[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lalka dlaKlaudii.Pamiętam, jak przyciskałem mocno pakunek, słysząc wibracje organówza plecami.Moje oczy zmrużyły się od nadmiaru światła świec.Teraz znów myślałem o tej chwili, tym lęku, jaki ogarnął mnie na sam wi-dok ołtarza, odgłosów Pange Lingua.Znowu wróciła myśl o bracie.Ponowniewidziałem, jak trumna wyprowadzana jest nawą główną.Za nią procesja żałob-ników.Nie odczuwałem teraz lęku.Jak mówiłem, jeśli odczuwałem cokolwiek,przesuwając się wolno wzdłuż kamiennych ścian, to chyba pragnienie i tęsknotęza lękiem, czy raczej za przyczyną powodującą go.Czuło się chłód i wilgoć, choćna dworze było lato.Myśl o lalce Klaudii znowu powróciła do mnie.Gdzie jest talalka? Od lat Klaudia bawiła się nią.Nagle skonstatowałem, że myślę o tej lalcew maniacki i bezsensowny sposób.Jak w złym śnie, kiedy podchodzi się do drzwi,które nie chcą się otworzyć lub zamyka szuflady, które nie chcą się zamknąć, wal-czy się bez końca przeciwko tej samej bezsensownej rzeczy, nie wiedząc nawet,dlaczego wszystkie te wysiłki są tak rozpaczliwe, dlaczego nagły widok krzesłaz przerzuconym przez nie szalem wywołuje paniczne, niczym nie wytłumaczoneprzerażenie.Byłem w katedrze.Jakaś kobieta powstała z klęczek przy konfesjonale i minę-ła długi rząd tych, którzy czekali na swoją kolej.Mężczyzna, który teraz powinienpodejść do konfesjonału nie ruszył się, a moje oczy, wrażliwe nawet w tej chwili,zauważyły to i obróciłem się, aby mu się przyjrzeć.On też zaczął mi się przy-patrywać.Szybko odwróciłem się do niego plecami.Usłyszałem, jak podchodzido konfesjonału i zatrzaskuje za sobą drzwiczki.Poszedłem dalej nawą kościołai bardziej z wyczerpania niż z rzeczywistej potrzeby przysiadłem na pustej ła-wie.Z przyzwyczajenia prawie przyklęknąłem.Mój umysł popadł w stan zamętui udręczenia niczym ludzki.Zamknąłem oczy na chwilę i próbowałem przestaćmyśleć.Słuchaj i patrz powiedziałem sobie.Wysiłkiem woli moje zmysły wy-swobodziły się z udręki.Wokoło w mroku słyszałem szepty modlitw, cichy stu-kot przesuwanych paciorków różańca, westchnienia kobiety, która przyklęknęłaprzy dwunastej stacji drogi krzyżowej.Nad morzem ław kościelnych unosił sięzapach szczurów.Szczur biegnący gdzieś obok ołtarza, drugi w wielkim drew-nianym bocznym ołtarzu Maryi Panny.Złote świeczki migotały na ołtarzu, gęstabiała chryzantema zgięła się nagle pod ciężarem własnych kwiatów, drobne kro-pelki zabłysły na gęstych płatkach, kwaśny zapach unosił się znad licznych dzba-116nów, z ołtarza głównego, z ołtarzy bocznych, z figury Matki Boskiej z Chrystusemi figur świętych.Patrzyłem na nie.Opętała mnie myśl o tych niemych postaciach,wpatrzonych w przestrzeń oczach, pustych rękach, zastygłych w bezruchu fałdachsukni.Nagle moim ciałem targnął gwałtowny dreszcz, tak że poczułem jak rzu-cam się do przodu z rękoma opartymi na oparciu ławy przede mną.To był cmen-tarz martwych form, żałobnych wizerunków i kamiennych aniołów.Spojrzałemdo góry i w wizji ujrzałem siebie wstępującego na stopnie ołtarza, otwierającegomalutkie otoczone największą czcią tabernakulum, sięgającego swą ręką potworapo poświęcone cyborium, wyjmującego Ciało Chrystusa, rozrzucającego świętyopłatek i chodzącego po leżącym w tę i z powrotem wzdłuż ołtarza, rozdając Ko-munię Zwiętą na pastwę kurzu.Stanąłem w ławie.Siałem tak, przeżywając wizję.Pojąłem aż nadto dobrze jej znaczenie.Bóg nie mieszkał w tym kościele, te figury przedstawiały tylko obraz nico-ści.W tej katedrze ja byłem jedyną postacią nadprzyrodzoną.Ja byłem jedynąnadprzyrodzoną rzeczą, która stała tu świadomie pod tym dachem! Samotność,samotność aż do granic obłędu.Katedra rozsypała się w mojej wizji; święci prze-chylili się i upadli.Szczury zjadły świętą eucharystię i usadowiły się wygodnie naparapetach ołtarza.Samotny szczur z olbrzymim ogonem stał, podgryzając gniją-ce szczątki ołtarza, aż świece stojące na nim upadły i potoczyły się po pokrytejmułem posadzce.Stałem nadal.Nieporuszony.Wyciągnąłem nagle rękę do gipso-wej dłoni Maryi Panny i obserwowałem, jak kruszy się w moim uścisku.Czułem,jak dłoń figury kruszy się, gdy mój kciuk zamieniają w proszek.I wtedy nagle przez otwarte okno, przez które widziałem ziemię nieuprawną,dziką, jałową we wszystkich kierunkach, nawet wielką rzekę zamarzniętą i peł-ną uwięzionych w lodzie wraków statków, wtedy ujrzałem kondukt pogrzebowypodążający przez ruiny i zgliszcza.Grupę bladych mężczyzn i kobiet, potworówo błyskających oczach i turkoczących na wietrze czarnych sukniach.Trumna od-bywała swą podróż na drewnianych kołach w asyście skaczących po niej szczu-rów.Procesja zbliżała się i wkrótce dostrzegłem w niej Klaudię.Jej oczy spoglą-dały spod cienkiego, czarnego welonu, jedną dłonią w czarnej rękawiczce zaciska-ła czarny modlitewnik drugą złożyła na trumnie, idąc obok niej.A w niej podszklanym wiekiem przerażony, dostrzegłem szkielet Lestata, jego pomarsz-czoną skórę opinającą wystające kości, puste oczodoły, jasne włosy rozrzuconena białym atłasie.Kondukt dotarł pod ołtarz.Procesja zatrzymała się.%7łałobnicy rozpierzchli się, zapełniając bezgłośniezakurzone ławy, a Klaudia, obracając się ze swoim modlitewnikiem, otworzyłago i podniosła welon, odsłaniając twarz.Patrzyła na mnie, gdy palcem dotknęłaotwartej strony. A teraz jesteś przeklęty na tej ziemi szepnęła.Jej szept stawał się corazgłośniejszy, gdy powtarzało go echo w ruinach. A teraz jesteś przeklęty na tejziemi, która otworzyła swe usta, aby odebrać krew brata twego z rąk twoich.Gdy117ty znajdziesz się w ziemi, odtąd nie podda się tobie jej siła.Wygnańcem będzieszi wiecznym wędrowcem na ziemi.a ktokolwiek cię powali zemsta doścignie gosiedmiokrotna.Krzyknąłem do niej.Wrzasnąłem, a krzyk wydostał się z głębokości mojegojestestwa, jak nieprzeparta siła przełamująca się przez moje usta i wprawiającacałe ciało o zawrót wbrew woli.Straszliwe westchnienie uniosło się od strony ża-łobników, i wzrastało, gdy zwróciłem się ku nim, by lepiej ich zobaczyć.Naglewszyscy oni znalezli się wokół, popychając mnie w kierunku nawy aż do samejotwartej trumny, tak że musiałem obrócić się, aby utrzymać równowagę i obiemarękoma oprzeć się o nią.Stanąłem tam tak i skierowałem wzrok w dół, lecz to niezwłoki Lestata leżały w trumnie, a martwe ciało mojego śmiertelnego brata.Za-legła cisza, jakby wszyscy opuścili żałobne welony i rozpłynęli się bezszelestniepomiędzy fałdami swoich sukien.W trumnie leżał mój brat, jasnowłosy, młodyi słodki, taki, jakim był za życia, tak rzeczywisty i żywy, jakim był już tyle lattemu, jakim nigdy go sobie nie mogłem przypomnieć, tak wspaniale był odtwo-rzony, tak doskonale podobny w każdym szczególe.Jego jasne włosy zaczesanebyły do tyłu, oczy miał zamknięte, jak gdyby spał, jego zgrabne, gładkie palceoplecione były na krucyfiksie leżącym na jego piersi, a usta tak różowe i deli-katne, że z trudem aż powstrzymywałem się przed ich dotknięciem.Gdy tylkowyciągnąłem rękę, aby dotknąć choć jego skóry, wizja prysła.Siedziałem w katedrze bez ruchu w tę sobotnią noc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]