[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.piekielne twoje talenty, właściwie użyte, mogą się stać pożyteczne.Rozmyślałem nad tym i przyszedłem do ciebie prosić o radę i o pomoc… Nie otwieraj oczów tak szeroko, bo mnie onieśmielasz… Tak jest drogi chłopcze! Potrzeba mi gwałtownie twojej pomocy… Znalazłem się w srogich tarapatach… Nie tyle ja osobiście, co moja rodzina.Dowiesz się o wszystkim w swoim czasie, przedtem jednak zechciej mi powiedzieć, jak i gdzie masz zamiar spędzić wakacje?— Nad morzem — odparł stropiony Adaś.— Mamy wyjechać pojutrze.— W takim razie wszystko przepadło! — zawołał staruszek smutno.— Dla mnie nie wyrzekniesz się morza.Adaś spojrzał na niego bystro i widząc wielkie zmartwienie w poczciwych oczach rzekł szybko:— Gdybym wiedział, o co idzie, panie profesorze… Czy pan profesor naprawdę ma jakąś wielką zgryzotę?— Bardzo wielką, bardzo wielką! — odrzekł staruszek trąc ręką czoło.— Gdybyś mi jednak chciał pomóc, musiałbyś pojechać na wieś… Przepraszam, jak ci na imię?— Adam.— Prawda, już mi to mówiłeś parokrotnie… Otóż, kochany Adamie, przyjechała do mnie onegdaj moja bratanica, koza… To znaczy: nie koza we właściwym znaczeniu tego słowa, lecz usposobieniem żywo przypominająca kozę.Zawsze po mnie przyjeżdża, aby mnie zabrać na wieś, raz mi się bowiem zdarzyło, do dziś nie wiem dlaczego, że zamiast do mojego brata, zajechałem do jakichś obcych ludzi o sto kilometrów na wschód od ojczystej siedziby mego rodu.Zwyczajna ludzka pomyłka… Otóż ta moja bratanica przywiozła smutne wieści… Jakieś tajemnicze niebezpieczeństwo zawisło nad moim rodem.Pomyślałem sobie: “pójdę do tego piekielnika — nie gniewaj się, ale tak mi się jakoś pomyślało! — a on jeden mi poradzi”.I dlatego tutaj jestem… Dziwnego zaufania nabrałem do ciebie, kochany Piotrusiu…— Adamie, panie profesorze…— Prawda! Adamie… Skoro jednak wzywa cię morze, odejdę z rozpaczą.Adaś patrząc na beznadziejnie smutne oblicze najzacniejszego profesora rozmyślał gwałtownie.Serdecznie było mu żal starowiny.Być może, że “bratanica—koza” jakieś urojenie uważa za nieszczęście, z wszelką jednakże pewnością zmartwienie profesora nie jest urojeniem.Wprawdzie Adasia “wzywa morze”, jak szumnie powiada profesor, ale morze nie zając.Nie ucieknie.Należy się zastanowić.Nad morzem, poza doskonałą sposobnością do utonięcia, nie zdarzy żadna awantura, tymczasem ta nie znana mu jeszcze historia pachnie awanturą jak łąka sianem.Dzisiaj jest wtorek, a do czwartku ma czas do namysłu.Miłuje tego uroczego staruszka, nie mówiąc nawet o tym, że omal wielkiej nie wyrządził mu przykrości.Trzeba by się zastanowić, pomówić z ojcem, zapoznać się ze szczegółami “nieszczęścia”.— Panie profesorze! — mówił Adaś sącząc powoli słowa.— Bardzo wątpię, czy mógłbym się na co przydać, ale strasznie bym nie chciał, aby pan profesor odszedł smutny.W tej chwili nie mogę niczego obiecać, ale kto wie, czy po rozmowie z rodzicami…— Adamie! — zakrzyknął pan profesor ujrzawszy skrawek nadziei jak rąbek księżyca na niebie.— Czy pan profesor pozwoli mi odwiedzić się dzisiaj po południu?— We dnie i w nocy, kiedy zechcesz.— A koza? — ze szczerym zdumieniem zapytał profesor.— Bratanica pana profesora…— Aha! Będzie, będzie.W tej chwili lata po mieście jak kot z pęcherzem i ogląda fatałaszki.Nie rozumiem tej namiętności, kto jednak zdołał kiedykolwiek pojąć kobietę? Napoleon był geniusz, a z babami nie umiał sobie dać rady.Więc mogę mieć nadzieję?— Wszystko uczynię, panie profesorze, i jeśli tylko będzie możliwe…Staruszek, bardzo rozradowany, chciał wejść w szafę zamiast drzwi, chwycił laskę doktora zamiast swojego parasola i zapomniał kaloszów.Niczego więcej nie dokażą! w wielkim oszołomieniu.Usiłował wprawdzie wpaść na ulicy pod automobil, ale to mu się przypadkiem nie udało.Adaś odwiedził go o czwartej po południu.Przyjęła go panienka wysoka i smukła.Miała takie fiołkowe oczy, że powinny wydawać fiołkową woń; z drobnych jej ust nie schodził uśmiech.— Aha! — mówiła wesoło.— Pan zapewne jest “szatan”? Stryjek tak pana nazywa…Adaś chciał rzec, że ją stryjaszek nazywa kozą, nie wypadało jednak tak kosmatej prawdy wyznawać osobie, co ma fiołkowe oczy.Uśmiechnął się przeto nieporadnie i zapytał: — Czy pana profesora nie ma? — Na świecie jest, ale nieobecny duchem, bo śpi.Adaś nastawił uszu, wyraźnie bowiem usłyszał głos Gąsowskiego w przyległym pokoju.— Zdaje mi się, że już nie śpi, bo rozmawia — rzekł niepewnie.— Rozmawia, ale przez sen — zaśmiała się panienka.— Zaraz go obudzę, bo bardzo niecierpliwie czekał na pana.Adaś patrzył z radosnym zdumieniem na śliczną dziewczynę.Jasnym było, że nie spodziewał się w rodzinie profesora, nie odznaczającego się wybitną urodą, tak rozkosznego zjawiska.A i to było jeszcze jaśniejszym, że “grom w niego uderzył!”.Gromy z jasnego nieba są zjawiskiem dość rzadkim, w tej chwili zaś nie ulegało wątpliwości, że siarczysty piorun strzelił z fiołkowych oczów wprost w serce Adasia i wywołał w nim przedziwne kataklizmy.Z nagła oszołomione serce zaczyna pląsać w nieszczęsnej piersi, podnosi się ku górze, opada w dół jak kamień, wreszcie zaczynu tańczyć zgoła nieprzytomnie.Głowa mołojecka odczuwszy trzęsienie ziemi w piersiach nie chce być gorsza i od razu traci przyrodzoną jej chłodną rozwagę; siarczysty płomień ogarnia ją jak suche badyle, od płomienia zajmuje się rozum i zaczyna dymić.Płomienistym takim wzruszeniom nie ulegają jedynie głowy stale napełnione wodą jak beczka deszczówką.Ponieważ potężny rozum Adasia przypomniał skład dynamitu, sprawą przeto było oczywistą, że musiał w nim wybuchnąć pożar.Aby niczemu nie działa się krzywda, zaczęły pod nim drżeć nogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]