[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzymał się z dala od ludzi, unikając spojrzeń chichoczących kobiet.Ale podobne wypadki nikogo nie zrażały.I dorośli, i wyrostki wciąż handlowali między sobą amunicją, mydłem, lufami i zamkami kara­binowymi, które wynajdowali, spędzając wiele godzin na dokładnym penetrowaniu gęstego pod­szycia.Do najcenniejszych znalezisk należały zapa­lniki.Za jedną sztukę oferowano samopał z dre­wnianą kolbą i dwadzieścia naboi.Zapalnik z lontem był konieczny, żeby spowodować wy­buch miny.Wystarczyło wetknąć go w mydło, przypalić, po czym uciec, zanim nastąpi eksplozja, od której zadrżą szyby w całej wiosce.Gdy miało się odbyć wesele lub chrzciny, natychmiast wzrastało zapotrzebowanie na zapalniki.Wy­buchy stanowiły wspaniałą dodatkową atrakcję, a kobiety aż piszczały z podniecenia czekając, kiedy się zaczną.Nikt nie wiedział, że w stodole ukryłem zapalnik i trzy mydła.Znalazłem je w lesie, zbierając dziki tymianek dla żony gospodarza.Zapalnik był prawie nowy, z wyjątkowo drugim lontem.Czasami, kiedy nikt nie kręcił się w pobliżu, wyciągałem zapalnik oraz mydła i ważyłem je w dłoni.Te kawałki dziwnej substancji miały w sobie coś naprawdę niezwykłego.Samo myd­ło paliło się opornie, lecz wystarczyło wetknąć w nie zapalnik i przytknąć ogień, aby iskra szybko przesunęła się po loncie i spowodowała eksplozję, która mogła obrócić w ruiny najwięk­szą chałupę.Usiłowałem wyobrazić sobie ludzi, którzy wymyślili i produkowali zapalniki i mydła.Na pewno byli to Niemcy.Czyż nie mówiono po wioskach, że nikt nie oprze się potędze Niemców, ponieważ żywią się mózgami Polaków, Rosjan, Cyganów i Żydów?Zastanawiałem się, skąd się bierze umiejętność wymyślania tego rodzaju rzeczy.Dlaczego wieś­niacy nie potrafią zrobić nic podobnego? Próbo­wałem odgadnąć, co sprawia, że ludzie o pewnym kolorze oczu i włosów mają ogromną przewagę nad innymi.Pługi, kosy, grabie, kołowrotki, studnie, sie­czkarnie i młockarnie poruszane przez chodzące w kieracie ospałe konie lub chorowite woły, wszystkie te chłopskie urządzenia były w sumie tak prymitywne, że nawet najlepszy człowiek mógł je wymyślić i zrozumieć zasadę ich dzia­łania.Natomiast skonstruowanie zapalnika, zdolnego wstrzyknąć ogromną siłę w mydło, bez wątpienia przekraczało umiejętności nawet najtęższego wiejskiego umysłu.Jeśli było prawdą, że Niemcy umieją robić takie wynalazki i są zdecydowani oczyścić świat z ludzi śniadych, ciemnookich, długonosych i czar­nowłosych, to moje szansę przetrwania rzeczy­wiście przedstawiały się mizernie.Prędzej czy później po prostu musiałem znów wpaść w ich ręce, a mogłem już nie mieć tyle szczęścia, co uprzednio.Przypomniałem sobie Niemca w okularach, który pozwolił mi uciec do lasu.Owszem, był blondynem o niebieskich oczach, ale nie wydał mi się zbyt mądry.Jaki sens miało tkwienie na małej, zaniedbanej stacji i ściganie takiego drobiazgu jak ja? Kto miał robić wy­nalazki, skoro Niemcy zajmowali się pilnowa­niem stacyjek? Nawet najmądrzejszy człowiek nie wymyśli nic szczególnego siedząc w zapadłej dziurze.Na wpół drzemiąc, wyobrażałem sobie wyna­lazki, jakie chciałbym stworzyć.Na przykład zapalnik dla ludzi, który po odpaleniu zmieniłby mi odcień skóry oraz barwę oczu i włosów.Zapalnik, który po wetknięciu w stertę materiałów budowlanych, wznosiłby w ciągu jednego dnia dom piękniejszy od najwspanialszej chałupy.Zapalnik, który chroniłby przed urokiem rzuco­nym przez złe oko.Wówczas nikt by się mnie nie lękał i moje życie stałoby się łatwiejsze i znacznie bardziej przyjemne.Niemcy stanowili dla mnie zagadkę.Na co im było tyle bezcelowego mszczenia? Czy takim ogołoconym i okrutnym światem warto w ogóle rządzić?Pewnej niedzieli grupa wyrostków wracają­cych z kościoła dojrzała mnie na drodze.Ponie­waż nie zdążyłbym uciec, przybrałem obojętną minę, starając się ukryć lęk.Jeden z nich, prze­chodząc obok, odwrócił się i pchnął mnie w głę­boką, błotnistą kałużę.Inni zaczęli pluć mi w oczy, parskając śmiechem, ilekroć udało im się wcelować.Domagali się, żebym pokazał im swoje „cygańskie sztuczki”.Próbowałem się im wyrwać i zbiec, ale otoczyli mnie ciasnym kręgiem.Sporo wyżsi, zacieśniając szeregi zamykali mnie w żywej klatce jak ptaka.Bałem się, że zrobią mi coś złego.Spoglądając na ich ciężkie, niedzielne buty, pojąłem, że będąc boso, potrafię biec szybciej niż oni.Wybrałem największego z wyrostków i, podnosząc z ziemi ciężki kamień, rąbnąłem go w twarz.Jakby załamała się i osunęła od siły ciosu; chłopak upadł zakrwawiony.Inni odru­chowo cofnęli się.W tej sekundzie skoczyłem przez leżącego i pognałem na przełaj w stronę wioski.Kiedy dobiegłem do zagrody, zacząłem szukać gospodarza, żeby opowiedzieć mu, co się stało, i prosić, aby mnie ochronił.Ale jeszcze nie wrócił z rodziną z kościoła.Tylko jego stara, bezzębna świekra kręciła się po obejściu.Nogi ugięły się pode mną.Od strony wioski nadciągał tłum mężczyzn i wyrostków.Zbliżali się szybko, wymachując pałkami i kijami.To już był mój koniec.Wśród tłumu na pewno znajdował się ojciec lub bracia ranionego przeze mnie chłopaka; od nich nie mogłem spodziewać się litości.Wpadłem do kuchni, wrzu­ciłem szuflą trochę rozżarzonych węgli do kome­ty, popędziłem do stodoły i zamknąłem za sobą wrota.Myśli rozpierzchły mi się jak stado spłoszo­nych kur.Wiedziałem, że lada moment wpadnę w ręce tłumu.Nagle przypomniałem sobie zapalnik i mydła.Wygrzebałem je czym prędzej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •