[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był powód, dlaczego się tak hamował w rozmowie z Zosią.Rozmyślał nad tym li-stem od rana.Wahał się, postanawiał już więcej nie widzieć Zosi, ale ile razy przypomniałdzwięk jej słów ostatnich i dotknięcie jej ust, drżał ze wzruszenia, łzy zapełniały jego wy-pukłe oczy, łzy radości i wtedy zapominał o mamie, o wuju Felciu, o wszystkim.Czuł,że nie jest w stanie oderwać myśli od niej, że nie potrafi zastosować się do życzeń matki a równocześnie przesuwał mu się przez pamięć jej cień.Matki, której od dziecka śleponawykł słuchać, która prowadziła go przez życie krok za krokiem z największą troskliwo-ścią i usuwała przed nim przeszkody wszystkie i cierpienia, i która dostarczała mu nie tyl-ko rad, jak ma żyć i postępować, nie tylko szelek, placków z serem i pasztetów, ale byłagotowa stręczyć mu kochanki, byle go tylko nie wypuścić z opieki i nie stracić nad nimwładzy.Rozumiał cały ogrom jej miłości, ale miłość do Zosi brała chwilami górę, budziłasię w nim samodzielność, wyprostowywał się z energią, chciał nawet list przedrzeć i wła-śnie przez bunt robić wszystko na przekór swej matce, ale skończyło się na tym, że listprzeczytał raz jeszcze, ucałował go i poddał się biernie losowi.Przyjmował i wysyłał de-pesze ze zwykłą mechaniczną bezmyślnością, zapisywał do dzienników czas przyjścia iodchodzenia pociągów.Wydawał polecenia Karasiowi, ile wagonów ma podstawić podrampę do naładowania i chwilami tylko wzdychał wpatrując się w omglony, szary, jesien-ny poranek i w szeregi błyszczących od rosy, brązowych wagonów, którymi Karaś manew-rował po linii; słuchał gwizdawki parowozu, stuku sztosujących buforów, świergotu wróblipod magazynem.Dobrze mu teraz było, bo myśleć nie potrzebował, bo to życie dokoła,pokratkowane na godziny, wymierzone, czynne, w którym szedł ze służby na odpoczynek,z odpoczynku na służbę, trzymało go silnie swoją otoczką przepisów i obowiązków.Wyjrzał na podjazd, czekały tam konie na Głogowskiego, dał o tym znać do Orłowskie-go przez Rocha, zdał służbę i poszedł spać.Głogowski pił spiesznie herbatę.Orłowski poszedł na osobowy. Trzeba zaraz jechać.Mówiliśmy o tym i o owym, ale, panno Janino, czy ta przyjazńnasza, jaką zawarliśmy w Warszawie, trwa jeszcze? Co do mnie, to jeśli przyjazń daję komu, daję na zawsze.105 Dziękuję.Ja się także nie zmieniłem, a powiem przy tym otwarcie, że dawniej niewierzyłem w przyjazń mężczyzny z kobietą; ale teraz wiem, że to istnieje, chociaż jest tonie moja zasługa, bo wyraznie mi było wzbronione kochanie się w pani, a?Uśmiechała się podnosząc na niego oczy. I nie kocham pani tak, jak się kocha kobiety; ja panią uważam za wielką dla mnie du-szę, za drogą dla mnie głowę, za inteligencję pokrewną, której los mnie obchodzi, którazwiązana jest z moim ja niezliczonymi nićmi wspólnych wrażeń, ideałów, pragnień iwstrętów.Powiedziałem wstęp, aby się teraz zapytać: czy mogę wszystko wiedzieć, co siępani tyczy? o wszystko pytać?Nie odpowiedziała, tylko skinęła mu potakująco głową, ale uchwycił, że jakiś cieńprzemknął po jej oczach wpatrzonych w niego. Otóż, niech mi pani powie, co teraz z sobą pani robić myśli? zapytał prosto i resztępytań, jakie miał na ustach, połknął, bo ten cień go ostrzegł, że nikt wszystkiego, nawetnajserdeczniejszym, nie powie, że każda dusza musi mieć swoje tajemne skrytki, któremuszą pozostać zamknięte i nie poznane. Nie wiem odpowiedziała poważnie. W Bukowcu pani długo nie wytrzyma, to wiem, ale chybaby pani za mąż wyszła? Nie wiem. O powrocie na scenę pani nie myśli? pytał, zdumiony trochę jej odpowiedziami. Nie wiem.nie wiem.nie wiem.nic jeszcze nie wiem: co pocznę, dokąd pójdę.Tekilka tygodni przychodziłam do życia, do równowagi i bałam się samej siebie zapytać ja-sno: co dalej?.bo nie znalazłabym odpowiedzi ani w sobie, ani zrobiła szeroki krąg rę-ką. Nie wiem! wir jakiś mnie porwał i kręci mną dotąd, i nie pozwala wydostać się naprąd, który by mnie poniósł, chociażby na zatracenie.Wszystko mnie rwie w jakąś dal, aledokąd? gdzie? po co? nie wiem! szeptała cicho, oczy jej błądziły po jakiejś próżni i bole-sny uśmiech okolił usta drżące od wzruszenia. Wie pan, wczoraj, w kościele, wszyscyodwrócili się ode mnie z pogardą.Opowiadali sobie prawie głośno takie szczegóły o mnie,że słuchając umierałam ze wstydu i bólu, że byłabym spoliczkowała całą tę zgraję i ucie-kła, gdzie mnie poniosą oczy.O, tutaj jest piekło, piekło! wołała przyciskając sobie sercei czoło. Czemuś mi pan umrzeć przeszkodził? Powinienem był.%7łycie pani nie jest jednak własnością osobistą, to dobro społeczne. Obudziłam się w szpitalu po wypiciu tej esencji, myślałam, że już nie żyję.Ojciecklęczał przy łóżku i całował mnie ze łzami, i wtedy cierpiałam niewypowiedzianie za tymzmarnowanym życiem, i przysięgałam sobie, że jeśli żyć będę, to będę żyła dla niego, dlaojca.Teraz, kiedy jestem zdrowa, chciałabym żyć znowu dla siebie.Czuję, że moje sercenie jest zdolne do poświęceń i do ofiar, i do miłości, bo tyle już wyczerpałam z niego, żekażda chwila życia tylko do mnie należy, że nic nikomu nie odstąpię. Zawiesiła głos nachwilę i patrzyła twardo i ponuro w świat, w przestrzeń ogromną, co się roztaczała zaoknami.Głogowski cierpiał, bo te jej gwałtowne akcenta, ta dzika, trochę bezładna mowa, tenchłód, jaki w niej czuł, pomimo ognistych spojrzeń i porywów przejmowały go bólemwspółczucia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]