.Kazała Kadumiemu prowadzić do największej z ciemnych piramid.Zachęceni widokiem gór nie zatrzymali się po zmroku dopóty, dopóki grunt nie zaczął się wznosić, a krok wielbłądów stał się nierówny.W końcu rozbili obóz na dnie suchej kotliny, znajdując nawet wystarczającą ilość suchych krzaków na rozpalenie ogniska - choć nie mieli czego przy nim przygotować.Następnego dnia wstali o świcie i ujrzeli, że rozłożyli się na pogórzu u stóp niewielkiego górskiego łańcucha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]