[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwłaszcza Brian i Giles nie tylko spoglądali, ale i komentowali to, co widzieli, tonempełnym zachwytu.Jim poddał się ogólnemu nastrojowi i też znalazł otwór, przez który mógłzajrzeć.Jak się okazało, znajdowała się tam komnata pełna wyłącznie kobiet w różnych stadiachubioru i negliżu.Było to jakby połączenie gotowalni i miejsca plotek.- A niech mnie! - mówił Brian.- Spójrz tylko na tę tam w czymś zielonym, Gilesie.- Szlachetni panowie - powiedział Jim, cofając się od swojego otworu - jakkolwiekbyłoby to interesujące, uważam, że może.- Pamiętam, jak dwa lata temu - książę zaczął mówić dokładnie w tym samym momencie - mój wuj John, hrabia Cornwell, zabrał mnie - sir Jamesie, przerwałeś mi!Cofnął się ze swojego miejsca i spojrzał wyniośle na Jima.- Moje najpokorniejsze przeprosiny, Wasza Wysokość.- Jim ukłonił się.- Zapewniamwas, że było to nieumyślne.Lecz każda chwila jest cenna, jeśli mamy uciec, nim Malvinneobudzi się i będzie w dość dobrym stanie, by wysłać naszym śladem pogoń.Sądzę, że niemądrzejest tracić czas, patrząc przez te otwory do podglądania.Dumnie wzniesiona głowa księcia nieco się pochyliła, a wyraz wyniosłości ustąpiłzmarszczeniu brwi.- Niewątpliwie masz rację, sir Jamesie - powiedział - sam powinienem był o tympomyśleć.Ale widok tych podglądających panów skłonił mnie do czynienia tego samego.- Dwóch z tych panów ma już swoje damy - przypomniał Jim surowo, patrząc na Briana,Dafydda i Gilesa, którzy też porzucili przyglądanie się temu, co się działo za murem.- Być możelepiej byłoby, żeby zajęli się myśleniem o tych paniach, niż przyglądaniem się teraz innym.- Doprawdy przyjmuję reprymendę! - powiedział sir Brian.- Masz całkowitą rację,Jamesie.Nie poświęciłem pani Geronde Isabel de Chaney ani trochę tyle myśli, ile mężczyznapowinien ofiarować ukochanej, będąc w zamorskich stronach.- A ja - dorzucił Dafydd, z twarzą ściągniętą smutkiem - doprawdy nie pragnę niczegopoza moim złocistym ptaszkiem.Jak mówi sir Brian, masz rację, sir Jamesie.Powinniśmymyśleć tylko o naszych paniach.- %7łałuję - powiedział Giles i istotnie brzmiało to żałośnie - ale nie mam swojej pani.%7ładna dama nie spojrzałaby na mnie dwa razy przez tę wielką bulwę, jaką mam miast nosa.Iwcale ich za to nie winie.- Ależ Gilesie - pocieszył go Brian - twój nos wcale nie jest taki wielki.Widziałemwiększe.Nie nazwałbym tego wielkim nosem, ale słusznym nosem.- Zapewniam cię, sir Gilesie - dołączył się książę - masz moje królewskie słowo, żewidziałem na dworze szlachetnych panów o nosach dużo bardziej wydatnych, którzy dosłownieotoczeni byli damami.- Tak sądzicie, sir? - spytał z powątpiewaniem rycerz, trąc swój groznie zakrzywionynochal.- Przypuszczacie, że mógłby mieć w sobie jakiś urok, a nie odpychać damy?Zapewnili go wszyscy, że tak właśnie było, a on znacznie się rozweselił.- Ale jak właśnie powiedział zacny sir James - rzekł książę - musimy uciekać z całym pośpiechem.Dość już tego zaglądania przez szpary.- Ja też tak myślę.Przysięgam na świętego Cuthberta! - powiedział z entuzjazmem sirGiles, a inni zawtórowali mu zapewnieniami popartymi imionami ich własnych ulubionychświętych.- Ludzie! - warknął Aragh z obrzydzeniem.- Jak psy.%7ładen samiec wilka nie będzienarzucał się ze swoimi atencjami samicy, chyba że jest chętna.- Co za impertynencki wilk! - wykrzyknął z gniewem książę.Aragh spojrzał złośliwym żółtym okiem na młodego człowieka.- Pamiętaj, że pochodzę z innego królestwa - powiedział.- Nie jestem twoim poddanym,młody książę, i mówię to, co chcę.Mówiłem i zawsze będę mówił.Ale w przeciwieństwie doinnych możesz wierzyć wszystkiemu, co mówię, bo ja nie kłamię.- To prawda, że nie jesteś Anglikiem - odezwał się po namyśle książę - ani też tym, pokim należy się spodziewać dwornych manier.Co do twojej prawdomówności, to wielka to rzecz,jeśli tak jest w istocie.Wielu ludzi miałem wokół siebie, nawet przy moich niewielu latach, iprawie nikomu nie mogłem zaufać, że powie to, co ty, i nie będzie kłamał.- Wasza Wysokość, wy wszyscy - powiedział Jim - pamiętajcie, co mówiłem, czas ucieka.Ruszajmy prędko.Wyruszyli niezwłocznie i nie dłużej niż po piętnastu minutach doszli do miejsca, wktórym właściwy korytarz kończył się masywnym, kamiennym murem.Na lewo, w dół muru,gdyby chcieli podążać w tamtym kierunku, prowadziły schody.- Czy może być to następna magiczna pułapka? - spytał książę, spoglądając zmartwionyna stopnie.Tam, dokąd prowadziły, było ciemno i dochodził stamtąd zapach jakby wilgotnejziemi.- Nie, Wasza Wysokość - rzekł Jim z pewnością w głosie, gdyż schody miały wyłączniekolor zwykłego kamienia.Nigdzie nie było ani śladu czerwieni.Poszedł dalej.- Myślę, żedoszliśmy do zewnętrznych murów zamku - kontynuował.- Te stopnie spokojnie naspoprowadzą wzdłuż nich do podwalin, a potem pewnie pod nimi do jakiegoś korytarza czy tuneluucieczki, chyba że się mylę.Z pewnością Malvinne nie chciałby obywać się bez jakiegośsekretnego przejścia na wszelki wypadek.- W tym się nie mylisz, Jamesie - powiedział Brian.- Nie znam żadnego zamku, któregopan nie przysposobiłby dla siebie jakiejś ukrytej drogi za mury w razie nagłej potrzeby. - Zatem idziemy - zakomenderował Jim.Wyczarował wiązkę gałązek, które Brian zapaliłza pomocą hubki i krzesiwa ze swojej sakiewki.Zeszli na dół.Nie było to takie zejście jak wtamtej szalonej, spiralnej zjeżdżalni, która cisnęła ich w dół we włości Króla i KrólowejUmarłych.Przypominało raczej schodzenie do czyjejś dawno nie używanej piwnicy.W końcudotarli do tunelu prowadzącego dalej zakrętami o kątach prostych, który wkrótce wywiódł ich zamury [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •