[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aż dotąd.Do tej właśnie chwili.Nagle oprzytomniał i gdy wróciła świadomość, ogarnął go lęk.I uczucie osamotnienia, kom­pletnej izolacji.Starał się być dzielny, lecz strach zwyciężył i łzy po­płynęły mu z oczu.- O, tato - wyszeptał.- Przepraszam, tato.Pomóż mi.O ile urzędnikom w Whitehall doskwierały problemy związane z powodzią telefonów i pytań dziennikarzy, o tyle presja na Biały Dom była po trzykroć uciążliwsza.Pierwsza wzmianka o sprawie wyszła poza Londyn o siódmej wieczorem czasu brytyjskiego, o czym Biały Dom uprzedzono godzinę wcześniej.Tymczasem w Waszyng­tonie była dopiero druga po południu i reakcja amerykańskich mass mediów okazała się zgoła szaleńcza.Craig Lipton, rzecznik prasowy Białego Domu, strawił godzinę w Sali Posiedzeń z członkami komitetu, instruującymi go, co ma powiedzieć.Kłopot polegał na tym, że nie było tego wiele.Fakt upro­wadzenia, jak też śmierć dwóch ludzi z Secret Service mogli po­twierdzić.Plus to, iż syn prezydenta, świetny sportowiec, specjali­zujący się w biegach przełajowych, odbywał w tym czasie trening.To rzecz jasna nie rozwiąże sprawy.Najmądrzejszy po szkodzie jest wkurzony dziennikarz.Creighton Burbank, zgadzając się wpraw­dzie, że nie będzie krytykował prezydenta ani oskarżał Simona, oświadczył jasno i wyraźnie, iż nie pozwoli zwalać winy na Secret Service, skoro specjalnie prosił o więcej ludzi.Osiągnięto kompro­mis: nie ośmieszać żadnej ze stron.Jim Donaldson zauważył, że jako sekretarz stanu nadal musi utrzymywać stosunki z Londynem, toteż zadrażnienia między dwiema stolicami absolutnie niczego nie załatwią, wręcz przeciwnie - mogą poważnie zaszkodzić.Nalegał, by Lipton zaznaczył, że został zamor­dowany także sierżant policji brytyjskiej.Na propozycję przystano, acz sztab prasowy Bia'ego Domu nie przywiązywał do tego zbytniej wagi.Lipton, stawiwszy czoło rozwrzeszczanym dziennikarzom tuż po czwartej, złożył oświadczenie, emitowane na żywo przez telewizję i radio.Gdy tylko skończył, podniósł się tumult.Zastrzegł, iż nie udzieli odpowiedzi na żadne pytanie.Z równym powodzeniem ofiara w rzymskim Koloseum mogłaby sugerować lwom, że jest w rzeczy­wistości przeraźliwie chudym chrześcijaninem.Zgiełk przybrał na sile.Dużo pytań w nim utonęło, ale niektóre zdołały dotrzeć do uszu stu milionów amerykańskich odbiorców i ziarno zostało posiane.Czy Biały Dom obwinia Brytyjczyków? Eee.cóż, nie.Czemu nie? Czy nie do nich należało zapewnienie ochrony? No niby tak, ale.Czy wobec tego Biały Dom obwinia Secret Service? Niezupełnie.Dlaczego było tylko dwóch do pilnowania syna prezydenta? Jak to się stało, że biegał prawie sam na takim odludziu? Czy to prawda, że Creighton Burbank zgłosił rezygnację? Czy kidnaperzy już się skontaktowali? Na to ostatnie mógł z wyraźną ulgą odrzec ,,nie”, lecz natychmiast sprowokowano go do rozwinięcia wypowiedzi.O to właśnie im chodziło.Reporterzy potrafią zwietrzyć umykającego rzecznika niczym limburski ser.Wreszcie zlany potem Lipton zrejterował i skłonny był wrócić do Grand Rapids.Urok pracy w Białym Domu szybko prysł.Redaktorzy serwisów informacyjnych w telewizji i radiu oraz autorzy wstępnia­ków mogli mówić i wypisywać, co chcą, nie przejmując się odpowie­dziami rozmówców.Do zmroku opinie prasy pod adresem Wielkiej Brytanii brzmiały coraz bardziej zjadliwie.W ambasadzie brytyjskiej przy Massachtisetts Avenue attache prasowy, który również słyszał o CYA, złożył oświadczenie.Wyra­żając konsternację i szok swego kraju z powodu zajścia, prześliznął się do dwóch kwestii.Otóż nieznaczny udział policji brytyjskiej w za­pewnieniu ochrony synowi prezydenta był zadośćuczynieniem prośbie Amerykanów, a sierżant Dunn jako jedyny oddał dwa strzały do po­rywaczy, co przypłacił życiem.Nie tego oczekiwano, lecz sporzą­dzono dziennikarską notkę.Creighton Burbank wpadł w furię.Obaj panowie dobrze wiedzieli, że owa skromna - a faktycznie namol­na - prośba wyszła od Simona Cormacka za pośrednictwem jego ojca, czego jednak nie wolno było powiedzieć.Fachowcy z Grupy Antykryzysowej, spotkawszy się w ciągu dnia w usytuowanym w suterenie Pokoju Sytuacyjnym, rejestrowali potok informacji przesyłanych z COBRY w Londynie i w razie konieczności przekazywali wyżej.Usprawniono aparaturę kontrolną wszystkich połączeń telefonicznych do i z Wielkiej Brytanii na wypadek, gdyby porywacze odezwali się via satelita.Psychologowie FBI z Quantico sporządzili listę portretów psychologicznych dotychczasowych kidnaperów, wykaz czynności, jakie ludzie, którzy uprowadzili Cormacka, są lub nie są w stanie popełnić, tudzież zestawienie tego, co władze angielskie i amerykańskie powinny, a czego nie powinny robić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •