[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypomniała mu się przeczytana gdzieś opinia, że utonięcie jest łatwym sposobem przeniesienia się na tamten świat, nie wierzył w to jednak.Wyobraził sobie, że jego ciało dryfuje gdzieś tam po dnie, dostarczając pożywienia krabom i, niech to diabli, rekinom.Te ostatnie są zdaje się nocnymi stworzeniami.Przyciągają je rozbryzgi wody, a on narozbryzgiwał jej przecież pod dostatkiem, usiłując za wszelką cenę utrzymać się na powierzchni.Jakoś nie mógł przyzwyczaić się do zimnej wody.Wydawało mu się, że ma ona dokładnie temperaturę zamarzania.Dlaczego nie pływają w niej odłamki lodu? Mógłby chwycić się takiego kawałka i dać odpocząć zmęczonym mięśniom.Lodowata woda.A przecież wielki, biały rekin żyje w lodowatej wodzie, no nie? Ciekawe, czy rybacy łowią w tej okolicy te białe bestie? Przed oczami mignęła mu scena z filmu „Szczęki”.Naga dziewczyna trzyma się desperacko pławy, podczas gdy gigantyczna ryba odrywa po kawałku jej dolne kończyny.On sam przynajmniej nie był nagi, choć miał świadomość, że płynąłby szybciej, gdyby był bez ubrania.Przyszło mu do głowy, żeby zrzucić buty, ale one akurat nie hamowały go zbytnio, a zapłacił za ich uszycie na miarę sześćset pięćdziesiąt dolarów.Nie będzie się ich pozbywał.Przypomniał sobie miłosne zmagania z Betty ostatniej nocy, ale zaraz potem przeleciało mu przez głowę, że to za jej sprawą znajduje się w tej zimnej wodzie, skupił więc myśli na Barbarze Tierney.Gdzie też może być w tej chwili? Popija szampana na jachcie Ippolita, zacumowanym koło Cataliny? Czy aby na pewno jacht stoi właśnie tam? I czy w ogóle istnieje? Tak, istnieje.Przypomniał sobie słowa kierownika banku, który powiedział mu przecież, że Ippolito ma całą flotyllę jachtów.Zdaje się, że użył takiego właśnie określenia.Stone postawił już nogę na pokładach dwóch z nich, choć tylko na krótko.Spróbował płynąć na boku, ale zaczął się topić, wrócił więc do śmiesznego pieska.Nie było sposobu, żeby odpocząć choć chwilę.Łańcuch nie pozwalał na to.Mozolnie parł więc do przodu, zagarniając wodę rękami, odpychając się nogami i łapiąc do płuc powietrze.Catalina była wciąż tak daleko, że osiągnięcie jej brzegów wydawało mu się tak samo nierealne jak dotarcie do Hawajów.Mimo wszystko światła przybliżyły się, choć nie tak, jak by sobie życzył.Zaczynał omdlewać ze zmęczenia.Ruchy stawały się coraz krótsze i wolniejsze, a on nie mógł przecież nakazać swoim mięśniom, aby pracowały mocniej i wydajniej.Dzięki Bogu, pomyślał, nie ma wysokich fal, bo gdyby były, do tej pory już by nie żył.Zaczął zastanawiać się nad śmiercią i odkrył, że jeszcze nie jest na nią przygotowany.Ta myśl ożywiła go, ale tylko trochę.Nie można było tego nazwać jakimś nowym przypływem sił.Przypomniał sobie Arrington i dziecko, które nosiła w swoim łonie.Czy mogło być jego? Gdyby dziś zakończył życie, to czy zostawiłby po sobie syna, który nosiłby jego nazwisko? Nie, nosiłby nazwisko Caldera, bez względu na to, kto był jego ojcem.Parł dalej do przodu, ale coś było nie tak.Światła znikły z pola jego widzenia.Uniósł głowę i rozejrzał się na boki.Czyżby zszedł z kursu? Był pewny, że nie, popłynął więc dalej.Nagle stało się coś dziwnego.Wyciągnął przed siebie związane ręce, zagarnął nimi wodę niczym wiosłem i wyrżnął ostro głową o coś bardzo twardego.Oszołomiony, wyciągnął ręce i także one napotkały to coś, ciemne i gładkie, tak że nie można było się tego uczepić.W chwilowym przypływie energii skręcił w bok i popłynął wzdłuż ciemnego kształtu, aż do jego końca.Stwierdził, że jest to nieduża łódka o czarnym kadłubie, a przy jej rufie znajduje się cudowne urządzenie drabinka do wchodzenia na pokład z wody.Uchwycił się jej obiema rękami i przylgnął policzkiem do burty łodzi, postękując i łapiąc ciężko powietrze.W chwilę potem poczuł, że traci przytomność.Potrząsnął energicznie głową i wrzasnął ile sił: Nie!, ale jego krzyk zabrzmiał niezbyt głośno.Pod naciskiem jego rąk składana drabinka otworzyła się i jej koniec ześliznął się do wody, gotowy posłużyć za oparcie dla rąk i nóg kąpiącego się w morzu.Postawił stopę na dolnym szczeblu, zanurzonym na głębokość około trzydziestu centymetrów w wodzie, i spróbował na nim stanąć, ale górna poprzeczka wyśliznęła mu się z rąk i przewrócił się na bok.Zostało mu już bardzo niewiele sił.Zaczął się zastanawiać, czy nie byłoby lepiej, gdyby się poddał, pogrążył w morzu i skończył z tym wreszcie.Nie mógł jednak tego zrobić.Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że musi spróbować jeszcze raz.Słyszał go wyraźnie.Rzucił się znowu w kierunku drabinki i postawił nogę na dolnym szczeblu.Przytrzymując się obiema rękami wyższego szczebla podciągnął się do pozycji stojącej.Stał tak dobrą minutę, przysłuchując się, jak woda ścieka z jego ubrania z powrotem do morza.Podciągnięcie się na następny szczebel mogło być trudniejsze, ponieważ nie unosił się już na wodzie i musiał dźwignąć cały ciężar swego ciała.Sięgnął rękami w górę i chwycił poprzeczkę z nierdzewnej stali powyżej głowy.Ze świadomością, że od tego zależy jego życie, podciągnął nogi, starając się wymacać nimi następny szczebel.I jakimś cudem go wymacał.Pokład małego jachtu znajdował się teraz na wysokości jego kolan, a ręce mogły już uchwycić poręcz stalowego relingu.Podciągnął stopy do nadburcia i ostatkiem sił przerzucił tułów przez reling, a potem zwalił się na łeb na szyję do kokpitu.Prawie natychmiast stracił przytomność.32Wzdrygnął się, usłyszawszy jak przez sen krzyk kobiety, a potem znowu popadł w odrętwienie.Łódź zachwiała się pod nim, przyprawiając go o poirytowanie.Chciało mu się spać, ale nie w jakiejś głupiej kołysce.– O, cholera! – odezwał się jakiś głośny, męski głos.Stone chciał mu powiedzieć, żeby się zamknął, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]