[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ZanimAndrzej się zorientował, co się naprawdę stało, autor tegopięknego rzutu przewrotem przez plecy podniósł się na nogi ipomknął dalej w dół zbocza.Krzyckiego dzielił od niegodystans około trzydziestu metrów.Uchylając się przed nożem,stracił jednak równowagę i upadł na plecy.W desperackimgeście skierował glocka w stronę drugiego nożownika licząc, żema jeszcze czas go unieszkodliwić.Nie musiał.Kaptur poleciałdo tyłu, fikając nogami w górę jak w rewelacyjnej akrobacjicyrkowej.Wyglądało to tak, jakby faceta nagle porwałotornado.Nad upadającym ciałem pochylała się blond czuprynai Andrzej wiedział, że ozdabia ją loczek.Poderwał się z ziemi. Lucek! %7ływy!  krzyknął pełen niepokoju, że może już byćmusztarda po obiedzie.Tym bardziej że Bałyś z uśmiechemwesołego rzezimieszka podniósł palec na znak  okej.Zaraz teżrunął w trawę, a w miejscu, gdzie jeszcze przed ułamkiemsekundy znajdował się jego słynny loczek, świsnęły kule z bronipozostałych dwóch gangsterów ze stodoły.Jeden z nich strzelałz pistoletu maszynowego i cały las rozdzwonił się rykoszetami.Krzycki do wtóru tej muzyki pomknął za Mścicielem, któregociemna sylwetka już znikała za drzewami.Biegł nerwowo, szarpał mięśniami nóg, jakby chciał jepozrywać, ale i tak dystans między nim a tamtym rósł.Pogryziona łydka paliła żywym ogniem, na potylicy tętniło jakpłomień zródło innego bólu, jak zazdrosny starszy brat.Spróbował wymierzyć, ale tamten był zbyt szybki i ruchomy,żeby Andrzej miał szansę trafić.Zwolnił, zdyszany i wściekły.Facet znowu mu się wymykał.To, co zobaczył w następnej sekundzie, wydawało mu sięnieudaną i makabryczną animacją komputerową.Niepewnytego, co przed sobą widzi, zwolnił i wpatrywał się wfantastyczne zjawisko.Głowa biegnącego człowieka nagle poprostu znikła i dalej biegło samo ciało, niższe o dwadzieścia centymetrów.Krzycki patrzył dokładnie w to miejsce.Najpierwjest głowa, a potem jej nie ma.Z szyi wystającej nad czarnąbawełnianą bluzę trysnęła fontanna, którą rozchlapywałyszamoczące się na wszystkie strony ręce, jakby bezładnieopędzały się od lepkiej cieczy.Andrzej zamrugał powiekami wprzekonaniu, że uległ złudzeniu, ale obraz biegnącegobezgłowego człowieka (czy człowiek bez głowy jestczłowiekiem?) nie zniknął.Przeciwnie  na tle zamglonej łąki wdolinie nabrał nawet większej ostrości.Inaczej tego nazwać nieumiał: przed nim biegło ciało bez głowy. Nieee!!!  Usłyszał za plecami ten sam kobiecy wrzask.Iza.Cała i zdrowa.Zawahał się.Powinien zawrócić.Chciałzawrócić, ale rozpędzony, mknął po zboczu jak oszalały,slalomem między drzewami, z marną szansą na wyhamowanie.Tymczasem człowiek bez głowy biegł jeszcze, Krzyckiemu sięwydawało, że nieprawdopodobnie długo, choć w rzeczywistościbyło to najwyżej kilka kroków, po czym zwolnił, zmiękł izachwiał się jak kartka papieru na wietrze.Kolana ugięły siępod nim i runął na suchą ściółkę leśną.Jego ciało turlało siędalej w dół, jak to robią dzieci w świetnej zabawie, aż oparło sięz głuchym łoskotem o pień drzewa i znieruchomiało.GdyAndrzej dogonił zbiega, nie bardzo miał jak go zaaresztować.Dysząc ciężko, stanął jak wryty nad Mścicielem, a raczej nadtym, co z niego zostało.To coś leżało owinięte wokół pnia,nieruchome i bezosobowe.Nieludzkie.Z postrzępionegomiejsca, gdzie kiedyś była głowa, spływała między liście cienkastrużka krwi, nieznacznie pulsując.Serce jeszcze biło.Nie miał czasu.Z najwyższym trudem otrząsnął się i zawróciłpod górę.Zasapany jak parowóz pobiegł w stronę Izy, omijającstarannie butami czerwone plamy na liściach, aby nie wdepnąćw strzępy tkanki i kości pozostałe z głowy tego nieszczęśnika,która rozprysła się jak arbuz trafiony z armaty.Nigdy jeszczenie widział takich skutków pojedynczego strzału.To musiał byćjakiś specjalny pocisk rozrywający o potwornej sile.Człowiekużywający tego typu amunicji musi być niezle stuknięty.Przeskoczył nad kępką czarnych włosów sklejonych różowąszmatką.Wyglądało to jak indiański skalp.Kto to zrobił, na Boga? Rzucił okiem na stodołę, ale była daleko.Teraz nie miałczasu się nad tym zastanawiać.Znowu pod górę.Najważniejszabyła Iza.Tymczasem strzały ucichły, zastąpione okrzykami iprzepychankami w pobliżu stodoły.Zaledwie mimochodemKrzycki zauważył, że pojawili się kolejni uczestnicy spektaklu, imiał podstawy przypuszczać, że to wpadli na imprezę jegokumple z Mogilskiej.Dostrzegł Bąbla i Stańczykakomenderujących chłopakami, którzy wyciągali z zakamarkówzdezorientowanych facetów z tępymi minami i zaganiali ich napodwórze przed stodołą, jak psy pasterskie zaganiają stadoowiec.Gdzieś z tyłu mignęła mu twarz Opałki.Czyżby staryprzebudował swoje morale? A może sprytnie włączył się na samkoniec, żeby nie było, że go nie ma? O tym pomyśli pózniej.Iza.Gdzie ona znikła? Buty ślizgały mu się na ściółce, w biegupodpierał się więc rękami i parł przed siebie w kierunkubrzozowego zagajnika.Kiedy w końcu ją zobaczył, stała opartao brzozę z dłońmi dociśniętymi do niewidocznej twarzy, ukrytejza kurtyną rozsypanych włosów.Ramiona podrygiwały w górę iw dół, jakby wstrząsał nimi nieopanowany chichot.Wyglądałabezradnie i trochę zabawnie w obcisłym kostiumie isportowych butach ubłoconych po kostki, ale chyba nic jej sięnie stało.Bogu dzięki.Wraz z ulgą zalała go falanieopanowanej czułości. Iza.?  Wyciągnął rękę przed siebie, stąpając ostrożnie icicho, jakby na łące w górach wabił płochliwą łanię.Chyba nie słyszała, zero reakcji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •