[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Banda nierobów, kretynów.Martin zauważyÅ‚ znajomÄ… sylwetkÄ™ swojego szefa, porucznikaLoiseaux, jak również skrzywionÄ… twarz dyrektora biura Å›ledczego,którego widywaÅ‚, kiedy pracowaÅ‚ na quai des Orfèvres.Z ich pra-wej strony staÅ‚ Charles Rivière, dyrektor generalny muzeum Orsay..banda nieużytecznych leni!Trzej mężczyzni mieli niewyrazne miny i żaden z nich nie Å›miaÅ‚siÄ™ odezwać i przerwać pani minister potoku wyzwisk.Aby znalezćsiÄ™ na swoich stanowiskach, musieli nauczyć siÄ™ sztuki podlizywa-nia i znosić obelgi bez drgniÄ™cia powiek. Ruszcie siÄ™ wreszcie! ProszÄ™ natychmiast odnalezć ten cho-lerny. Ten cholerny obraz jest tutaj! rozlegÅ‚ siÄ™ gÅ‚os Martina, któ-ry ruszyÅ‚ w kierunku pani minister.Oczy wszystkich obróciÅ‚y siÄ™ ku niemu, podczas gdy staÅ‚ po-Å›rodku pomieszczenia, trzymajÄ…c płótno na wysokoÅ›ci gÅ‚owy, takjak przedtem Archibald na moÅ›cie.Minister, zaskoczona, popatrzyÅ‚a na niego spod zmarszczonychbrwi. Kim pan jest? spytaÅ‚a wreszcie. Kapitan Martin Beaumont z CBWPZ.Charles Riviere rzuciÅ‚ siÄ™ ku niemu, żeby wyrwać mu z rÄ…k ob-raz.78Martin postanowiÅ‚ być szczery.ZaczÄ…Å‚ opowiadać, jak to rozpo-znaÅ‚ sposób dziaÅ‚ania McLeana, co zachÄ™ciÅ‚o go do zaczajenia siÄ™przed budynkiem muzeum, żeby zÅ‚apać zÅ‚odzieja na gorÄ…cymuczynku.MÅ‚ody policjant nie byÅ‚ naiwny i nie oczekiwaÅ‚ pochwaÅ‚.Nie udaÅ‚o mu siÄ™ przecież zatrzymać Archibalda, ale po raz pierw-szy pokrzyżowaÅ‚ mu szyki.Kiedy skoÅ„czyÅ‚ relacjonować wydarzenia ostatniej nocy, zapa-dÅ‚a cisza.Minister popatrzyÅ‚a na Loiseaux, który zaczÄ…Å‚ krzyczeć,aby odzyskać rezon. Gdyby pan zawiadomiÅ‚ nas na czas, Beaumont, moglibyÅ›myschwytać McLeana! Ale nie, pan wolaÅ‚ pracować sam.Zawsze panpogardzaÅ‚ kolegami! Gdyby nie ja, to nie byÅ‚oby obrazu! zaczÄ…Å‚ siÄ™ bronić Mar-tin. Niech pan nie myÅ›li, że ujdzie to panu na sucho, kapitanie!Minister uniosÅ‚a rÄ™kÄ™ i rzuciÅ‚a Loiseaux mordercze spojrzenie,nakazujÄ…c milczenie.Nie interesowaÅ‚y jej wewnÄ™trzne konflikty wpolicji, za to wiedziaÅ‚a, jak może odwrócić sytuacjÄ™ na swojÄ… ko-rzyść.BÄ™dzie musiaÅ‚a dziennikarzom przedstawić tego mÅ‚odegopolicjanta jako bohatera.Policja francuska odzyskaÅ‚a płótno w re-kordowo krótkim czasie.To trzeba bÄ™dzie podkreÅ›lić, a nie jakieÅ›tam kłótnie w