[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wracali tą samą drogą, którą przyszli.Kiedy w pewnej odległości od muru poczuli się bezpieczni, Wagner zagadnął żołnierza:— Dlaczego postanowiłeś uwolnić jeńca?— Nie podoba mi się w Zejli.Zresztą było mi go żal.— Czy stałeś przy nim na warcie?— Tak, wczoraj.Jestem abisyńskim chrześcijaninem, nie mogłem patrzeć na jego męki.Zacząłem z nim rozmawiać, oczywiście tak cicho, by reszta warty nie usłyszała.Powiedział mi wszystko i zapewnił, że otrzymam od Hiszpanów nagrodę, jeśli go uwolnię.Ale ta próba chyba by się nie powiodła, nie może przecież chodzić.Powiedział jeszcze przedtem, że jakiś chrześcijanin pokazał mu kartkę, na której było napisane, aby o północy miał nadzieję.Prosiłem, aby mi opisał tego człowieka, który mu pokazał tę kartkę.— To wyjaśnia sprawę.Potrafisz się więc z nim porozumieć?— Tak.Zna nie tylko swój język, ale i arabski.— To znakomicie.Muszę z nim pomówić, nie chcę jednak wtajemniczać w tę sprawę mego tłumacza.Nie ufam mu.Teraz musimy jak najszybciej znaleźć się na pokładzie.Biegiem przebyli przestrzeń dzielącą ich od brzegu, przy którym przycumowana była łódź.Okazało się, że Somalijczyk może już stać o własnych siłach.Weszli do łodzi i odbili.Wiosłowali energicznie.W ciągu pół godziny dotarli do brygu.Przywitał ich sternik.— Czy coś się tu wydarzyło? — zapytał kapitan.— Nie.— Gdzie jest tłumacz?— Śpi.Nic nie zauważył.— Chwała Bogu.Niech natychmiast jeden z marynarzy odpłynie na małej łodzi i oświadczy sułtanowi, że musimy zaraz podnieść kotwicę— Macie jeńca, prawda? Czy nie lepiej tych bufonów zostawić w Zejli? Będą dla nas tylko ciężarem.— Nie.Muszą ponieść karę.Kapitan kazał sprowadzić Somalijczyka i żołnierza do swojej kajuty.Przylegała do niej inna, w której można ich było ukryć.Na pokładzie panowała cisza.Słychać było tylko plusk wody pod wiosłami oddalającej się łodzi.Wagner wszedł do kajuty, poleciwszy przedtem kucharzowi przynieść trochę jedzenia dla jeńca.— O, panie — zawołał Somalijczyk — jakże ci wdzięczni będą i ojciec mój, i Hiszpanie za to, żeś mnie uratował!— Gdzie oni są?— U stóp góry Elmes.— Na Boga, może ich już złapano? Przecież ciebie schwytano właśnie blisko niej!— Tak, poiłem w źródle wielbłąda.— W takim razie z pewnością szukano tam również twoich towarzyszy.Nie ulega wątpliwości, że dokładnie przeczesano ten zakątek.— A jednak nie znaleziono ich, schowali się bowiem w pewnej kryjówce, znanej tylko szczepowi mego ojca.Nikt z obcych nigdy o niej nie słyszał.— Gdzie to jest? — dopytywał się Wagner.— Jesteś naszym zbawcą, więc powinieneś wiedzieć o wszystkim.Przed wiekami mój ród mieszkał na wybrzeżu.Żył z sąsiadami w niezgodzie, a ponieważ napadali nań często, więc praojcowie nasi urządzili sobie kryjówkę, w której mogli się czuć bezpieczni.Szczelina w ścianie góry prowadziła do głębokiej, szerokiej pieczary.Zamurowano ją, zostawiono tylko wejście u dołu i niewielki otwór u góry, aby powietrze miało tam dostęp.Skałę pokryto ziemią, która z czasem porosła trawą i krzewami.Pieczara jest tak duża, że może pomieścić dziesięć wielbłądów i dziesięciu ludzi.— I tam cię oczekują Hiszpanie?— Tak.Z pewnością zorientowali się, że stało mi się coś złego, ale umówiliśmy się, iż będą czekać na mnie pięć dni.— Czy mają pożywienie?— Kupiliśmy po drodze daktyle.Przy źródle, które leży niedaleko, znajdą wodę dla siebie i wielbłądów.— Czy znasz imiona Hiszpanów?— Jeden nazywa się don Fernando, drugi Mindrello.— Czy kobieta jest również Hiszpanką?— Nie.Pochodzi z Meksyku i nazywają ją seniora Emmą.Somalijczyk opowiedział kapitanowi pokrótce wszystko, co mu było wiadomo o tej trójce.Jeszcze nie skończył, gdy rozległ się odgłos uderzanych o wodę wioseł.— To sułtan z emirem! —— zawołał Abisyriczyk.— Jesteśmy zgubieni.— Nie bój się — uspokajał go kapitan.— Jesteś pod moją opieką.— Poznają mnie przecież.— Do głowy im nie przyjdzie szukać was tutaj.A gdy zasną, będziecie mogli wyjść na pokład i zaczerpnąć powietrza.— Więc popłyną z nami? — wyjąkał żołnierz jeszcze bardziej przerażony.— Tak.Chcą schwytać zbiegów.Mam im w tym pomóc.Ale z mojej strony to podstęp.Wziąłem ich na statek tylko po to, aby widzieli, jak zostaną uratowani ci, których zguby pragnęli.Wagner wyszedł na pokład.Znajdowali się już na nim goście wraz ze służbą.Sułtan, który poznał kapitana w świetle latarni okrętowej, podszedł do niego i zaczął coś mówić w najwyższym wzburzeniu.Wagner go nie zrozumiał.Dopiero tłumacz wyjaśnił, o co chodzi.— Czy wiesz, co się stało? — zapytał władca Hararu.— Nasz jeniec uciekł!— Ach! — Wagner udał wielkie zdziwienie.— Tak.Miałeś dziś rano rację, ziemia była poruszona.— Kiedy wykryłeś ucieczkę?— Tuż przed wyjściem z domu emira.Nie zrozumieliśmy wprawdzie, co mówił twój goniec, ale po jego minach i ruchach domyśliliśmy się, że mamy natychmiast przybyć na statek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •