[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami, choć niezbyt często, Angua uważała, że ma szczęście i widzi oba światy.Zawsze też było te dwadzieścia minut po Przemianie, kiedy wszystkie zmysły są wyczulone, a świat jarzy się w pasmach widm niczym tęcza.To wspomnienie niemal wynagradzało jej niewygody.Istnieją różne odmiany wilkołaków.Niektórzy muszą jedynie golić się co godzinę i nosić kapelusz, żeby ukryć uszy.Uchodzą za prawie normalnych.Ale ona i tak ich rozpoznawała.Wilkołaki potrafią zauważyć inne wilkołaki nawet wśród tłumu na ulicy.Zdradzało je coś dziwnego w oczach.Oczywiście, jeśli było dość czasu, dało się zauważyć inne charakterystyczne cechy.Wilkołaki mieszkały samotnie i nie podejmowały prac, które wymagały bliskiego kontaktu ze zwierzętami.Obficie używały perfum lub płynu po goleniu i były bardzo wybredne, jeśli chodzi o jedzenie.I prowadziły dzienniki z fazami księżyca wyraźnie zaznaczonymi czerwonym atramentem.Życie wilkołaka na wsi jest trudne.Wystarczy, że zginęła gdzieś kura, a natychmiast stawał się podejrzanym numer jeden.Wszyscy twierdzili, że w mieście jest łatwiej.Z pewnością było tu porażająco.Angua widziała naraz kilka ostatnich godzin ulicy Wiązów.Strach opryszka był gasnącą pomarańczową linią.Ślad Marchewy to rozszerzająca się bladozielona chmura z odcieniem sugerującym, że jest lekko zaniepokojony; towarzyszyły jej dodatkowe tony starej skóry i proszku do polerowania zbroi.Inne tropy, słabe i mocne, przecinały ulicę tam i z powrotem.Jeden przypominał stary dywanik z wygódki.- Cześć, suczko - odezwał się jakiś głos z tyłu.Odwróciła głowę.W psim systemie widzenia Gaspode nie wyglądał lepiej, tyle że teraz był również ośrodkiem chmury zmieszanych odorów.- Aha.To ty.- Zgadza się.- Gaspode podrapał się gorączkowo.Spojrzał na nią z nadzieją.- Tylko pytam, rozumiesz, chcę załatwić tę sprawę od razu, dla samej zasady, żefy potem do tego nie wracać.Przypuszczam, że nie ma szansy, żefym mógł ofwąchać.- Najmniejszej.- Tylko spytałem.Fez urazy.Angua skrzywiła pysk.- Jak to możliwe, że tak strasznie pachniesz? Znaczy owszem, kiedy byłam człowiekiem, też paskudnie cuchnąłeś, ale teraz.Gaspode zrobił dumną minę.- Nieźle, co? To nie przyszło samo.Musiałem się napracować.Gdyfyś ryła prawdziwym psem, fyłofy to dla ciefie jak porządny płyn po goleniu.A przy okazji, potrzefujesz ofroży, panienko.Nikt cię nie zaczepi, jeśli masz ofrożę.- Dzięki.Gaspode’a wyraźnie coś niepokoiło.- Tego.Nie wyrywasz serc, prawda?- Nie, chyba że mi na tym zależy - odparła Angua.- Jasne, oczywiście - zgodził się szybko Gaspode.- Gdzie teraz idziesz?Ruszył truchtem na krzywych nogach, by dotrzymać jej kroku.- Chcę powęszyć u Młotokuja.Nie prosiłam, żebyś szedł ze mną.- Nie mam nic innego do rofoty.W Zeferkach u Hargi nie wystawiają śmieci przed północą.- Nie masz domu, do którego mógłbyś wracać? - zainteresowała się Angua, kiedy przebiegli pod straganem z rybami.- Domu? Ja? Domu? Oczywiście.No proflemo.Roześmiane dzieciaki, wielka kuchnia, trzy posiłki dziennie, nadęty kot u sąsiadów, żeby fyło kogo pogonić, własny koc i miejsce przy kominku, wiesz, to stary pieszczoch, ale i tak go kochamy i w ogóle.Zero fraków.Ale lufie się czasem wyrwać.- Tyle że, jak widzę, nie masz obroży.- Spadła.- Naprawdę?- Pod ciężarem wszystkich tych zdofień.- Tak przypuszczałam.- Pozwalają mi rofić, co zechcę - zaznaczył Gaspode.- Rozumiem.- Czasami nie wracam do domu, no, całymi dniami.- Naprawdę?- Fywa, że tygodniami.- Jasne.- Ale zawsze się cieszą, kiedy wracam.- Mówiłeś, zdaje się, że sypiasz na uniwersytecie - przypomniała Angua, kiedy na Szronowej odskoczyli przed wózkiem.Przez chwilę Gaspode pachniał zakłopotaniem, ale błyskawicznie odzyskał głos.- Rzeczywiście - przyznał.- Wiesz, jak to fywa w rodzinie.Wszystkie dzieciaki chcą cię nosić na rękach, dawać herfatniki i takie tam, ludzie fez przerwy cię głaszczą.Działa na nerwy.Dlatego często tam sypiam.- Aha.- Częściej tam niż gdzie indziej, szczerze mówiąc.- Naprawdę?Gaspode zaskomlał krótko.- Musisz uważać, wiesz? Takiej młodej suczce jak ty mogą się w tym psim mieście przytrafić duże kłopoty.Dotarli do drewnianego pomostu za warsztatem Młotokuja.- Skąd ty.- zaczęła Angua.Unosiła się tu mieszanina zapachów, a jeden z nich był ostry jak piła.- Fajerwerki?- I strach - dodał Gaspode.- Dużo strachu.Obwąchał deski.- Ludzki strach, nie krasnoludzi.Krasnoludzi łatwo można poznać.To przez tę ich szczurzą dietę, rozumiesz? Fiu, fiu.Musiał być rzeczywiście mocny, skoro tak długo wytrzymał.- Wyczuwam jednego człowieka i jednego krasnoluda.- Zgadza się.Jednego martwego krasnoluda.Gaspode przytknął swój zmaltretowany nos do szczeliny pod drzwiami i głośno wciągnął powietrze.- Są też inne rzeczy - oznajmił.- Ale wściekle ciężko poznać tak flisko rzeki i w ogóle.Jest olej.smar.i różne.Hej, dokąd fiegniesz?Ruszył za Anguą, która z nosem przy ziemi zawróciła na Szronową.- Idę za tropem.- Po co? Przecież wiesz, że on ci nie podziękuje.- Kto nie podziękuje?- Ten twój młody człowiek.Angua zatrzymała się tak nagle, że Gaspode wpadł na nią z tyłu.- Chodzi ci o kaprala Marchewę? On nie jest moim młodym człowiekiem.- Akurat.Jestem psem, nie? Wszystko tkwi w nosie, nie? Zapach nie kłamie.Feromonia.Klasyczna płciowa alchemia.- Przecież znam go dopiero od paru nocy!- Aha!- Co ma znaczyć to „aha”?- Nic, nic.Zresztą nic w tym złego.- Nie istnieje żadne „to”, żeby mogło w nim być coś złego!- Pewnie, pewnie.Alefy nie ryło - dodał szybko Gaspode - nawet gdyfy istniało.Wszyscy lufią kaprala Marchewę.- Lubią, to fakt.- Angua uspokajała się.- Jest bardzo.sympatyczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •