[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.a wszyscy wiemy, ile jest warte jego słowo.- Pan mnie publicznie oczernia, gubernatorze - powiedział więzień.- Konstytucja mówi wyraźnie, że obywatel - w tym wypadku ja - ma prawo domagać się zadośćuczynienia za takie bezpodstawne oszczerstwa.Mam sześciu świadków na to, że pan mnie znieważył.- Rozejrzał się.- Proszę zauważyć, że nie wszyscy są przychylnie nastawieni.- Proszę! On mówi o prawie! - Fairchild poczerwieniał jak burak, a wytrzeszczone, nabiegłe krwią niebieskie oczy omal nie wyszły mu z orbit.- Ktoś, kto drwi sobie z prawa, morderca i podpalacz, ma czelność powoływać się na świętą konstytucję naszego kraju! - Umilkł,zdając sobie sprawę, że jego forma aktorska pozostawia w tym momencie wiele do życzenia.- Nie wiemy, czy Oaklanda i Newella zamordowano - podjął przerwany wątek.- Nie wiemy, czy Peabody naprawdę padł ofiarą.- Strzępi pan język na próżno - przerwał mu Deakin pogardliwie i spojrzał na niego z namysłem.- A może nie zamierza pan zamknąć się w nocy na klucz? - Zrobił dłuższą pauzę, lecz gubernator nie skorzystał z niej, wobec czego dorzucił: - No, chyba że ma pan podstawy sądzić, że pan akurat może spać spokojnie.Fairchild przeszył go wzrokiem.- Zapłacisz mi za tę insynuację, Deakin! - syknął.- Patrzcie państwo, kto tu mówi o insynuacjach - odciął się Deakin zmęczonym głosem.- Zapłacę? Czym? Głową? To już od dawna przesądzone.A to dobre! Wszyscy, jak tu siedzicie, uparliście się oddać mnie w ręce sprawiedliwości, a tymczasem jeden z was ma na swych rękach krew czterech ludzi.A może nie czterech.Może osiemdziesięciu czterech.- Osiemdziesięciu czterech? - Fairchild wykrzesał z siebie resztki wyniosłości.- jak to pan mówił, nie wiemy, czy stratę wagonów z żołnierzami należy uznać za wypadek.- Więzień zapatrzył się w dal, a po chwili znów spojrzał na gubernatora.- Tak samo jak nie wiemy, czy tylko jeden z was ośmiu - a mówię „ośmiu, bo choć nie ma ich tu z nami, nie możemy wykluczyć Banlona i Rafferty'ego, natomiast musimy wykluczyć pannę Fairchild - jest sprawcą tych zabójstw.Możliwe, że dwóch lub więcej zbrodniarzy działa w zmowie.Jeśli tak, to wobec prawa są oni równie winni.Wiem, bo praktykowałem medycynę sądową, choć pewnie nikt z was mi nie uwierzy.Co rzekłszy, Deakin ostentacyjnie odwrócił się plecami do reszty towarzystwa, oparł łokcie na mosiężnej poręczy i wyjrzał przez okno w gęstniejący, śnieżny mrok.Rozdział szóstyBanlon płynnie zatrzymał pociąg, unieruchomił koło hamulcowe i zablokował je olbrzymim kluczem.Otarł szmatą pot z czoła i ze znużeniem odwrócił się do Rafferty'ego, który z przymkniętymi oczami stał oparty o ścianę kabiny, dosłownie słaniając się na nogach.- Starczy - powiedział.- Starczy.Jestem skonany.- Dwa trupy - podsumował maszynista, wyjrzał w mrok i zadymkę i wzdrygnął się.- Chodź pan.Zajrzymy do pułkownika.Pułkownik siedział tymczasem tak blisko rozpalonego piecyka, jak to tylko możliwe.Wokół niego stłoczyli się gubernator Fairchild, O'Brien, Pearce i Marika.Wszyscy trzymali szklanki z jakimiś napojami.W kącie po drugiej stronie przedziału przycupnął na podłodze skulony z zimna Deakin.Jak można się było spodziewać, on nie miał nic do picia.Otworzyły się drzwi prowadzące na przedni pomost i do środka weszli Banlon i Rafferty, wpuszczając za sobą mroźne powietrze i tumaI ny gęstego śniegu.Szybko zatrzasnęli drzwi.Obaj byli bladzi i skrajnie wyczerpani.Maszynista ziewnął jak smok, dyskretnie zasłaniając usta, bo nie ziewa się w obecności pułkowników i gubernatorów.Nie mogąc się powstrzyi mać, ziewnął raz jeszcze.- Fajrant, pułkowniku - oświadczył.- Albo się położymy, albo padniemy na twarz.- Dobra robota, Banlon, spisaliście się na sto dwa.Nie omieszkam poinformować o tym waszych pracodawców z Union Pacific.A z was, Rafferty, jestem dumny.- Claremont zastanowił się.- Możecie zająć moje łóżko, Banlon.Rafferty, wy się prześpicie u majora.- Dziękuję.- Maszynista ziewnął po raz trzeci.- Jeszcze jedno, pułkowniku.Ktoś musi pilnować ciśnienia w kotle.- Czy to nie marnotrawstwo opału? Nie możecie po prostu wygasić w piecu, a potem rozpalić na nowo?- Nie da rady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]