[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pirx dwoił się i troił.Trzeba było przyjąć jeszcze napokład dostarczone w ostatniej chwili świeże mięso, zatankować wodę do picia, sprawdzićaparaturę chłodni (minimalna wynosiła minus pięć, delegat SPT kręcił głową, ale w końcuzlitował się i podpisał), sprężarki, choć po generalnym remoncie, zaczęły na próbie łzawićspod zaworów, głos Pirxa upodabniał się z wolna do jerychońskiej trąby, naraz okazało się, żewoda jest zle rozmieszczona jakiś kretyn przerzucił zawór, nim wypełniły się dennezbiorniki podpisywał papiery, wtykano mu po pięć naraz, nie wiedział, co podpisuje.Nazegarze była jedenasta mieli godzinę do startu, i wtedy bomba.Kapitanat nie da wolnej drogi, bo stary system dysz, zbyt niebezpieczny opadradioaktywny statek powinien mieć pomocniczy napęd boro wodorowy, tak jak Gigant ten frachtowiec, który startował o szóstej Pirx, już zachrypnięty od krzyku, naraz sięuspokoił.Czy dyspozytor ruchu zdaje sobie sprawę z tego, co mówi? Czy dopiero terazzauważył Błękitną Gwiazdę? Z tego mogą być wielkie bardzo wielkie nieprzyjemności.Oco chodzi? Dodatkowa osłona? Z czego? Worki z piaskiem.Ile? Bagatelka trzy tysiącesztuk.Proszę bardzo on i tak wystartuje w wyznaczonym czasie.Rachunek Kompaniizostanie obciążony.Proszę obciążać.Pocił się.Wszystko jakby się sprzysięgło, żeby powiększyć jeszcze i tak panującychaos: elektryk wymyśla mechanikowi, który nie sprawdził awaryjnego rozrządu, drugi pilotwyskoczył gdzieś na pięć minut, nie ma go na pokładzie, z narzeczoną się żegna, felczer wogóle znikł, czterdzieści pancernych mamutów zajechało pod statek, okrążyło go i ludzie wczarnych kombinezonach biegiem układają worki z piaskiem, semafor na wieżyczce nagli ichdzikimi łamańcami, przyszedł jakiś radiogram, zamiast pilota odebrał go elektryk, zapomniałwciągnąć do książki radiowej, zresztą to nie jego rzecz, Pirxowi kręciło się już w głowie,udawał tylko, że wie, co się dzieje na dwadzieścia minut przed godziną zero powziąłdramatyczną decyzję: kazał przepompować całą wodę z dziobowych zbiorników na rufę.Niech się dzieje, co chce najwyżej zagotuje się, ale za to statyczność będą mieli lepszą.O jedenastej czterdzieści próba silników.Od tej chwili odwrotu już nie było.Okazało się, że nie wszyscy ludzie są do niczego zwłaszcza Boman przypadł mu do gustu nie widziało się go ani słyszało, a wszystko szło jak w zegarku: przedmuch dysz, małyciąg, pełny na sześć minut przed zerem, kiedy kapitanat wyrzucił sygnał DO STARTU,byli gotowi.Wszyscy leżeli już na rozłożonych fotelach, gdy znalazł się felczer; drugi pilot,Mulat, wrócił, bardzo markotny, od narzeczonej, głośnik charczał, beczał, mruczał, nareszciewskazówka automatu nakryła zero, dostali wolną drogę.Start.Pirx wiedział oczywiście, że 19 000 ton to nie patrolowa skorupka, w której jest akurattyle miejsca, żeby się szeroko uśmiechnąć, statek nie pchła, nie skoczy, trzeba wyrabiać ciąg ale czegoś takiego się nie spodziewał.Mieli już pół mocy na zegarach, kadłub drżał odrufowych wyrzutni do szczytu, jakby się miał rozlecieć w kawałki, a wskaznik obciążeniamówił, że jeszcze się nie oderwali od betonu.Przemknęło mu przez głowę, że Gwiazda możezaczepiła o coś podobno taka rzecz zdarza się raz na sto lat w tym momencie wskaznikruszył.Stali na ogniu, Gwiazda dygotała, wskazówka grawimetru tańczyła jak szalona poskali; z westchnieniem osunął się na poduszki, rozluzniając mięśnie odtąd, choćby chciał,nic już nie mógł zrobić.Szli w górę.Od razu dostali radiowe upomnienie za start całą mocą bo to daje nadmierne skażenie radioaktywne.Kompania będzie obciążona dodatkową,karną opłatą.Kompania? Bardzo dobrze, niech płaci, niech ją cholera wezmie! Pirx tylko sięskrzywił, nie próbował nawet spierać się z kapitanatem, że startował połową ciągu.Czy miałmoże lądować, wzywać komisję i żądać protokolarnego odpieczętowaniu zapisu wuranografach?Zresztą w tej chwili miał na głowie coś zupełnie innego: przebijanie atmosfery.Wżyciu nie siedział jeszcze na statku, który się tak trząsł.Podobnie mogli się czuć chyba tylkoludzie w głowicy średniowiecznego taranu, walącego mur.Wszystko wprost skakało, latali wpasach, że dusza z nich wychodziła, grawimetr nie mógł się zdecydować, pokazywał to 3,8 to4,9, podpełzał bezwstydnie do piątki i jak przestraszony zlatywał nagle na trzy.Zupełnie,jakby kluski mieli w wyrzutniach! Szli już całą mocą, oczywista, Pirx obiema rękamiprzyciskał haubę do głowy, bo inaczej nie słyszał głosu pilota w słuchawkach tak ryczałaGwiazda! Nie był to triumfalny grzmot balistyczny.Jej walka z ziemską grawitacjąprzypominała pełną rozpaczy agonię.Przez dobre parę minut można było myśleć, że to nieoni startują z Ziemi, ale wiszą nieruchomo, odpychając planetę całą mocą odrzutu takwyczuwalny był pełen męczarni wysiłek Gwiazdy! Wszystkie blachy, złącza aż zamazało wkonturach od wibracji i Pirxowi wydało się, że słyszy trzaskanie puszczających szwów, ale tobyło złudzenie w tym piekle nie złowiłby nawet trąb sądu ostatecznego.Temperatura powłoki dziobu o, to był jedyny wskaznik, który się nie wahał, niecofał, nie skakał ani nie zatrzymywał, ale spokojnie lazł w górę, jakby miał przed sobąjeszcze co najmniej metr miejsca na skali, a nie same końcowe, czerwone cyfry: 2500, 2800 zostało ledwo parę kresek, kiedy Pirx spojrzał w tę stronę.Przy tym nie mieli nawetszybkości orbitalnej, wszystko, czego się dorobili, to było 6.6 km/sek.w czternastej minucielotu! Przeszyła go okropna myśl, jak w koszmarze, który nawiedza czasem pilotów, że wogóle się nie oderwał, a to, co bierze za śmigające w ekranach chmury, jest po prostu parąbuchającą z pękniętych rur chłodzenia! Tak zle jednak nie było: lecieli.Felczer leżał blady jakściana i chorował.Pirx pomyślał sobie, że z opieki lekarskiej, którą ten nad nimi roztoczy, niebędzie wielkiej, pociechy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]