[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pokazał mi ją mój przyjaciel, drugi oficer owego parowca.Wśród tej dziwacznej plątaniny tkwiły słowa wypisane przez oficera tu i ówdzie drobnymi literkami: „sztormy”, „gęsta mgła”, „kry” — notatki o pogodzie.Parowiec kręcił się bez końca po tych tropach, przecinając raz po raz swój przypadkowy szlak, który w końcu był najbardziej podobny do dziwacznego labiryntu kreślonych ołówkiem linii bez żadnego znaczenia.Lecz w tym labiryncie krył się cały romantyzm słowa „zapóźniony”, i odcień groźby zawarty w słowie „przepadły”.— To trwało trzy tygodnie — rzekł mój przyjaciel.— Pomyśl tylko!— Jakże ci tam było? — zapytałem.Machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „Służba nie drużba.” A potem rzekł niespodzianie, jakby powziąwszy decyzję:— Zresztą, powiem ci.Pod koniec zamykałem się w kajucie i płakałem.— Płakałeś?— Zalewałem się łzami — wyjaśnił krótko i zwinął mapę.Mogę zaręczyć, że to był człowiek dzielny — jeden z najlepszych, jacy kiedykolwiek znaleźli się na pokładzie — lecz nie umiał znieść uczucia, że ma pod stopami nieżywy statek, mdlącego, pozbawiającego odwagi uczucia, którego doświadczyli ludzie na nielicznych „zapóźnionych” statkach, doprowadzonych w końcu do portu pod sztormowymi żaglami — uczucia, z którym się zmagali i które zwyciężyli wypełniając wiernie swój obowiązek.Uchwyt ląduXXTrudno uwierzyć marynarzowi, aby jego statek, który osiadł na mieliźnie, nie był równie nieszczęśliwy w tym nienaturalnym położeniu — nie mając wody pod stępką — co on sam, marynarz, czujący, że jego okręt wpadł na mieliznę.Wejście na mieliznę jest zaiste przeciwieństwem zatonięcia.Morze nie zamyka się nad pełnym wody kadłubem, jaśniejąc w słońcu zmarszczkami, lub nie wymazuje statku z listy żyjących gniewnie rozpędzoną i kędzierzawą falą.Nie.To się tak dzieje, jakby niewidzialna dłoń podniosła się z dna cichaczem, aby chwycić statek za stępkę sunącą przez wodę.Wejście na mieliznę bardziej niż jakikolwiek inny wypadek daje marynarzowi poczucie bezwzględnej i złowrogiej przegranej.Bywają różne rodzaje wejścia na mieliznę, lecz powiem bez wahania, że w dziewięćdziesięciu procentach marynarz — bez ubliżenia sobie — może doprawdy pragnąć śmierci w takim wypadku; i nie wątpię, iż ci, co przeżyli chwilę zetknięcia się dna statku z gruntem, w dziewięćdziesięciu procentach życzyli sobie śmierci przez jakie pięć sekund.„Wejście na mieliznę” jest technicznym określeniem dla statku, który osiadł na gruncie wśród spokojnych okoliczności.Ale wydaje się raczej, że naprawdę mielizna chwyciła statek.Ci, co są na pokładzie, doznają uczuć zdumiewających.Człowiek ma wrażenie, iż nogi dostały się w nieuchwytny potrzask; czuje, że równowaga ciała jest zagrożona, a spokój duszy przepada od razu.To wrażenie trwa tylko sekundę, bo w tej samej chwili, kiedy się człowiek zachwieje na nogach, coś jakby przewraca się w jego głowie, wyrywając mu niemy okrzyk pełen zdumienia i zgrozy:— Boże mój, osiadł na gruncie!I to jest straszliwe.Jedyne posłannictwo marynarskiego zawodu to czuwanie, aby statek nie dotknął stępką dna.Więc też chwila wejścia na mieliznę odbiera marynarzowi wszelkie usprawiedliwienie jego dalszej egzystencji.Do marynarza należy utrzymywanie statku na wodzie; powierzono mu ten obowiązek; jest to zasadnicza formuła tkwiąca na dnie wszystkich mglistych porywów, marzeń i złudzeń, które się składają na powołanie chłopca.Uchwyt lądu na stępce okrętu, nawet jeśli nie ma skutków gorszych niż zniszczenie takielunku i strata czasu, zapada w pamięć marynarza niezatartym posmakiem klęski.Wejście na mieliznę w ujęciu niniejszego artykułu jest błędem mniej lub więcej wytłumaczalnym.Okręt może być „wyrzucony na brzeg” przez burzę.Jest to klęska, katastrofa.Natomiast w „wejściu na brzeg” tkwi małość, dotkliwość i gorycz ludzkiego błędu.XXIDlatego właśnie wypadki wejścia na mieliznę są przeważnie tak nieoczekiwane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]