[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pani i Schwytani byli przygotowani na spotkanie z nim.— Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? — jęknąłem.— Przejrzałby cię.Żałuję tylko, że nie okaleczyliśmy go.Dwóch Schwytanych, prawdopodobnie mężczyźni, pod­niosło Bomanza.Był sztywny, jak posąg, lecz było w nim coś, co nawet ja mogłem wyczuć.Jakaś iskra, która sprawiała, że nikt nie uznałby go za zmarłego.Zanieśli go na dywan.Ledwie wyczuwaliśmy złość kotłującą się w pagórku.Można było porównać ją do brzęczenia muchy w pokoju.Ziemią wstrząsnęło tylko jedno, mocne uderzenie.Wystarczający dowód, że Dominator był absolutnie pewien zwycięstwa, a my tylko drażniliśmy go.Dywan, na którym położono Bomanza, odleciał.Potem następny.Usiadłem na swoim miejscu i chciałem, żeby Pani jak najszybciej mnie stamtąd zabrała.Od strony miasta dobiegła nas mieszanina warczenia i krzyków.Wśród opadających płatków śniegu rozbłysło jas­krawe światło.— Wiedziałem — jęknąłem przerażony.Pies Zabójca Ro­puch znalazł Jednookiego i Goblina.Kolejny dywan wzniósł się w powietrze.Pani wsiadła wresz­cie na nasz i zamknęła kopułę.— Głupcy — powiedziała.— Co oni zrobili?Nie odpowiedziałem.Niczego nie zauważyła, gdyż całą uwagę skupiła na dywanie, który nie zachowywał się jak należy.Coś przyciągało go w stronę Wielkiego Kurhanu.Ale ja zauważyłem.Ohydna twarz Tropiciela przemknęła na wysokości moich oczu.Niósł Syna Drzewa.Za nim skradał się Pies Zabójca Ropuch.Potwór stracił połowę twarzy i biegł na trzech łapach, ale był dość sprawny, by dopaść Tropiciela.Pani zobaczyła Psa Zabójcę Ropuch i zawróciła dywan.Systematycznie zrzuciła osiem trzydziestostopowych włóczni.Żadna nie chybiła celu.Pies Zabójca Ropuch, naszpikowany pociskami i trawiony przez płomienie, skoczył do Wielkiej Tragicznej Rzeki.Zniknął pod taflą lodu i nie wyszedł.— To powinno chwilowo wyłączyć go z gry.Zaledwie dziesięć jardów dalej Tropiciel zapamiętale oczysz­czał szczyt Wielkiego Kurhanu, aby posadzić swoje drzewko.— Idioci — mruczała Pani.— Jestem otoczona idiotami.Nawet Drzewo jest przygłupem.Nie wyjaśniła nic ani nie wtrąciła się.Kiedy przylecieliśmy do domu, szukałem Jednookiego i Go­blina.Oczywiście, nie było ich w koszarach.Piesza wędrówka po śniegu musiała zabrać im więcej czasu, ale kiedy nie zjawili się godzinę później, zacząłem mieć kłopoty ze skoncentrowa­niem się na reanimowaniu Bomanza.Zacząłem od kilku kąpieli pod rząd, żeby rozgrzać jego ciało, a przy okazji umyć go.Reszty nie nadzorowałem, ponieważ Pani zabrała mnie ze sobą i nie zaglądała tam, póki Schwytani nie byli gotowi do końcowego etapu, który nie zrobił na mnie wrażenia.Pani wykonała kilka gestów dokoła Bomanza, który wyglądał jak zepsute jedzenie, i wypowiedziała parę słów w nie znanym mi języku.Dlaczego czarownicy zawsze używają języków, których nikt nie rozumie? Robią to nawet Goblin i Jednooki.I każdy z nich jest przekonany, że nie może używać języka znanego innym.Może sami je tworzą?Jej słowa podziałały.Stary wrak wrócił do życia ze stanow­czym postanowieniem stawienia czoła przeciwnościom.Zrobił trzy kroki, zanim zdał sobie sprawę ze zmiany swojego położenia.Zamarł.Po chwili odwrócił się z wyrazem rozpaczy na twarzy.Jego spojrzenie padło na Panią.Minęły może dwie minuty.Potem popatrzył na nas i rozejrzał się po otoczeniu.— Ty mu wyjaśnij, Konowale.— Czy on mówi.— Język Forsbergu nie zmienił się.Stanąłem przed Bomanzem, przywróconą do życia legendą.— Jestem Konował.Z zawodu lekarz wojskowy.Ty jesteś Bomanz.— Ma na imię Seth Chalk, Konowale.Ustalmy to od razu.— Jesteś Bomanz, którego prawdziwe imię może brzmieć Seth Chalk, czarnoksiężnik z Wiosła.Minął prawie wiek, odkąd udało ci się nawiązać kontakt z Panią.— Opowiedz mu całą historię—powiedziała Pani w dialekcie Miast Klejnotów, którego prawdopodobnie Bomanz nie znał.Mówiłem, aż ochrypłem.O powstaniu cesarstwa Pani, groźbie zażegnanej w bitwie pod Urokiem, a potem w Jałowcu.I o obecnej groźbie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •