[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rzekłam! Mateusz się chwalił we młynie przed chłopami że często bywał u ciebie w komorze, Antek toposłyszał i pobił go! Jak te psy o sukę ,.tak się o ciebie zagryzają.- Nie powiedajcie do śmiechu, bo mnie słuchać nieletko.- Rozpytaj się na wsi, kiej mnie nie wierzysz, każdy ci to samo przytwierdzi, przeciech nie prawię, żeMateusz prawdę gadał, a ino, co mówił ludziom,.- Cygan paskudny, cygan!- Ochroni cię to chto od pleciuchów! i za grobem często nie darują.- Dobrze, że go pobił, dobrze, jeszcze bym sama dołożyła! - syknęła zawzięcie.- Widzisz ją, jak to kurczęciu pazury jastrzebieją.- Za nieprawdę to bym zabiła zaraz! Cygan ścierwo !- To samo wszystkim mówię, ino że nie wierzą i na zęby cię biorą. - Jak im Antek przytnie ozory, to zmilkną!- Hale, z całym światem zawiedzie wojnę o ciebie, co? - skrzywiła się złośliwie.- A wy jak ten judasz, podpowiadacie swoje, a cieszycie się z cudzej biedy.Jaguś srodze się rozezliła, może pierwszy raz w życiu do tego stopnia, taka była zła na Mateusza, żegotowa była lecieć i drzeć go choćby tymi pazurami! Nie zniesłaby tej złości, gdyby nie wspominki oAntku i o jego dobroci!Zalewała ją wielka czułość, niewypowiedziana wdzięczność gorzała w jej sercu, że ją obronił iokrzywdzić nie dał.Ale mimo to tak się ciskała po domu, tak o byle co krzyczała na Józkę i Witka, ażsię stary zaniepokoił, przysiadł do niej, zaczął głaskać po twarzy i pytał:- Co ci to, Jaguś, co?- A cóż by, nic.Odsuńcie się, przy ludziach będą się umilali!Odsunęła go szorstko.- Hale, będzie ją głaskał i wpół jeszcze brał, dziadyga jakiś, niedojda! - myślała ze złością, bo pierwszyraz spostrzegła jego starość, pierwszy raz obudził się w niej wstręt do niego i głęboka niechęć,nienawiść prawie.Z przyczajoną a radosną wzgardą przyglądała mu się teraz, bo istotnie, w ostatnichczasach postarzał się mocno, powłóczył nogami, garbił się i ręce mu się trzęsły.- Dziad ten, niezguła!Otrząsnęła się z obrzydzenia i tym usilniej myślała o Antku, i już się nie broniła przed wspominkami, inie uciekała od tych kuszących, słodkich szeptów!A dzień się dłużył ogromnie, nie do wytrzymania, że co chwila wychodziła na ganek, to do sadu za domi przez drzewa patrzyła na pola.albo wspierała się o chruściany płot, dzielący sad od drogi, biegnącejza wsią wzdłuż sadów i zabudowań, i tęskliwymi oczami leciała we świat, na białe, śnieżne pola, doborów ciemniejących, jeno że nic nie rozeznawała, tak ją całą przejmowała głęboka radość, że za niąsię ujął i skrzywdzić nie dał!- Taki dałby radę wszystkim? Mocarz ci on, mocarz!- myślała z tkliwością.Gdyby się zjawił teraz, w tymoczymgnieniu! nie oparłaby mu się, nie!.Bróg stał niedaleczko, zaraz za drogą, w polu nieco, wróble w nim świerkały i całymi bandami chroniłysię do wielkiej dziury, jaka była wybrana w sianie; parobkowi nie chciało się włazić i z wierzchu zrucać,choć tak Boryna przykazywał, to skubał se po zdziebku, kłakami, aż i jamę wyskubał, że parę ludzimogło się w niej pomieścić.- Wyjdz! za bróg! Wyjdz! - powtarzała bezwiednie Antkową prośbę.Uciekła do chałupy, bo zaczęli dzwonić na nieszpory, a jej się zachciało samej iść do kościoła, wgłuchej, niejasnej nadziei, że go tam spotka.Juści, że nie było go w kościele, ale za to spotkała się zaraz przy wejściu w kruchcie z Hanką,pochwaliła Boga wstrzymując rękę przed kropielnicą, by tamta pierwsza umaczała palce, Hanka zaś nieodrzekła pozdrowieniem i nie sięgnęła po wodę święconą, a przeszła mimo i tak ją uderzyła oczamijakby kamieniem.Aż jej łzy stanęły w oczach z tego spostponowania i jawnej złości, ale siedziała w ławce i nie mogłaoczów oderwać od jej zmizerowanej, bladej twarzy.- Antkowa kobieta, a takie chuchro, taka mizerota, no, no! - snuło się jej po głowie, ale rychłozapomniała o niej, bo śpiewali na chórze i organy tak pięknie przegrywały, tak cicho a uroczyście, żesię zatopiła całkiem w muzyce.Nigdy jeszcze nie było jej tak dobrze i słodko w kościele, przenigdy; niemodliła się nawet, książka leżała nie otwarta, różaniec tkwił w palcach nie zaczęty, a ona wzdychała ino, chodziła oczami po mrokach, z wolna płynących z okien, po obrazach, po skrzeniach świateł izłoceń, po tych farbach ledwie widnych i niesła się duszą w zaświaty, w te cudności i nieba obrazów, wprzygasłe, cichnące dzwięki, w rozmodlone śpiewy, w święty spokój ekstazy i piła takie zapomnieniewszystkiego, że już nie baczyła, gdzie jest, jeno się jej widziało, że święci zstępują z obrazów, że idą kuniej z uśmiechem przenajsłodszym, że te błogosławiące ręce wyciągają się nad nią i dalej idą, nadcałym narodem, aż się przychylił jako ten łan, a nad nim wieją szaty błękitne, szaty czerwone,spojrzenia miłosierne, grania niewypowiedziane, pieśnie dziękczynne - że już i nie wypowiedzieć!Ocknęła, gdy się nieszpory skończyły i umilkły organy, cisza ją zbudziła z tego sennego rozmarzenia, zżalem się podniosła i wychodziła z drugimi, ale przed kościołem znowu się spotkała z Hanką, któraprzystanęła na wprost, jakby chciała co rzec, ale ino spojrzała nienawistnie i poszła.- Wytrzeszcza ślepie i myśli,.że mnie tym nastraszy, głupia - pomyślała Jagna wróciwszy do domu.Wieczór też już był zapadł, wieczór cichy, omdlały jakiś, świąteczny; mroczno było na świecie,światłości gwiezdne pomdlały w mętnym niebie, że ino gdzieniegdzie tryskrał promień jaki, śniegprószył, opadał z wolna, bez szelestu migotał za szybami i snuł się nieskończonym, kłaczastymprzędziwem.W izbie było cicho również i nieco sennie, przyszedł Szymek zaraz z wieczora niby w odwiedziny, agłównie, by się z Nastką spotkać, siedzieli też wpodle i ciche wiedli rozmowy.Boryny jeszcze nie było.Jagustynka siedziała przed kominem obierając ziemniaki, a po drugiej stronie Pietrek przegrywał zcicha na skrzypicy, ale tak jakoś żałośliwie, że Aapa czasami skomlał i wył przeciągle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •