[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jako wołoski wojownik, byłem zawsze w dwóch trzecich barbarzyńcą!Zjadłem, podobnie jak ten pies Ehrig.A później, kiedy spaliśmy pojawił się mój "kuzyn".Gdy znów się przebudziłem – silniejszy, rześki, podbudowany sutym posiłkiem- zobaczyłem stwora, bezmyślną, zrodzoną z wampira istotę, kryjącą się w ciemnej ziemi pod posadzką.Nie wiem, czego się spodziewałem.Faethor wspominał o pnączach, ukrytych w glebie.I tak to wyglądało.Po części.Jeśli oglądałeś kiedyś gąbczastą ośmiornicę, widziałeś coś podobnego do potwora, który się zrodził z palca Ferenczego i utuczył na ciele Cygana Arwosa.Trudno byłoby mi określić jego rozmiary, gdyby jednak przetworzyć ludzkie ciało w ciastowatą masę.bardzo by się rozrosło.Oglądałem przekształcone ciało Arwosa.Błądzące po omacku 'ręce" tej istoty były niezwykle rozciągliwe.Pojawiało się ich całe mnóstwo i nie brakło im siły.Oczy stwora były przedziwne: pojawiały się i znikały, kształtowały i odkształcały, zerkały z ukosa i mrugały, ale powątpiewałem w to, że coś widzą.Miałem nawet wrażenie, że są ślepe.A może widziały tak, jak widzi noworodek, nic nie rozumiejąc.Kiedy jedna z "rąk" stwora wynurzyła się z gleby blisko mego leża, zakląłem głośno i kopnąłem ją.Jak szybko zniknęła w ziemi! Nie wiem, jak długo to miało trwać, ale od tamtej pory wampirzy twór unikał mnie Może wyczuwał, że jestem wyższą formą tego samego gatunku, co on! Pamiętam, że ta myśl przyprawiała mnie wówczas o dreszcze.Faethor miał w sobie coś ohydnego: był przemyślny, chytry jak lis i śliski jak węgorz.Tak go oceniałem, pogrążając się w coraz większej rozpaczy.Oczywiście, był wampirem! Nie należało spodziewać się po nim niczego innego.Jednym słowem, nie sposób było go zaskoczyć.Spędziłem godziny, czatując na niego za dębowymi drzwiami z łańcuchem w dłoniach, lękając się odetchnąć, by mnie nie usłyszał.Ale piekło zamarzłoby wcześniej, niż on zjawiłby się w takiej chwili.Ba! Wystarczyło jednak, abym zasnął.i budził mnie kwik prosięcia albo szelest spętanego gołębia.I tak mijały dni, a może tygodnie.Jedno muszę przyznać, po pierwszym dniu stary diabeł nie dał mi już odczuć nadmiernego głodu.Sądzę teraz, że ów początkowy okres niedosytu miał pozwolić wampirowi na opanowanie mego ciała.Stwór nie dostawał żadnego innego pokarmu, musiał więc zadowolić się mymi pokładami tłuszczu, wiążąc się ze mną coraz bardziej.Ja natomiast zyskiwałem dostęp do jego siły.Ledwie jednak zadzierzgnęła się owa więź, Ferenczy zaczął nas znów tuczyć.Nie bez kozery używam tego zwrotu.Wraz z jedzeniem pojawiał się niekiedy dzban czerwonego wina.Początkowo, mając w pamięci to, jak Faethor mnie odurzył, poiłem najpierw Ehriga, by ujrzeć jego reakcję.Ale poza tym, że wino rozwiązywało mu język, nie zauważyłem nic innego.Później nie dawałem już Ehrigowi trunku, wypijałem wszystko sam.I tak właśnie założył ów stary diabeł.Przyszła raz pora, kiedy po posiłku poczułem straszne pragnienie i wychyliłem dzban jednym haustem - a potem zatoczyłem się i runąłem.Znowu zatruty! Faethor za każdym razem robił ze mnie głupca.Moja wampirza siła pomogła mi jednak nieco, nie utraciłem świadomości, ale leżąc w gorączce, zastanawiałem się, jaki jest cel tego posunięcia.Ha! Posłuchaj tylko, a wyjawię ci, do czego zmierzał Faethor Ferenczy.- Dziewczyna, chłopak, kozioł - to prawda, ale nie zdradził mi, że ze wszystkich impulsów rozkoszy, ze wszystkich zdrojów nieśmiertelności, ze wszystkich kwiatów pełnych nektaru, wampiry najbardziej cenią sobie jedno źródło - czerwony strumień krwi innego wampira! I tak, gdy jego wino rozłożyło mnie jeszcze bardziej, pojawił się Faethor.- Chcę przez to osiągnąć dwie rzeczy - rzekł, kucając przy mnie.-Po pierwsze, od dawna nie karmiłem się własnym gatunkiem, a wielce jestem spragniony.Po drugie, twardy z ciebie człowiek, który nie podda mi się bez walki.Niech więc stanie się, jak chcę.To powinno pozbawić cię żądła.- Co.co robisz? - wyskrzeczałem, próbując podnieść ołowiane ramiona i osłonić się przed nim.Nie dałem rady, byłem słaby jak kocię.Nawet me gardło z trudnością formułowało najprostsze słowa.- Co robię? Zasiadam do wieczerzy! - odrzekł radośnie.- Cóż za jadłospis! Krew silnego męża doprawiona krwią wampirzego młokosa!- Chcesz.pić.z mego gardła? - Patrzyłem na niego strwożony, a wszystko przed mymi oczyma falowało.Uśmiechnął się lekko, najpotworniejszym jednak uśmiechem, jaki u niego widziałem, i zdarł ze mnie ubranie.Potem dotknął mnie swymi przerażającymi, długopalcymi dłońmi i pomacał moje ciało, marszcząc brew.Szukał czegoś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •