[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozklekotane drzwi, które wisiały na pokrzywionych zawiasach, skrzypnęły smętnie, kiedy oparłem się ramieniem o spękane deski.Ta szopa służyła widocznie za warsztat, z jednej strony bowiem, pod lepiącym się od brudu oknem, zobaczyłem masywny stół z umocowanym do blatu zardzewiałym imadłem.Jeśli nie jest zbyt zardzewiałe jeśli znajdę jakieś narzędzie do cięcia, imadło to bardzo mi się przyda.Lecz w zasięgu wzroku nie dostrzegłem niczego, co przypominałoby takie narzędzie – nie widziałem w ogóle żadnych narzędzi, zupełnie jak w budynku mieszkalnym.Wyprowadzający się właściciele dokładnie wszystko ogołocili, zabierając swoje manatki.Ściany szopy były absolutnie puste.Zostawili tylko jedną rzecz, uznając zapewne, że do niczego się nie przyda - skrzynię ze sklejki, pełną różnych śmieci i wiórów.Za pomocą ułomka deski udało mi się ją przewrócić i wysypać zawartość na podłogę.Grzebałem patykiem w tej kupie rupieci - odpadów drewna, pokrytych rdzą śrub, kawałków pogiętej blachy, krzywych gwoździ – aż w końcu znalazłem bardzo starą zardzewiałą piłkę do metali.Prawie dziesięć minut zajęło mi umocowanie jej w imadle – ręce , miałem tak zdrętwiałe, że niewiele mogłem nimi zrobić - następne dziesięć minut szukałem po omacku kabla krępującego mi nadgarstki.W normalnych warunkach trwałoby to znacznie krócej ale z rękami skrępowanymi z tyłu nie widziałem, co robię, i musiałem działać powoli, w tej sytuacji, bowiem nietrudno przeciąć sobie tętnicę albo ścięgno zamiast drutu - do tego stopnia nie czułem swoich rąk.Kiedy przepiłowałem ostatni kabel i wyciągnąłem je przed sobą, wyglądały prawie jak martwe - okropnie spuchły, napięta skóra była purpurowo sina, ze skaleczeń na wewnętrznej stronie nadgarstków i na prawie wszystkich palcach wolno spływała krew.Miałem nadzieję; że rdza łuszcząca się z piłki, która spowodowała te rany, nie wywoła zakażeniaPrzez pięć minut siedziałem na skrzyni klnąc jak szewc, tymczasem purpurowe.plamy na rękach powoli znikały i tysiącami nieznośnie kłujących szpileczek wracało krążenie.Kiedy w końcu mogłem już utrzymać piłkę w rękach, przeciąłem kabel, którym związano mi nogi ,i znów przez jakiś czas kląłem równie kwieciście, co przedtem, póki krew nie zaczęła w nich krążyć prawie normalnie.Podciągnąłem koszulę, by obejrzeć.sobie prawy bok, ale szybko i byle jak od tak, wcisnąłem ją z powrotem za pasek.Dłuższe oglądanie tego widoku znacznie bowiem pogorszyłoby moje samopoczucie nieliczne miejsca z prawej strony klatki piersiowej, których nie pokrywała gruba skorupa zaschniętej krwi, groteskowo mieniły się już wszystkimi barwami tęczy.Przyszła mi do głowy myśl ,że gdyby człowiek ,który mnie skopał, wybrał lewy bok zamiast prawego, z pewnością połamałby sobie palce u nóg na hanyatti.Dobrze, że tak się nie stałoWychodząc z szopy, trzymałem pistolet w ręku, lecz właściwie się nie spodziewałem, że będę musiał go używać.Ominąłem dom - wiedziałem, że nie znajdę tam niczego poza śladami butów, a tym niech się martwią specjaliściHardangera.Od frontu zobaczyłem drogę dojazdową, która biegła łukiem wśród ociekających wodą sosen - musiałaprowadzić do jakiejś szosy.Pokuśtykałem po zarośniętym chwastami żwirze.Po kilku krokach zatrzymałem się i zacząłem myśleć na tyle intensywnie, na ile pozwalał mi stan mojego umysłu.Z pewnością napastnik chciał na jakiś czas usunąć mnie ze sceny, lecz o ile mi wiadomo, nic z tego nie wyszło.Nie mógł zostawić mojego samochodu przy drodze, musiał więc gdzieś go ukryć.Gdzie? Czyż nie byłoby logicznie i najprościej ukryć go tam, gdzie Cavella? Ruszyłem w stronę garażu.Samochód faktycznie tam był.Z trudem do niego wsiadłem, by po kilku minutach wysiąść z takim samym trudem.Skoro ktoś sądzi, że moja nieobecność przyniesie mu jakieś korzyści, to ja też mogę na tym skorzystać jeśli on w dalszym ciągu będzie tak uważał.Wówczas nawet się nie domyślałem, co mi to konkretnie da.Byłem wyczerpany i pobity, nie mogłem więc jeszcze w pełni zebrać myśli.Niejasno zdawałem sobie sprawę, że to daje mi pewną przewagę,a w moim stanie i wobec braku postępu w śledztwie, które prowadziłem, bardzo tego potrzebowałem.W tej sytuacji samochód tylko by mnie.zdradził, ruszyłem więc na piechotę.Droga dojazdowa zawiodła mnie do zwykłego błotnistego traktu, pociętego i koleinami wypełnionymi wodą.Skręciłem w prawo z bardzo prostego powodu - z lewej strony znajdowało się długie, strome wzgórze - i po około dwudziestuminutach trafiłem na jakąś szosę, przy której stał drogowskaz z napisem Netley Common 2 mile.Wiedziałem, że Netley Common leży przy głównej trasie z Londynu do Alfringham, co oznaczało, że spod przydrożnego telefonu, gdzie straciłem przytomność, przewieziono mnie na odległość prawie dziesięciu kilometrów.Zastanawiałem się, dlaczego tak daleko, i doszedłem do wniosku, że pewnie był to jedyny ,opuszczony dom z piwnicą w promieniu dziesięciu kilometrów- zejście tych dwu mil do Netley zajęło mi ponad godzinę, częściowo z powodu wyczerpania, a po części dlatego, że wskakiwałem w krzaki albo chowałem się za drzewa kiedy drogą nadjeżdżał jakiś samochód czy rowerzysta.Samo Netley obszedłem polami - pozbawionymi wszelkich oznak życia tego zimnego październikowego ranka - i w końcu dotarłem do głównej drogi, gdzie ukryłem się w rowie za krzakami.Spędziłem tam jakiś czas, trochę klęcząc, trochę leżąc.Czułem się niczym nasiąknięta wodą lalka, która zaczyna rozłazić się w szwach.Byłem tak wyczerpany, że nawet wydawało mi się, jakby przestała mnie boleć klatka piersiowa.Przemarzłem do kości, drżałem jak marionetka w rękach stremowanego aktora i słabłem.Po dwudziestu minutach byłem jeszcze słabszy.Ruch samochodowy na wsi w Wiltshire w godzinach szczytu nigdy nawet się nie umywa do tego na Piccadilly, a teraz prawie nie istniał W ciągu tych dwudziestu minut przejechały tylko trzy samochody i jeden autobus,- były pełne albo prawie pełne kilkunastu, żaden więc mi nie odpowiadał.Potrzebowałem samochodu lub ciężarówki jedynie z kierowcą, Jakkolwiek nietrudno wyobrazić sobie reakcję samotnego kierowcy na widok obszarpańca przypominającego faceta, który zwiał z więzienia, gdzie odsiadywał dożywocie, czy wariata, który uciekł z zakładu, uwolniwszy się z kaftana bezpieczeństwa.W kolejnym samochodzie siedziały dwie osoby, ale się nie wahałem.Z daleka, rozpoznałem czarnego wolseleya, a po chwili dostrzegłem mundury ludzi w jego wnętrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]