[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nigdy nie było.Gwałtowny, spazmatyczny szloch pochłonął ostatnie słowa.Z całej siły uderzyła mnie w twarz, zerwała się i cofnęła, unosząc zaciśnięte pięści.— Jaseno — powiedziałem cicho, wyciągając rękę.— Na wszystko co święte.nie wiedziałem.Słyszysz mnie? Nie wiedziałem, Jaseno.A ty.nigdy nie dałaś mi odczuć, że czujesz do mnie to co Luiza.Nie wiedziałem, co mówię.Bo choćby i dała mi odczuć.to co z tego? Nie słuchała.— Luizy nie ma w pałacu — rzekła z nagłym spokojem; było w tym spokoju coś przerażającego i jeszcze nim skończyła mówić, pojąłem, że usłyszę coś, co przebije mi serce.— Marzyłam o tym, że przyjdziesz, wymodliłam to.Chciałam.— Jaseno, na litość boską.— Chciałam ci powiedzieć — wciąż był w niej ten sam dziwny spokój, gdy cofała się krok za krokiem — że cię nienawidzę.Że nienawidzę.was oboje.Że pragnę, byście męczyli się.tak samo jak ja.— Przestań — powiedziałem.— Jaseno, błagam cię.Przestań.— Powiedziałam, czego chcę! — krzyknęła.— Waszego nieszczęścia, o tak! Już niczego więcej! Luiza pojechała do Torres! Czy wiesz, po co?Zastygłem w bezruchu.— Po co? — zapytałem niemo samymi wargami.— Do Wanesy.By ją otruć.zasztyletować.By ją zamordować, Robercie.Z polecenia Dostojnej.To przez ciebie.— Jesteś szalona — wyszeptałem, czując wszakże, jak oblewa mnie zimny pot.Bo widziałem.bo przecież widziałem ją na drodze do Torres.I już nie mogłem wierzyć, że to był zwykły przypadek.— O tak, jestem szalona.Jestem szalona, bo ostrzegłam Wanesę.Bo zamiast niej zginie Ranela.Bo nienawidzę kobiety, która, zamiast być mi matką, zawsze była moją wolą i sumieniem.— Jesteś szalona — powtórzyłem z trwogą.·- Ale już nie jestem niewolnicą.Podczas gdy Luiza jest nią bardziej niż kiedykolwiek dotąd.Gotowa sprzedać ciało i duszę, gotowa na wszystko, byle tylko zachować w ukryciu swoją tajemnicę.Ranela nie zdradza tajemnic, zaś Dostojna i ja miałyśmy milczeć.za cenę usunięcia Wanesy.I Luiza pojechała ją zabić.Tak, zabić! A tym chętniej, że Wanesa, dowiedziawszy się o twoim powrocie, natychmiast sprzedałaby ci jej sekret.Och nie, nie jej! Wasz sekret! Lecz wszystko na próżno, bo ja nie zamierzam milczeć.A dlatego, Robercie, że was nienawidzę.— O czym ty mówisz, Jaseno? Na wszystko co święte.o czym mówisz?!— Ależ o dziecku, Robercie.Czyż nie mówiłam, że czuję wszystko to, co czuje ona? Więc bądź pewien, że czułam także ból, gdy zabijała w sobie twoje dziecko.Słyszysz? Twoje dziecko!Zamknąłem oczy.Nie pojąłem, co mi powiedziała.— Nie, Jaseno.— To dlatego musiałeś wyjechać.Ona była brzemienna.Wiesz, że to prawda.Dobrze wiesz! — krzyknęła.— Nie — rzekłem z rozpaczą.Spuściłem wzrok i powoli uniosłem otwarte, puste dłonie, jakbym chciał ujrzeć w nich coś, co pozwoli mi zaprzeczyć oczywistej prawdzie.— Nie, Jaseno — powtórzyłem z bólem.— Tak, Robercie.Ależ tak — mówiła, znowu z tym upiornym spokojem.— Cóż ja? Ja byłam tylko niewolnicą, najwyżej pokojową Dostojnej.Samotną, nieszczęśliwą kobietą, odepchniętą i wzgardzoną, zresztą nawet nie zauważoną przez jedynego mężczyznę, którego mogłam i chciałam kochać.Mężczyznę, z którym chciałam mieć syna.Marzyłam o tym i śniłam.Byłam i jestem nikim, Robercie.Nie musisz i nie możesz mi wierzyć.Tak, wybornie to pojmuję.Idź więc do Dostojnej, znajdziesz ją w sypialni i być może ujrzysz niejedno.Idź, zapytaj.i choć raz w życiu nie pozwól, by cię oszukano.Idź.Mówię ci.idź.Odwróciłem się i poszedłem.Białe, dwuskrzydłowe drzwi przybliżały się — rozkołysane, posłuszne rytmowi kroków.Zapomniałem, że trzeba je otworzyć i uderzyłem głową.Macałem rękami; trafiwszy na klamkę, nacisnąłem ją bezwiednie, bezmyślnie, i wyszedłem.Minąwszy przedpokoje, znalazłem się na korytarzu.Szedłem do Dostojnej.Kochałem więc kobietę, która nie mówiąc mi o tym, zabiła w swym łonie nasze dziecko.Wiedziała o tym Dostojna.Wiedziały Jasena i Wanesa.Tylko ja nie wiedziałem.Usunięto mnie.Oddalono.Bym nie przeszkadzał.Nie przeszkadzał.I teraz, w imię zachowania owej wstrętnej zbrodni w tajemnicy, gotowa była popełnić następną, równie straszną i ohydną: zabić własną siostrę.Z rozkazu.z rozkazu matki.Włosy jeżyły mi się na głowie.Kobieta.Przyjaciel.Człowiek.Jedyny człowiek na świecie, któremu ufałem jak sobie.Gotów byłem oddać jej wszystko.Życie.Ach, życie! Cóż to: życie? Gotów byłem oddać cześć, honor.Gotów byłem pozostawić swoje hrabstwo, pozostawić Valaquet! Udać się na wygnanie, gdyby tylko tego zażądała.Gdyby tylko chciała dzielić życie ze mną i naszym dzieckiem.Jakkolwiek, gdziekolwiek.Wiedziała o tym dobrze.Lecz znaczyłem tyle, że nie powiedziała mi nawet.Dlaczego? Dostojna? Ach, Dostojna.Więc dobrze.Bardzo dobrze, matko.Przed drzwiami do prywatnych jej pokoi stały straże.Jakżeby inaczej? Próbowano mnie zatrzymać, lecz był tylko jeden sposób: zabić.Powiedziałem ktom jest, dałem się poznać i przeszedłem.Narobiłem hałasu w przedpokojach, uderzyłem służącego, śpiącego pod drzwiami swej pani, gdy zerwał się i chciał mnie zatrzymać.Drzwi sypialni zamknięte były na klucz.Stary sługa raz jeszcze próbował przemówić do mnie, począł prosić i przedkładać racje — bo poznał intruza; przecież służył swej pani, gdym jeszcze był małym dzieckiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •