[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A czy jeden niewątpliwy truciciel w tym pokoju to mało?Ketriken oblała się rumieńcem. Chodz. Rurisk wyciągnął do siostry dłoń na zgodę. Nasz gość powinienspróbować chociaż trochę odpocząć przed dzisiejszymi uroczystościami.A my musimywrócić do pokoi, zanim wszyscy zaczną zachodzić w głowę, gdzie się podziewamyodziani w nocne koszule.Wyszli, a ja się położyłem i pogrążyłem w rozmyślaniach.Cóż to byli za ludzie?Czy mogłem wierzyć w ich szczerość, czy też były to tylko pozory, gra, prowadząca donie znanego mi celu? %7łałowałem, że nie ma tutaj Ciernia.Nabierałem coraz większegoprzekonania, że nic tu nie jest naprawdę takie, na jakie wygląda.Nie ośmieliłem się zasnąć, bo wiedziałem, że wówczas nic by mnie nie obudziłoprzed wieczorem.Wkrótce pojawiła się służba z dzbanami ciepłej i zimnej wody oraz703owocami i serem na paterze.Pamiętając o tym, że służbą są, być może, ludzie lepiejurodzeni ode mnie, traktowałem ich z wielką kurtuazją.Pózniej przyszło mi do gło-wy, czy aby nie na tym polega sekret tutejszej harmonii, że służba i członkowie rodukrólewskiego odnoszą się do siebie równie uprzejmie.Zaczął się dzień wielkiego świętowania.Pałac stał otwarty na oścież; z każdej doli-ny, z każdej kotliny Królestwa Górskiego przybywali ludzie.Poeci i minstrele popisy-wali się swoimi umiejętnościami, doszło do wymiany kolejnych podarunków, wliczającw to oficjalną prezentację zielników i zbiorów roślin.Zapasy paszy wysłane z Króle-stwa Sześciu Księstw zostały pokazane wszystkim, a następnie rozdzielone pomiędzytych, którzy najbardziej ich potrzebowali.Baran i owca czy dwie albo byk z krową sta-nowiły prezent dla całej osady.Wszystkie podarunki: ptactwo, bydło, ziarno czy metalznalazły się pod dachem pałacu, by każdy mógł je podziwiać.Po raz pierwszy od kilku dni zobaczyłem Brusa.Na pewno wstał przed wschodemsłońca, by tak błyskotliwie wywiązać się ze swego zadania.Każde kopyto lśniło wysma-rowane świeżo oliwą, każda grzywa i ogon zaplecione były w warkoczyki ozdobionejaskrawymi wstążkami i dzwoneczkami.Klacz, która miała zostać ofiarowana Ketriken,704stała pod siodłem i miała uprząż z najdelikatniejszej skóry, a jej grzywa i ogon obwie-szone były tyloma srebrnymi dzwoneczkami, że każdy ruch budził chór jasnych nutek.Nasze konie różniły się znacznie od małych włochatych koników górskiego ludu, więcskupiły wokół siebie pokazny tłumek ciekawskich.Brus wyglądał na zmęczonego, leczjednocześnie dumnego, a konie stały pośród zgiełku zupełnie spokojnie.Ketriken nadłuższy czas pogrążyła się w szczerych zachwytach nad klaczą; zauważyłem, że wo-bec uprzejmości i szacunku dziewczyny rezerwa Brusa topniała niczym lód w ogniu.Podszedłszy bliżej, ze zdumieniem usłyszałem Brusa mówiącego niezbyt pewnie, alepoprawnie po chyurdańsku.Tego dnia czekała mnie jeszcze większa niespodzianka.Otóż gdy na długich sto-łach ustawiono jedzenie, wówczas wszyscy, zarówno mieszkańcy pałacu, jak i gościezasiedli do nich pospołu.Wielu biesiadników wyszło z pałacowej kuchni, ale jeszczeich więcej wywodziło się spośród prostego górskiego ludu.Wchodzili do pałacu bezżadnego wahania, kładli na stole wielkie kręgi sera, bochny ciemnego chleba, suszonei wędzone mięso albo marynaty, stawiali misy owoców i ucztowali.Gdybym nie miałtak mocno podrażnionego żołądka, byłaby to i dla mnie pokusa nie do odparcia.Z nie-705kłamanym zdumieniem patrzyłem, jak jadło krąży pomiędzy rodem królewskim a pod-danymi.Zwróciłem także uwagę, że nie było przy drzwiach żadnej straży czy warty.Nadodatek wszyscy goście swobodnie zmieniali miejsca przy stole i z każdym rozmawialijak równy z równym.Dokładnie w południe spadła na tłum ogromna cisza.To księżniczka Ketriken sa-motnie wstąpiła na podwyższenie.W prostych słowach oznajmiła wszystkim, że terazbędzie należała do Królestwa Sześciu Księstw i ma nadzieję dobrze służyć tej ziemi.Po-dziękowała swojemu krajowi za wszystko, co dla niej uczynił: za jadło, za wodę z jegośniegów i rzek, za kryształowe górskie powietrze.Przypomniała wszystkim, że odcho-dzi od nich nie dlatego, że wygasła w niej miłość do ojczyzny, ale raczej w nadziei, iżjej zamążpójście przyniesie korzyści obu krajom.W czasie tej przemowy trwała abso-lutna cisza.Dopiero kiedy księżniczka zeszła z podwyższenia, wrócił gwar radosnychgłosów.Podszedł do mnie książę Rurisk i spytał, jak się czuję.Zapewniłem go, że całkiemjuż wydobrzałem.Tak naprawdę jedynie ogromnie chciało mi się spać.Odzienie, któ-re mistrzyni Zciegu wybrała dla mnie specjalnie na tę uroczystość, miało krój zgodny706z najnowszą modą dworską, a więc bardzo niewygodne rękawy, mnóstwo wstążek, któ-re zaczepiały o wszystko i wpadały do jedzenia, oraz obcisłą talię.Pragnąłem wydostaćsię z ludzkiej ciżby, uwolnić od koronek i pozbyć kołnierza, ale wiedziałem, że gdybymteraz wyszedł, postąpiłbym wbrew woli Ciernia, który będzie chciał wiedzieć o wszyst-kim, co się działo.Rurisk wyczuł, jak sądzę, moją potrzebę odrobiny spokoju, bo naglezaproponował mi spacer do psiarni.Opuściliśmy pałac i wąską ścieżką poszliśmy ku długiemu drewnianemu budyn-kowi.Zwieże powietrze oczyściło mi głowę i podniosło na duchu.W psiarni Ruriskzaprowadził mnie do małego boksu, gdzie królowała suka z miotem rudych szczenia-ków.Były silne, zdrowe, miały błyszczącą sierść i beztrosko baraszkowały w słomie.Zobaczywszy nas, przybiegły bez najmniejszej obawy. Ich ród wywodzi się z Koziej Twierdzy.Potrafią utrzymać ślad nawet w gęstejulewie oznajmił z dumą.Pokazał mi jeszcze inne mioty, a także jednego małego psa na sztywnych łapach,który ponoć umiał się wspinać za zwierzyną na drzewo.707Opuściliśmy psiarnię i wyszliśmy na słońce, gdzie jakiś stary pies drzemał leniwiena stercie siana. Zpij, staruchu, śpij odezwał się do niego Rurisk ciepło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]