[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostało trochę ponad trzydzieści nim Cochenour wróci by nas zabrać.Nie było sensu siedzieć tu cały ten czas, ale z drugiej strony nie widziałem żadnego sensu w robieniu czegokolwiek innego.Oczywiście, pomyślałem, zawsze mogę przez chwile pospać.i nagle obudziłem się i zrozumiałem, że to właśnie zrobiłem.*Dorrie spała obok.Możecie się dziwić, jak człowiek może spać w środku południowo-biegunowej burzy termicznej.To wcale nie trudne.Wystarczy, że jest się zupełnie wyczerpanym i zupełnie zdesperowanym.Śpi się nie dla zabicia czasu, lecz by odciąć się od świata, gdy jest zbyt parszywy by nań patrzeć.Jak nasz.Ale Wenus jest ostatnią ostoją etyki purytańskiej.Zwariowaną.Wiedziałem, że praktycznie jestem trupem, ale czułem, że musze coś zrobić.Odsunąłem się ostrożnie od Dorrie, sprawdziłem, że jej skafander jest przypięty pasem do pierścienia uszczelniającego u podstawy igloo i wstałem.By wstać musiałem bardzo się skupić, co było równie dobre na niemyślenie o zmartwieniach, jak sen.Przyszło mi do głowy, że może są ciągle jeszcze żywi Hiczi w tunelu, którzy usłyszeli jak pukamy i otworzyli nam wejście na dnie szybu.Wpełznąłem wiec do igloo by popatrzeć.Dla pewności zajrzałem w głąb szybu.Nie.Nie otworzyli.Była to zwyczajna ślepa dziura w ziemi, znikająca w brudnym, gęstym mroku tam, gdzie nie sięgało światło mego reflektora hełmowego.Obrzuciłem przekleństwami Hiczich, którzy nam nie pomogli i kopnąłem w głąb szybu parę.odłamków na ich nie istniejące głowy.Świerzbiła mnie etyka purytańska i zastanawiałem się., co powinienem zrobić.Umrzeć? No można, ale to i tak szło z wystarczającą szybkością.Coś konstruktywnego?Przypomniałem sobie, że każde miejsce należy zostawić tak, jak się je zastało, podniosłem wiec wiertła kołowrotem - z przekładnią jeden do ośmiu i poukładałem je porządnie.Znowu kopnąłem trochę odłamków do niepotrzebnej dziury, by zrobić sobie miejsce, usiadłem i zacząłem myśleć.Zastanawiałem się, co zrobiliśmy nie tak, używając metody stosowanej przy rozwiązywaniu zadań, szachowych.Ciągle jeszcze miałem w pamięci zarys ekranu.Był jasny i wyraźny, wiec na pewno coś tu było.Po prostu nie powiodło nam się i spudłowaliśmy.Ale dlaczego spudłowaliśmy?Po pewnym czasie miałem już, jak sądziłem, odpowiedź.Ludzie w rodzaju Dorrie czy Cochenoura wyobrażają sobie, że kontur sejsmiczny to coś, jak mapa urządzeń podziemnych śródmieścia Dallas, z zaznaczonymi wszystkimi ściekami, uzbrojeniem terenu i siecią wodociągową.Wystarczy wiec kopać w miejscu, gdzie są znaki, by znaleźć co się chce.Ale to nie tak.Kontur pojawia się jako coś w rodzaju mglistego przybliżenia.Tworzy się godzinami przez pomiary echa mikrowybuchów.Wygląda jak pasmo pajęczyny, p wiele szersze niż sam tunel i rozpływające się po brzegach.Gdy się je ogląda, można się dowiedzieć, że gdzieś w mrokach jest coś, co je wywołuje.Może granica fazowa skały albo złoże żwiru.Gdy ma się szczęście jest to podziemie Hiczich.Cokolwiek to jest, istnieje gdzieś tam z pewnością, ale nie wiadomo dokładnie gdzie.Jeśli tunel ma dwadzieścia metrów średnicy, co jest właściwą średnicą dla hiczijskich tuneli łącznikowych, kontur cieniowy na pewno pokaże szerokość pięćdziesiąt, może nawet i sto.Gdzie wiec kopać?Na tym polega sztuka poszukiwania.Trzeba zgadywać na podstawie posiadanych informacji.Można wiercić dokładnie w środku geometrycznym, o ile da się.zobaczyć, gdzie jest środek.To najłatwiejszy sposób.Można wiercić tam, gdzie cienie są najgłębsze.Tak postępują średnio bystrzy poszukiwacze i prawie co drugi raz im się udaje.Można też robić to co ja, to znaczy starać się myśleć jak Hiczi.Patrzy się na kontur, jak na całość i zastanawia, jakie punkty mógł on łączyć.Następnie wyznacza w wyobraźni drogę między nimi, to znaczy jak zaplanowałbyś tunel, gdybyś był hiczijskim inżynierem kierującym budową i wierci gdzieś na tej linii.To właśnie zrobiłem, ale oczywiście zrobiłem to źle.Myślało mi się mętnie, ale zacząłem dochodzić do wniosku, że wiem co zrobiłem.Wyobraziłem sobie kontur.Właściwym miejscem wiercenia było to, na którym posadziłem kapsułę, ale oczywiście nie mogłem tam ustawić igloo, bo mi kapsuła przeszkadzała.Wiec ustawiłem je z dziesięć jardów dalej na stoku jaru.Przekonany byłem, że o te dziesięć jardów spudłowaliśmy.Byłem zadowolony z siebie, że do tego doszedłem, choć nie wiem, jaką w praktyce mogłoby to stanowić różnice.Gdybym miał jeszcze jedno igloo, chętnie zacząłbym na nowo, zakładając, że wytrzymam tak długo.Ale to było bez znaczenia, bo nie miałem drugiego igloo.Usiadłem wiec na brzegu ciemnego szybu, kiwając z uznaniem głową nad sposobem, w jaki rozwiązałem problem, machając nogami i od czasu do czasu zrzucając odłamki do środka.Sądzę, że było to coś w rodzaju pragnienia śmierci, bo od czasu do czasu przychodziło mi do głowy, że najlepiej byłoby skoczyć w dół i zasypać się gruzem.Ale etyka purytańska nie życzyła sobie, bym tak postąpił.W każdym razie to rozwiązywałoby tylko moje osobiste problemy.Nic by nie dało miłej Dorrie Keefer, pochrapującej na zewnątrz w huraganie termicznym.Zacząłem się zastanawiać co mnie obchodzi Dorrie.Był to dość miły temat rozmyślań, ale jakby smutnawy.*Zacząłem znowu myśleć o tunelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]