[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jesteś pozbawiony pewnego poczucia honoru.- Pewnego poczucia honoru! Słowo uznania z twoich ust! Czyż to możliwe, że istnieje jakaś maleńka szczelinka w granitowej opoce twojego umysłu?Zanim Mikah zdołał odpowiedzieć, ponownie roz­legł się ryk silników rakietowych.Opadał niżej i nie oddalał się, jak poprzednim razem, ale stawał się coraz głośniejszy, ogłuszający, a przez tarczę słoneczną prze­sunął się cień.- Rakiety chemiczne! - Jason starał się przekrzy­czeć hałas.Szalupa albo ładownik z kosmolotu.musi kierować się na sygnał mojej iskrówki.to nie może być zbieg okoliczności.- W tej samej chwili do komnaty wbiegła Ijale i rzuciła się na podłogę koło łóżka Jasona.- Kapłani uciekli - wyjęczała - wszyscy się ukryli.Wielki, dyszący ogniem stwór zniża się, by zniszczyć nas wszystkich! - Nagle, gdy ryk na zewnętrznym dziedzińcu ucichł, okazało się, że krzyczy.- Wylądował szczęśliwie - odetchnął Jason, a na­stępnie wskazał swe materiały piśmienne leżące na stoliku.- Papier i ołówek, Ijale.Podaj mi je.Napiszę kilka słów i chciałbym, żebyś je zaniosła na statek, który właśnie wylądował.Cofnęła się gwałtownie, drżąc cała.- Nie bój się, Ijale, to jedynie statek, podobny do tego, którym płynęłaś.Tylko, że ten żegluje w powie­trzu, a nie po wodzie.Są w nim ludzie, którzy nie zrobią ci nic złego.Idź i zanieś im ten list, a potem przyprowadź ich tutaj.- Boję się.- Bez obaw, nie stanie się nic złego.Ludzie ze statku pomogą mi i sądzę, że mogą mnie wyleczyć.- Więc pójdę - powiedziała po prostu.Wstała i wciąż dygocąc, walcząc z lękiem, wyszła.Jason spojrzał w ślad za nią.- Są takie chwile,Mikah - rzekł - kiedy nie patrzę na ciebie, w których jestem dumny z ludzkiej rasy.Minuty ciągnęły się nieznośnie i Jason spostrzegł, że myśląc wciąż o tym, co może dziać się na dziedzińcu, szarpie koce, zwijając je palcami.Drgnął gwałtownie, słysząc łoskot metalu, po którym nastąpiła raptowna seria eksplozji.Czyżby ci idioci zaatakowali statek? Wił się, próbując wstać z łóżka i przeklinał swoją słabość.Mógł jedynie leżeć i czekać, podczas gdy jego los leżał w czyichś rękach.Rozległy się nowe eksplozje - tym razem wewnątrz budynku.Towarzyszyły im jakieś okrzyki i głośny wrzask.W korytarzu rozległ się odgłos szybkich kroków i do komnaty wbiegła Ijale, a jej śladem, z dymiącym pistoletem w dłoni weszła Meta.- To kawał drogi z Pyrrusa - rzekł Jason, patrząc na jej zatroskaną, piękną twarzyczkę, tak dobrze znane kobiece kształty opięte twardym, metalowym materiałem kombinezonu.- Ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by czyjkolwiek widok mógł mi spra­wić większą radość, niż twój.- Jesteś ranny! - podbiegła do niego i klęknęła przy łóżku tak, by nie stracić z pola widzenia otwar­tych drzwi.Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy ujęła dłoń Jasona i poczuła jak gorąca i sucha jest jego skóra.Nic nie powiedziała, jedynie odczepiła od paska medpakiet i przycisnęła mu do przedramienia.Wysu­nął się czujnik analizatora, zatrzeszczał zaaferowany, zrobił mu jeden zastrzyk, a potem jeszcze trzy, raz za razem.Pomruczał jeszcze przez chwilę, po czym szyb­ko zaszczepił go i wreszcie zapaliło się na nim światełko oznaczające “koniec leczenia".Twarz Mety znajdowała się tuż przy jego twarzy.Pochyliła się jeszcze trochę i pocałowała go w popęka­ne wargi.Złoty kosmyk włosów opadł z jej czoła, a Meta znowu pocałowała Jasona.Oczy miała wciąż otwarte i nie odrywając się od warg Jasona rozwaliła wystrzałem narożnik framugi drzwi i odpędziła żołnie­rzy w głąb korytarza.- Nie zastrzel ich - powiedział Jason, gdy wreszcie odsunęła się niechętnie.- Podobno to przyjaciele.- Ale nie moi.Kiedy tylko wyszłam z ładownika, ostrzelali mnie z jakiejś prymitywnej broni miotającej, ale zajęłam się nimi.Strzelali nawet do dziewczyny, która przyniosła twój list i w końcu musiałam rozwalić jedną ze ścian.Czy lepiej się już czujesz?- Ani lepiej, ani gorzej.Po prostu kręci mi się w głowie od tych zastrzyków.Ale będzie lepiej, jeżeli pójdziemy na statek.Zobaczę, czy mogę chodzić.Przełożył nogi ponad boczną krawędzią łóżka i natychmiast runął twarzą na podłogę.Meta ponow­nie wciągnęła go na łóżko i troskliwie otuliła ko­cami.- Musisz leżeć, dopóki nie wydobrzejesz.Jesteś jeszcze zbyt chory, by cię stąd zabierać.- Będę o wiele bardziej chory, jeżeli tu zostanę.Gdy tylko Hertug - to facet, który rządzi tą całością, zorientuje się, że mogę go chcieć opuścić, zrobi wszyst­ko, żeby mnie zatrzymać - bez względu na to, ilu ludzi przy tym utraci.Musimy się stąd wynieść, dopóki w jego wrednym móżdżku nie powstanie takie podej­rzenie.Meta rozglądała się po pokoju.Jej wzrok prześlizg­nął się po skulonej i wpatrzonej w nią Ijale, jakby byłaona częścią umeblowania i wreszcie zatrzymał się na Mikahu.- Czy ten typ przykuty do ściany jest niebezpiecz­ny? - zapytała.- Czasami.Musisz na niego dobrze uważać.To on właśnie porwał mnie z Pyrrusa.Dłoń Mety wśliznęła się do pojemnika przywieszonego u pasa, wydobyła dodatkowy pistolet i włożyła go do ręki Jasona.Weź to.Pewnie zechcesz sam go zabić.- Widzisz, Mikah - rzekł Jason czując znajomy ciężar broni.-Wszyscy chcą, żebym cię zabił.Powiedz, co takiego siedzi w tobie, że wszyscy tak cię nienawi­dzą?- Nie obawiam się śmierci - odparł Mikah uno­sząc głowę i prostując ramiona.Mimo to jednak, jego rzadka siwa broda i łańcuchy, w które był zakuty, sprawiły, że nie wyglądał zbyt imponująco.- A powinieneś - Jason opuścił lufę.- Zadziwiają­ce, jakim cudem, przy twej namiętności do robienia wszystkiego na opak, zdołałeś przeżyć tak długo.- Na razie mam dość zabijania - powiedział odwracając się do Mety.-Tutaj wszyscy mają świra na tym punkcie.A poza tym, będzie nam potrzebny, żeby pomóc znieść mnie na dół.Nie sądzę, bym mógł dokonać tego o własnych siłach, a w jego osobie mamy najlepszego noszowego, jakiego moglibyśmy tu zna­leźć.Meta odwróciła się w stronę Mikaha.Pistolet wyskoczył z kabury prosto do jej dłoni.Strzeliła.Mikah szarpnął się do tyłu, osłaniając oczy ramieniem i zamarł, uświadamiając sobie ze zdziwieniem, że jeszcze żyje.Meta uwolniła go, odstrzeliwując łańcu-chy, którymi był przykuty.Podeszła do niego z niewy­muszonym wdziękiem skradającej się tygrysicy i wbiła dymiącą wciąż lufę pistoletu w jego pępek.- Jason nie chce, żebym cię zabiła - wymruczała i wcisnęła lufę nieco głębiej - aleja nie zawsze robię to, o co mnie prosi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •