[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślę, że był to uśmiech podziwu.- Ani mnie, ani swojemu ojcu.Delikatnie mówiąc, jest tym wszystkim trochę przy­gnębiona.Powtarza w kółko, że tylko ty możesz zadecydować, co i kiedy powiedzieć.- Spojrzał na mnie z zastanowieniem.- Dlatego że, jak twierdzi, ty zakończyłeś całą tę historię.- Nie zrobiłem nic wielkiego - mruknąłem.Wciąż jeszcze usiłowałem oswoić się z myślą, że Arnie nie żyje.To chyba niemożliwe, prawda? Kiedy mieliśmy po dwanaście lat, pojechaliśmy razem do obozu Winnesko w Vermont.Po pewnym czasie stęskniłem się za rodzicami i postanowiłem, że zadzwonię do nich i poproszę, żeby po mnie przyjechali, ale kiedy powiedziałem o tym Arniemu, ten wyśmiał mnie i zagroził, że jeśli to zrobię, on rozpowie w szkole, że zostałem karnie wyrzucony z obozu za objadanie się w łóżku słodyczami.Wspinaliśmy się na szczyt wysokiego drzewa rosnącego za moim domem i wycinaliśmy w korze nasze inicjały.Nieraz zostawał u nas na noc i wtedy często oglądaliśmy w telewizji Teatr Niesamowitości, przytuleni do siebie na kanapie i nakryci po czubek nosa starym kocem.Zajadaliśmy się kanapkami z Cudownego Chlebka.Kiedy Arnie miał czternaście lat, opowiedział mi ze wstydem o swoich erotycznych snach i podzielił się podejrzeniami, że one właśnie są przyczyną nocnego moczenia.Ja jednak najczęściej wracałem we wspomnieniach do naszych hodowli mrówek.Jak to możliwe, żeby teraz był martwy, skoro kiedyś razem hodowaliśmy mrówki? I to wcale nie tak dawno temu.Gotów byłem przysiąc, że od tamtych czasów nie minęło więcej niż tydzień lub dwa.Otworzyłem już nawet usta, by powiedzieć Mercerowi, że na pewno się myli, ale zaraz je zamknąłem.Nie zrozumiałby tego.Był obcy.To nieprawda, Arnie - pomyślałem.To nieprawda, zgadza się? Boże, przecież tyle jeszcze mieliśmy zrobić.Jeszcze ani razu nie byliśmy na podwójnej randce w kinie dla zmotoryzowanych.- Co się stało? - powtórzył pytanie Mercer.- Powiedz mi, Dennis.- Nigdy byś w to nie uwierzył.- Zdziwiłbyś się, w jak wiele jestem skłonny uwierzyć - od­parł.- I zdziwiłbyś się, jak wiele wiemy.Tę sprawę prowadził przede mną facet nazwiskiem Junkins.Zginął niedaleko stąd.Był moim przyjacielem.Dobrym przyjacielem.Tydzień przed śmiercią powiedział mi, że w Libertyville dzieje się coś, w co nikt by nie uwierzył.A potem został zabity.Dla mnie to sprawa osobista.Poruszyłem się ostrożnie w łóżku.- Nie powiedział nic więcej?- Tylko tyle, że chyba udało mu się wpaść na trop morderstwa sprzed wielu lat - odparł Mercer, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.- Ale to podobno i tak nie miało większego znaczenia, ponieważ sprawca już nie żył.- LeBay - mruknąłem i pomyślałem, że skoro Junkins wiedział tak wiele, to nic dziwnego, że Christine go zabiła.Zginął, gdyż dotarł niebezpiecznie blisko prawdy.- Rzeczywiście, wymienił to nazwisko - przyznał Mercer i na­chylił się jeszcze bliżej.- Powiem ci coś jeszcze, Dennis.Junkins był znakomitym kierowcą.W młodości, zanim się ożenił, brał udział w wyścigach na Philly Plains i sporo z nich wygrał.Wypadł z szosy jadąc z prędkością co najmniej stu dwudziestu mil na godzinę.Ten, kto go ścigał - a jesteśmy pewni, że ktoś go ścigał - był przynajmniej równie dobry jak on.- Zgadza się.- Przyjechałem tu zupełnie prywatnie.Czekałem od dwóch godzin, kiedy się obudzisz.Wczoraj siedziałem do późnego wieczoru, aż wreszcie kazali mi się stąd wynosić.Nie przywiozłem stenografa, nie mam magnetofonu i zapewniam cię, że nikt nas nie podsłuchuje.Jak będziesz składał zeznania - o ile do tego w ogóle dojdzie - wtedy co innego.Ale na razie jesteśmy tylko ty i ja.Muszę wiedzieć.Choćby dlatego, że od czasu do czasu widuję żonę i dzieciaki Rudy’ego Junkinsa.Kapujesz?Bardzo długo, chyba z pięć minut, zastanawiałem się nad tym, co mi powiedział.Siedział i cierpliwie czekał.Wreszcie skinąłem głową.- W porządku.Ale i tak mi nie uwierzysz.- Zobaczymy.Otworzyłem usta nie mając najmniejszego pojęcia, co się z nich wydobędzie.- Był kozłem ofiarnym - zacząłem.- W każdej szkole średniej musi być przynajmniej dwoje takich.To ogólnokrajowe prawo.Okazja do wyżycia się dla każdego.Tyle tylko, że czasem.czasem udaje im się czegoś złapać i przeżyć.Arnie miał najpierw mnie, a potem Christine.Spojrzałem mu w oczy.Były szare i zadziwiająco przypominały oczy Arniego.Gdyby wtedy drgnęła mu powieka, zakończyłbym w tym miejscu swoją opowieść i kazał mu napisać w raporcie, co mu się żywnie podoba, i opowiedzieć dzieciom Junkinsa taką bajeczkę, jaką tylko zdoła wymyślić.On jednak tylko skinął głową, przyglądając mi się uważnie.- Po prostu chciałem, żebyś to dobrze zrozumiał - wyjaśniłem.W gardle utkwił mi kłąb suchych pakuł, uniemożliwiając powiedzenie tego, co powinienem był powiedzieć: Leigh Cabot pojawiła się później.Przełknąłem potężny haust wody i zacząłem mówić.Mówiłem nieprzerwanie przez następne dwie godziny.Wreszcie skończyłem.Nie było żadnego punktu kulminacyjnego; po prostu umilkłem, z gardłem obolałym od długo­trwałego mówienia.Nie zapytałem, czy mi uwierzył, nie zapytałem, czy zamknie mnie u czubków, czy może przyzna medal dla najlepszego kłamcy w kraju.Przypuszczałem, że uwierzył przynajmniej w znaczną część mojej opowieści, gdyż współbrzmiała z tym, czego zdążył się wcześniej dowiedzieć z innych źródeł.Nie wiedziałem natomiast, co myśli o całej reszcie - o Christine, LeBayu i o przeszłości sięgającej mackami do teraźniejszości.Nie wiem tego do dzisiaj.Zapadła cisza.Przerwał ją uderzywszy dłońmi w kolana i podniósł się z miejsca.- Dobra! - powiedział.- Twoi rodzice pewnie już czekają pod drzwiami.- Całkiem możliwe.Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego małą białą wizytówkę ze swoim nazwiskiem i numerem telefonu.- Najczęściej można mnie tam złapać, a jeśli nie, to powiedzą ci, gdzie jestem.Kiedy zobaczysz się z Leigh Cabot, czy powtórzysz jej to samo co mnie i poprosisz, żeby się ze mną skontaktowała?- Dobrze, skoro tego chcesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •