[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za oknami wstał wiatr,zaszumiał w ośnieżonym lesie, lecz zaraz ścichł.Zbyszko i Danusia pozostali jakiś czas w milczeniu, ksiądz Wyszoniek zaś wziął kielich i odniósł go dokapliczki dworskiej.Po chwili wrócił, ale nie sam, tylko z panem de Lorche, i widząc zdziwienie na twarzach obecnych,położył naprzód palec na ustach, jakby chcąc jakiemuś niespodzianemu okrzykowi zapobiec, po czymzaś rzekł:- Rozumiałem, że będzie lepiej, aby było dwóch świadków ślubu, i dlatego wpierw jeszcze ostrzegłemtego rycerza, któren mi na cześć i na relikwie akwizgrańskie poprzysiągł, że tajemnicy, póki będzietrzeba, dochowa.A pan de Lorche przykląkł naprzód przed księżną, potem przed Danusią, następnie zaś podniósł się istał w milczeniu, przybrany w uroczystą zbroję, po której zagięciach pełgały czerwone światełka odognia, długi, nieruchomy, pogrążon jakby w zachwycie, gdyż i jemu ta biała dziewczyna z wiankiemnieśmiertelników na skroni wydała się jakby aniołem widzianym na szybie w gotyckim tumie. Lecz ksiądz postawił ją przy łożu Zbyszka i narzuciwszy im stułę na ręce, rozpoczął zwykły obrządek.Księżnie spływały łzy jedna za drugą po poczciwej twarzy, lecz w duszy nie czuła w tej chwili niepokoju,sądziła bowiem, że dobrze czyni, łącząc tych dwoje cudnych i niewinnych dzieci.Pan de Lorche klęknąłpo raz wtóry i wsparty obiema rękoma na rękojeści miecza, wyglądał zupełnie jak rycerz, który mawidzenie - tych zaś dwoje powtarzało kolejno słowa księdza: "Ja.biorę.ciebie sobie." - a do wtórutym słowom cichym i słodkim grały znów świerszcze w szparach komina i trzaskał ogień w grabie.Poskończonym obrządku Danusia padła do nóg księżnie, która błogosławiła oboje, a gdy wreszcie oddałaich w opiekę mocom niebieskim, rzekła:- Radujcie się teraz, bo już ona twoja, a ty jej.Wówczas Zbyszko wyciągnął swe zdrowe ramię doDanusi, ona zaś objęła go rączętami za szyję i przez chwilę słychać było, jak powtarzali sobie z ustamiprzy ustach:- Mojaś ty, Danuśko.- Mój ty, Zbyszku.Lecz zaraz potem Zbyszko zesłabł, gdyż za dużo było na jego siły wzruszeń - i zesunąwszy się napoduszki, począł oddychać ciężko.Nie przyszło jednak nań omdlenie i nie przestał się uśmiechać doDanusi, która obcierała mu twarz zroszoną zimnym potem, a nawet nie przestał powtarzać jeszcze:"Mojaś ty, Danuśka" - na co ona pochylała za każdym razem swą przetowłosą głowę.Widok tenwzruszył do reszty pana de Lorche, który oświadczył, że gdy w żadnym kraju nie przygodziło mu sięwidzieć serc tak czułych, przeto poprzysięga uroczyście, jako gotów jest potykać się pieszo lub konno zkażdym rycerzem, czarnoksiężnikiem lub smokiem, który by ich szczęśliwości śmiał stanąć nazawadzie.I rzeczywiście poprzysiągł ową zapowiedz natychmiast na mającej kształt krzyżyka rękojeściod mizerykordii, to jest małego miecza, który służył rycerzom do dobijania rannych.Księżna i ojciecWyszoniek wezwani byli na świadków tej przysięgi.Lecz pani, nie rozumiejąc ślubu bez jakowegoś wesela, przyniosła wina - więc pili następnie wino.Godziny nocy płynęły jedna za drugą.Zbyszko, przezwyciężywszy słabość, przygarnął znów Danusię irzekł:- Skoro mi cię Pan Jezus oddał, nikt mi cię nie odbierze, ale mi żal, że wyjeżdżasz, jagódko mojanajmilsza.- Do Ciechanowa z tatulem przyjedziem - odpowiedziała Danusia.- Byle cię chorość jakaś nie napadła - albo co.Boże cię strzeż od złej przygody.Musisz do Spychowa- wiem!.Hej!.Bogu najwyższemu i miłościwej pani dziękować, żeś już moja-bo jużci co ślub, to tegomoc ludzka nie odrobi.%7łe jednak ślub ten odbył się w nocy i tajemniczo, i że zaraz po nim miało nastąpić rozstanie, więcchwilami jakiś dziwny smutek ogarniał nie tylko Zbyszka, ale i wszystkich.Rozmowa rwała się.Odczasu do czasu przygasał też ogień w grabie -i głowy pogrążały się w mroku.Ksiądz Wyszoniekdorzucał wówczas na węgle nowe bierwiona, a gdy zapiszczało co żałośnie w szczapie, jako częstobywa przy świeżym drzewie, mówił:- Duszo pokutująca, czego żądasz?Odpowiadały mu świerszcze, a potem wzmagający się płomień, który wydobywał z cienia bezsennetwarze, odbijał się w zbroi pana de Lorche, rozświetlając zarazem białą sukienkę i nieśmiertelniki nagłowie Danusi.Psy na dworze poczęły znów poszczekiwać w stronę boru takim szczekaniem jak na wilki.I w miarę jak płynęły godziny nocy, coraz częściej zapadało milczenie, aż wreszcie księżna rzekła:- Miły Jezu! ma-li tak być po ślubie, lepiej by pójść spać, ale skoro mamy czuwać do rania, to i zagrajżenam jeszcze, kwiatuszku, ostatni raz przed odjazdem na luteńce - mnie i Zbyszkowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •