[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mamusia, chwalić Boga, zramolała tak, że straciła spraw-ność fizyczną.Bo w ogóle on był najmłodszy.Urodziła go w wieku lat czterdziestu,w chwili ich ślubu zatem miała osiemdziesiąt trzy.Bardzo lubię takie straszne historie,więc wszystko o nich wiem. Przerażasz mnie stwierdziła Martusia i napiła się piwa. Mamy więcej.? Jak ty to robisz, że od piwa nie tyjesz? zastanowiłam się z zawistnym niezado-woleniem i poszłam po kolejną puszkę.Martusia ciągnęła swoje. Dowcip w tym, że mamusia Krzyśka udaje, że mnie uwielbia.Poślubię go, za-mieszkamy razem, da nam jeden pokój do wyłącznego użytku.Razem, obie, w niebiań-skiej koegzystencji, będziemy dbały o Krzysia. Takich też znałam przerwałam z satysfakcją. Mamusia usiłowała regulowaćkontakty seksualne córki i zięcia, wykluczała dzienne, w nocy podsłuchiwała pod dziur-89ką od klucza i pukała energicznie, kiedy uważała, że dosyć tych igraszek.Albo czyniłaostre wyrzuty w dzień.Martusia zaciekawiła się na nowo. I co? I, chwalić Boga, była to córka.Przytłamszona czy nie przytłamszona, ale zawszekobieta.Zięć się postawił, córka nie protestowała, raczej była uszczęśliwiona, przejechałsię po teściowej z góry na dół. Jak?! Powtórz!Powtórzyłam, bo znałam wypowiedz i doskonale ją pamiętałam.Publicznie nie wy-głosiłabym jej za skarby świata, ale w cztery oczy mogłam Martusię uszczęśliwić.Tekst spodobał się jej nadzwyczajnie, dostała ataku śmiechu, pochwaliła także jegoskuteczność, bo ostateczny rezultat był taki, że teściowa jęła bić pokłony przed zięciem.Nie zmartwiła się nawet wcale, że w tym wypadku tego rodzaju terapia w grę nie wcho-dzi, skoro Krzysiek jest synem, a nie córką. Pozwolisz, że jednak, mimo wszystko, z mamusią do Hiszpanii nie pojadę, co?Bartek mnie, owszem, interesuje.Ale Dominik gnębi.Bóg raczy wiedzieć, która to była puszka piwa, zważywszy jednak brak pożywienia,wywarła chyba swój wpływ.Martusia dostała nagłe zaciętego amoku, musiała zadzwo-nić do Dominika natychmiast, szał ją opętał.Nie protestowałam zbyt gwałtownie, zna-jomość życia kazała mi się ugiąć, niech dzwoni, Bóg z nią, istnieje nadzieja, że Dominikją do siebie ostatecznie zniechęci.Niekoniecznie chyba był to Dominik osobiście.W nerwach strasznych upuściła ko-mórkę, która wpadła pod moją kanapę.Jedna z nas powinna była ją wydobyć, ona byłamłodsza i bardziej sprawna fizycznie, walnęła uchem o poręcz, a czołem o półeczkę podstojącą lampą, w pośpiechu spróbowałam odsunąć nieco lampę, obciążoną mnóstwemrzeczy, poziomo prasą, korespondencją, bieżącymi dokumentami, atlasami drogowy-mi, pionowo, za takim czymś w rodzaju zasobnika, jakimiś torbami, kopertą ze zdję-ciami, opakowaniem pomocy lekarskich, diabli wiedzą czym jeszcze.W każdym raziewszystko pionowe wyleciało na zbity pysk i uzupełniło teren pod kanapą.Zdenerwowana katastrofą Martusia uparła się to pozbierać.Umeblowanie przeszko-dziło mi stworzyć przestrzeń, odepchnęłam tylko stół.Gdyby była bodaj o pięć kilogrubsza, w życiu by się tam nie zmieściła, na szczęście gabaryty pozwoliły jej na te par-terowe ćwiczenia akrobatyczne.Odbierałam od niej kolejne opakowania, usiłując przyokazji zapamiętać, co tam miałam.Wielką foliową torbę z ciśnieniomierzem, kardio-fonem, wydrukami z badań i Bóg wie czym jeszcze obie równocześnie zatrzymałyśmyw rękach. Co za cholera? powiedziałam z irytacją. Dlaczego to się tam nie mieści?Zawsze się mieściło!90 Masz tu jakoś dużo tego? zauważyła równocześnie Martusia. No dużo.Co jest.?Zajrzałyśmy razem, lekko pukając się głowami.Prawie na wierzchu widoczne byłocoś niepodobne do urządzeń medycznych.Dwie kasety filmowe. No wiesz.! powiedziała ze zgorszeniem Martusia, wyłażąc spod kanapy i rezy-gnując na razie z odnalezienia własnej komórki. To te.?Skruszona średnio, pokiwałam głową.Westchnienie ulgi wydałyśmy z siebie równo-cześnie, akustycznie zabrzmiało doskonale, przypominało odgłos wydobywający się zestarego parowozu.Martusia przytuliła znalezisko do łona. Słuchaj, sprawdzmy! Niech ja mam pewność.!Sprawdziłyśmy, oczywiście, był to zaginiony pożar.Z miejsca ustrzelił nas problem,co z tym teraz zrobić.Przekopiować czym prędzej, to jasne, ale przecież nie u mniew domu! Jadę do pracy zdecydowała Marta. Północ, nie północ, mam wszystko u sie-bie. Zaraz, spokojnie, nie leć tak na ślepo ostrzegłam. I gliny, i złoczyńca, to zadużo na jedną osobę.Jeszcze cię kto napadnie i wydrze ci pakunek, podmuchajmy nazimne, musisz jechać z eskortą. Z jaką eskortą? Silnego chłopa nam potrzeba.Kogo łapiemy? Czaruś Piękny wygląda solidnie. Tylko nie Czaruś! Odbierze mi to.Czekaj, Dominik.Zanim zdążyłam się skrzywić, sama okazała rozsądek. Nie, Dominik do kitu, coś mi mówi, że on się na goryla nie nadaje.Kajtek i Pawe-łek byliby najlepsi, razem, ale Kajtek mieszka w Aninie, zanim przyjedzie.A Pawełekma dzisiaj jakieś rodzinne pierepały, imieniny mamusi czy coś w tym rodzaju, też zle. Bartek.? podsunęłam delikatnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]