[ Pobierz całość w formacie PDF ]
." i zamykały.To gwałtowne natarcie przyjął obojętnie, bo nie mógł pojąć, o co jej chodzi.- W szopie, pomiędzy stosem cebuli a workiem pszenicy.“Kiedy wreszcie przestanie być taka żywotna? Straszliwa gaduła, ale dobra kobieta."-.na czworakach.Szyję miał okręconą sznurem, którego drugi koniec przywiązany był do ułamanej krokwi.Zawsze mówił, że najtrudniejsza rzecz w jego zawodzie to ocena siły wytrzymałości.Choć Bóg raczy wiedzieć.“Bóg - myślał Jocelin, a umysł jego widział wszystko w pomniejszeniu.- Bóg? Gdybym mógł zawrócić, szukałbym Boga wśród ludzi.A teraz moje opętanie kryje go przede mną."- Siedzi przy ogniu, z przechyloną na bok głową, ślepy i niemy.Muszę przy nim wszystko robić.Rozumiecie? Jest jak dziecko.Zauważył obojętnie, że ręce ojca Adama odciągnęły ją, słyszał cichy szloch w pokoju, a potem na schodach.Ujrzał gdzieś daleko twarz Rogera, dzieci na trawie, Pangalla skulonego na straży.Ujrzał ciężkie pomosty wieży i niezdarne, unieruchomione ośmioboki.Czuł ich ciężar.“Już nigdy więcej.Nigdy więcej - myślał.- Nawet mi ich nie żal.Ani siebie."W pokoju ktoś szeptał, rozległ się jakiś brzęk.Twarz ojca Adama przybliżyła się znowu.Patrzył na wargi,.które coś mówiły, lecz był zbyt wyczerpany, by skupić na nich uwagę.Niebieskie oczy zamrugały.Ukazały się wokół nich zmarszczki.Wargi otwierały się i zamykały.Tym razem nastawione uszy uchwyciły słowo, zanim znikło pod sklepieniem.- Jocelinie!Wiedział teraz, że skończył się pełny obrót jego zegara.Śmierć wydawała się łatwa jak jedzenie, picie lub ulżenie sobie, jeszcze jedna rzecz, którą trzeba wykonać po innej.Tylko że ta świadomość była teraz wyzwoleniem, więc myśli jego odbiegały jak koń wyprzęgnięty z wozu.Popatrzył w górę, by się przekonać, czy w tej ostatniej godzinie uwolniony został z opętania.Lecz pod gwiazdami płonęły rude sploty, a maczuga jego wieży wznosiła się ku nim.“To wyjaśnienie - pomyślał - gdybym miał jeszcze czas".Wydobył z siebie słowo dla ojca Adama:- Berenika.Odpowiedział mu zdziwiony uśmiech, pełen niepokoju.Potem się rozpogodził.- Święta?Zwalczając osłabienie umęczone ciało wstrzymało oddech, próbując się roześmiać.I znieruchomiało w strachu, chwiejąc się na krawędzi życia jak kuglarz.Poczuł nagłą sympatię do ojca Adama i zapragnął go czymś obdarować.Znalazłszy się we właściwej równowadze, wyrzucił z siebie następne słowo dla niego:- Święta.Śmierć jest rzeczą bardziej naturalną niż życie, bo cóż może być mniej naturalne niż ta owładnięta panicznym lękiem rzecz, skacząca pod żebrami w górę i w dół jak gasnący płomień?- Jocelinie.“To moje imię" - myślał i spojrzał na ojca Adama ze spokojnym zainteresowaniem.Bo on także umrze.Jutro lub kiedy indziej jakiś głos wyrzeknie: “Adamie!" takim tonem, jakim się mówi do dziecka.Bez względu na to, jak wysoko wzniesie się w godnościach kościelnych, jutro lub później srebrny młoteczek zastuka trzy razy w gładki pergamin tego czoła.Myśl znów odbiegła i ujrzał, co to za niezwykły stwór ten ojciec Adam, pokryty pergaminową skórą, z osobliwymi sterczącymi na głowie włosami i dziwaczną konstrukcją kości, które ta skóra obciąga.A zaraz potem, jak we śnie, który pojawił się między nim a twarzą kapelana, zobaczył wszystkich ludzi nagich, okrytych jedynie jasnobrązową wyschłą skórą opiętą na piszczelach i goleniach.Widział, jak spacerowali lub skakali na skórach martwych zwierząt.Zaczął się rzucać i łapać oddech, i by uwolnić się od tego obrazu, wydyszał słowa, które nigdy nie stały się słyszalne:“Jak dumna jest ich nadzieja na piekło.Nie ma pracy bezgrzesznej.Bóg wie, gdzie przebywa."Ręce mocowały się z nim, aż ułożyły go na posłaniu; zapadł znów w próżnię.Ale zaraz wrócił w przestrachu, by dotrwać do końca.- Pomożemy ci wejść do nieba, Jocelinie.“Niebo - myślał z trudem, przejęty lękiem.- Co wy wiecie o niebie, wy, którzy mnie pętacie, którzy umrzecie dopiero jutro? Niebo, piekło i czyściec są jak małe lśniące klejnoty w kieszeni, które się wyjmuje i nosi tylko od święta.A umiera się w szary dzień, jeden z wielu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]