wydziale Å›ledczym.Nie ma żadnej potrzeby kÅ‚amać,po prostu nie trzeba mówić caÅ‚ej prawdy.Trzeba zachować siÄ™ dy-plomatycznie.A na dodatek ten Martin Beaumont jest caÅ‚kiemprzystojny.Media bÄ™dÄ… go uwielbiać.W rezultacie niepowodzeniew zatrzymaniu McLeana zmieni siÄ™ w piÄ™knÄ… reklamÄ™ dla policji,79a wiÄ™c i dla niej.JeÅ›li wszystko pójdzie dobrze, może nawet onaznajdzie siÄ™ na okÅ‚adce Paris Matcha.WÅ‚oży do zdjÄ™cia dżinsy ikurtkÄ™ motocyklowÄ… i bÄ™dzie pozować z jednej strony z odzyska-nym van Goghiem, a z drugiej z grupÄ… najprzystojniejszych poli-cjantów.Ta zachÄ™cajÄ…ca perspektywa zostaÅ‚a nagle rozwiana, kiedy dy-rektor muzeum odezwaÅ‚ siÄ™ zmieszany: Jest mi przykro, Beaumont, ale daÅ‚ siÄ™ pan nabrać. Jak to? zdenerwowaÅ‚ siÄ™ Martin. Obraz jest doskonaÅ‚y, ale faÅ‚szywy. To niemożliwe! Na wÅ‚asne oczy widziaÅ‚em, jak wyjÄ…Å‚ go zplecaka, i ani na chwilÄ™ nie spuÅ›ciÅ‚em go z oczu. Niech pan sam spojrzy na podpis. Na podpis? Jaki podpis?Van Gogh nigdy nie podpisywaÅ‚ autoportretów.Martin nachyliÅ‚ siÄ™ nad obrazem postawionym na sztaludze.Vincent van Gogh podpisaÅ‚ bardzo maÅ‚o swoich obrazów nawetniejeden na siedem a kiedy to robiÅ‚, na przykÅ‚ad w przypadkuSÅ‚oneczników, podpisywaÅ‚ je zawsze tylko imieniem.Na obrazie,który miaÅ‚ przed oczyma, to nie w imiÄ™ Vincent ukÅ‚adaÅ‚y siÄ™ maÅ‚epodskakujÄ…ce wesoÅ‚o literki, ale w inne imiÄ™:A r c hi ba l d*Aston martin zjechaÅ‚ z autostrady prowadzÄ…cej do Fontainebleaui skrÄ™ciÅ‚ do Barbizon.Archibald popatrzyÅ‚ na zegarek.Nie mógÅ‚80powstrzymać uÅ›miechu, myÅ›lÄ…c o tym, jakÄ… bÄ™dzie miaÅ‚ minÄ™ chÅ‚o-pak, kiedy zauważy oszustwo.Ostrożnie otworzyÅ‚ wielkÄ… płóciennÄ…torbÄ™ stojÄ…cÄ… obok niego tak, żeby popatrzeć na wystajÄ…cy fragmentpłótna, tym razem prawdziwego.NiezÅ‚y żart, Vincent, co? rzuciÅ‚w myÅ›lach do portretu.ZwiatÅ‚o latarni ulicznej odbijaÅ‚o siÄ™ w zmÄ™czonym spojrzeniumalarza.Stosunki Archibalda z dzieÅ‚ami sztuki, które wykradaÅ‚,byÅ‚y skomplikowane.Nigdy nie czuÅ‚ siÄ™ tak naprawdÄ™ wÅ‚aÅ›cicielemskarbu.Nie obrazy należaÅ‚y do niego, lecz on do obrazów.Trudnomu byÅ‚o przyznać siÄ™ do tego przed samym sobÄ…, ale wiedziaÅ‚, żezÅ‚odziejska profesja zaczęła na niego dziaÅ‚ać jak narkotyk.Co jakiÅ›czas odzywaÅ‚a siÄ™ potrzeba zorganizowania nastÄ™pnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]