[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdyby nas chciał zatrzymać, to patrz.- mówiąc to wyrwałem spluwę "zza parkanu".Kolega zbladł, szybko pożegnał się i poszedł w lewo, a ja w odwrotnym kierunku.Ostrzegłem trzech, ale musiałem jeszcze być koniecznie u jednego, który był moim bliskim kolegą.Lecz dom, w którym on mieszkał, był spalony, a ja nie znałem jego obecnego adresu.Dowiedziałem się wreszcie, że mieszka w jednym z trzech nie wykończonych bloków przy ulicy Iwickiej.W pierwszym bloku zapytałem kobietę niosącą wodę w wiadrze, czy mieszka tu ten, którego szukam.Nie słyszała tego nazwiska, a twierdziła, że zna w tym bloku wszystkich.Wszedłem do drugiego bloku.Przeszedłem odcinek odgrodzony od ulicy parkanem.Idąc, widziałem, jak w bramie jakaś kobieta zagląda do mieszkania, do którego po chwili weszła."Tu pewnie mieszka dozorca - pomyślałem - wejdę i zapytam o kolegę".Nie pukając otworzyłem drzwi i."Halt!!!" - To wrzasnął jeden z trzech Niemców siedzących w mieszkaniu.Cofnąłem się do tyłu, jeden moment - i już miałem dwa karabiny przystawione do pleców, a przed sobą trzeciego Niemca, bez broni.Błyskawiczna myśl: "Wyrwać spluwę i pruć? Czy wpadłem? Chyba tak.Zdążę zastrzelić tylko tego przed sobą i sam zginę, bo wystarczy, że ci z tyłu nacisną tylko cyngle.A za tego zabitego mogą wystrzelać lokatorów".Gdy już zdecydowałem, że wpadłem, spokojnie nastawiłem się na dalszy rozwój wypadków.Jeśli nie będą rewidować, to różnie jeszcze może być.Pistolet mam pod ręką i granaty też.W najgorszym przypadku wszystkich nas diabli wezmą.Okazało się, że to jest właśnie mieszkanie tego kolegi, którego przyszedłem ostrzec.Niemcy zabrali całą jego rodzinę - rodziców oraz brata i siostrę - a ci czekali na niego i ja wpadłem im w łapy.Kobieta, która przed chwilą wchodziła, była dozorczynią, która zresztą dobrze mówiła po niemiecku.Stojący przede mną Niemiec zadał pierwsze pytanie, na które dozorczyni odpowiedziała szybko: - Nein, nein, nein!Zorientowałem się, że pytają, czy jestem tym, na którego czekają.Niemiec pytał, dozorczyni tłumaczyła, a ja spokojnie odpowiadałem.- Co pan tu robi?- Szukam kolegi.Mieszkał na Czerniakowskiej, przeprowadził się, powiedzieli mi, że mieszka teraz w tych blokach.Byłem już w tamtym bloku, a teraz przyszedłem do tego.Jak go tu nie znajdę, to pozostał mi jeszcze temten blok.- Mówiąc to pokazywałem ręką boczne bloki.Ulicę Czerniakowską podałem na lipę, bo przecież nie mogłem wymienić właściwej ulicy.- Jak się ten kolega nazywa? - pada znów pytanie.Podałem pierwsze lepsze nazwisko kolegi, który mieszkał w tym samym domu, co ja.- Dowód pan ma?- Mam.- Proszę pokazać.Dowód miałem w marynarce, w prawej kieszeni "za parkanem", a spluwę w lewej, w jesionce.Odpiąłem górny guzik w palcie i sięgam ręką po dowód, a przedramieniem mocno przyciskam do siebie spluwę, żeby mi nie wyleciała, bo przecież tylko lufa była w kieszeni, a cały ciężar luzem.Podałem Niemcowi książeczkę ubezpieczalni, na której miałem umieszczoną matkę i siostrę, a sam szybko zapiąłem górny guzik.- Jak się pan nazywa? - tłumaczy pytanie dozorczyni.Podałem nazwisko i imię.Niemiec czyta i sylabizuje.- Żona? - pyta po polsku z niemieckim akcentem, pokazując fotografię siostry.- Nie, to siostra i matka.- Dozorczyni wciąż tłumaczy.Oddał mi dowód, który teraz już wkładam do kieszeni, w której spokojnie leży granat, i patrzę, co będzie dalej.Widzę, że Niemiec, który mnie legitymował, patrzy na mnie i widocznie zastanawia się, co ma z tym fantem zrobić.Przypuszczam, że w tym czasie nie mieli oni jeszcze wypracowanych metod postępowania w takich wypadkach, bo już niedługo nadszedł czas, gdy brali wszystkich, którzy im wpadli w ręce.Więc on się zastanawia, co zrobić, a ja znów pytam dozorczynię, czy tu mieszka taki to a taki czy nie, powtarzając wymyślone poprzednio nazwisko.- Nie, taki tu nie mieszka.- To przepraszam - mówię grzecznie i odwracam się do tyłu, żeby spokojnie odejść.A tu znów stoi dwóch z "rurami" w łapach.Wciskam się bokiem w środek, rozstąpili się i patrzą na mnie.Uśmiechnąłem się jak najmilej do jednego, grzecznie uchyliłem kapelusza.i wychodzę.Gdy byłem w połowie drogi do bramy w parkanie, słyszę, że mnie wołają.Co teraz robić? Wrócić czy uciekać? Do bramy tylko kilka metrów.Wołanie powtórzyło się.a ja spokojnie idę dalej.Chociaż nie znałem ich języka, po tonie wyczuwałem, że wołają na mnie.Gdy byłem już w bramie, zatrzymałem się, ale nie oglądam się do tyłu, tylko po chwili skręciłem w lewo i spokojnie idę dalej.Nie oglądam się, lecz słyszę za sobą ciężkie kroki, i to nie jednego człowieka.Staram się rozpoznać po chodzie, ilu idzie - dwóch czy trzech.Teraz przeprawa z nimi będzie już łatwiejsza.Obmyślam różne warianty walki.Ręka w kieszeni, a w ręku granat.W takim napięciu przeszedłem ponad sto metrów, a kroki słyszę za sobą wciąż w tej samej odległości.Wreszcie nie wytrzymałem i schyliłem się, żeby podnieść celowo upuszczoną chusteczkę.Spojrzałem pod ręką - i odetchnąłem.To tylko mężczyzna i kobieta, którzy nieśli na plecach duże worki z drzewem.Poczułem, że robi mi się zimno i gorąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]