[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na czole pentakl Salomona.Teraz muszę jeszcze bardziej nacią­gać na oczy moją myckę.- Nie wiesz jeszcze, jak to czynić - oświadczył Dee.- Bacz na sie­bie, bo każę ci wyrwać także nozdrza./ will show you Fear in a Handful of Dust.Uniósł wychudłą dłoń i wypowiedział straszliwe słowo: Garamond! Po­czułem, że płonę wewnętrznym ogniem.Uciekłem (w noc).Trzeba było roku, żeby Dee wybaczył i zadedykował mi swoją Czwarta Księgę Tajemnic „post reconciliationem kellianam".Tego lata miotały mną szały abstrakcji.Dee wezwał mnie do Mortlake, byłem ja, William, Spenser i młody arystokrata o umykającym spojrzeniu, Francis Bacon.He had a delicate, live/y, hazel Eie, Doctor Dee told me it was like the Eie of a V/per.Dee wyjawił nam część prawdy o Kosmicz­nym Spisku.Chodziło o spotkanie w Paryżu francuskiej gałęzi templariu­szy i połączenie dwóch części mapy.Udadzą się tam Dee i Spenser w towarzystwie Pedra Nuńeza.Mnie i Baconowi powierzył pewne doku­menty - pod przysięgą, że otworzymy je tylko, jeśli oni nie wrócą.Wrócili obrzucając się wzajemnie obelgami.- To niemożliwe - mówił Dee - Plan jest matematycznie ścisły, ma doskonałość mojej Monas lerogliphica.Musieliśmy ich spotkać, była noc świętego Jana!Nie cierpię, kiedy się mnie nie docenia.Spytałem:- O którą noc świętojańską chodzi, ich czy naszą?Dee klepnął się w czoło i wyrzucił z siebie straszliwe przekleństwa.- Och, from what power hast thou this powerful might? Blady William natychmiast zanotował sobie to zdanie, co za nędzny plagiator.Dee szperał gorączkowo w almanachach i kronikach.- Na rany Boga żywego, jakże mogłem być takim głupcem? - Obrzucał obelgami Nuńeza i Spensera.- Czy sam muszę myśleć o wszystkim? Kosmograf jak z koziej dupy trąba! - wrzasnął do Nuńeza, siny ze złości.Potem krzyknął jeszcze: - Amanasiel Zorobabel! - Nu-ńęz, jakby tryknięty przez niewidzialnego barana prosto w brzuch, cofnął się, pobladły, kilka kroków, i runął na ziemię.- Głupiec! - rzucił mu Dee.Spenser był blady jak chusta.Powiedział z wysiłkiem:- Można by zarzucić przynętę.Kończę właśnie poemat, alegorię po­święconą władczyni przeznaczenia, i miałem ochotę wprowadzić rycerza różokrzyżowca.Proszę mi na to pozwolić.Prawdziwi templariusze roz­poznają się wzajemnie, zrozumieją więc, że wiemy, i nawiążą z nami kontakt.- Znam cię - odparł Dee.- Zanim to napiszesz i ludzie przeczytają twój poemat, minie lustrum albo i lepiej.Ale pomysł z wabikiem nie jest taki zły.- Czemu nie skontaktujesz się z nimi przy pomocy aniołów? - spy­tałem.- Głupcze! - Tym razem skierował tę obelgę do mnie.- Czyż nie czytałeś Tritemiusza? Aniołowie odbiorcy są po to, by wyjaśnić mu po­słannictwo, które otrzyma.Moi aniołowie nie są konnymi posłańcami.Chybiliśmy Francuzów.Ale mam pewien plan.Wiem, jak odnaleźć kogoś z linii niemieckiej.Trzeba pojechać do Pragi.Usłyszeliśmy jakiś hałas, ciężka zasłona z adamaszku uniosła się, zobaczyliśmy przezroczystą dłoń, a potem ukazała się Ona.Szlachetna Dziewica.- Jej Królewska Mość! - wykrzyknęliśmy, padając na kolana.- Dee - rzekła Ona - wiem o wszystkim.Nie sądźcie, że po to moi przodkowie ocalili niegdyś rycerzy, by powierzyć im władanie nad świa­tem.Domagam się, słyszysz, domagam, żeby tajemnica przeszła w po­siadanie Korony.- Wasza królewska Mość, pragnę tajemnicy.Za wszelką cenę.Prag­nę jej dla Korony.Muszę odnaleźć innych jej powierników, skoro nie ma krótszej drogi, ale kiedy ufnie przekażą mi swoją wiedzę, bez trudu usu­nę ich za pomocą sztyletu albo acqua tofana.Na obliczu Królowej Dziewicy pojawił się przerażający uśmiech.- Tak będzie dobrze, mój poczciwy Dee.Nie chcę wiele, tylko władzy całkowitej.A jeśli ci się uda, dostaniesz Podwiązkę.Dla ciebie zaś, Willia-mie.- Zwróciła się z lubieżnym uśmiechem w stronę małego pasożyta.- Jeszcze jedna podwiązka i jeszcze jedno złote runo.Chodź ze mną.Szepnąłem Williamowi do ucha:- Perforce l am Thine, and that is in me.William obrzucił mnie spojrzeniem pełnym obleśnej wdzięczności i znikł za zasłoną.Je t/ens la reinel…………………………………………………………………………………………….Byłem z Dee w Złotej Pradze.Przemierzaliśmy wąskie i smrodliwe zaułki nie opodal cmentarza żydowskiego i Dee nakazał, bym miał się na baczności.- Jeśli rozejdzie się wiadomość o nieudanym spotkaniu, inne grupy podejmą działania na własny rachunek.Boję się Żydów, jerozolimczycy mają tutaj, w Pradze, zbyt wielu agentów.Był wieczór.Połyskiwał błękitnawo śnieg.Przy mrocznym wejściu do dzielnicy żydowskiej przycupnęły kramiki bożonarodzeniowe, a między nimi wznosiła się, okryta czerwonym suknem, plugawa scena teatrzyku marionetek oświetlonego dymiącymi łuczywami.Ale trochę dalej prze­chodziło się pod łukiem z potężnych kamieni i obok fontanny z brązu, z której ogrodzenia zwieszały się długie sople, otwierał się następny zau­łek.Nad starymi portalami widać było złocone łby lwów, trzymających w paszczach pierścienie z brązu.Jakaś subtelna wibracja poruszała te mury, jakiejś niewytłumaczalne dźwięki staczały się z niskich dachów i spływały rynnami.Domy, tajemni władcy życia, zdradzały swoje upior­ne życie.Jakiś stary lichwiarz, owinięty w wytartą opończę, prawie musnął nas przechodząc obok, i zdawało mi się, że usłyszałem jego szept:- Strzeżcie się Athanasiusa Pernatha.Dee mruknął:- Boję się zupełnie innego Athanasiusa.l zaraz dotarliśmy do Złotej Uliczki.Tarn nagle, i na to wspomnienie jeszcze teraz uszy, których nie mam, palą mnie pod wytartą czapką, w mroku kolejnego nieoczekiwanego zauł­ka pojawił się przed nami jakiś olbrzym, ohydna szara istota o pozbawio­nym wyrazu obliczu, ciele opancerzonym brązową powłoką, wsparta na sękatym, krętym, białym kiju.Od tej zjawy zalatywała woń sandałowa.Ogarnęło mnie śmiertelne przerażenie i wskutek czarów skamieniałem, wlepiając wzrok w stojącą przede mną istotę.Ani na chwilę nie mogłem oderwać spojrzenia od przezroczystego, mglistego kłębu otulającego mu ramiona i z wielkim trudem rozróżniałem drapieżny pysk egipskiego ibi-sa, a za nim mnogość oblicz, koszmarów mojej wyobraźni i pamięci.Kontury tego widziadła rozszerzały się i kurczyły w mroku zaułka, jakby jakiś powolny, martwy oddech przenikał całą postać.l cóż za ohyda, kiedy spuściłem wzrok, zamiast stóp ujrzałem na śniegu niekształtne ki­kuty, których ciało, szare i bezkrwiste, wywinęło się, tworząc koncetrycz-ne wałki opuchlizny.O, moje zachłanne wspomnienia.- Golem! - wyjaśnił Dee.Wzniósł ramiona do nieba i czarna opoń­cza z szerokimi rękawami osunęła się na ziemię, tworząc cingulum, pę­powinę, która łączyła powietrzny układ ramion z powierzchnią i głębią ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •