[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jason zostawił w kosmoporcie dziesięciu ludzi na czele z Rhesem.Mieli pilnować stojącej na polu startowym kanonierki i obserwować inne startujące i lądujące statki.Zadaniem tej grupy było zapoznanie się z okolicą, przyglądanie się podejrzanym typom i pozostanie w stałym w kontakcie z dowództwem, to znaczy z Jasonem, Metą i Kerkiem.Niewątpliwie na planecie z takim poziomem technologii muszą istnieć nowoczesne służby specjalne, obserwujące niezwykłych gości od chwili ich wejścia na orbitę, a może jeszcze wcześniej.Asastumro, to znaczy hotel, rzeczywiście nie był zły.Co prawda, nazywał się Lido, a nie Liga, ale to nie miało żadnego znaczenia.Zabawne nieporozumienie, może nawet, w pewnym sensie, sprzyjające.Jason zamienił kilka słów z portierem i dowiedział się, że nazwę nadał hotelowi pierwszy właściciel - pewien Italczyk o imieniu Fermo.- W jakim sensie Italczyk? - zapytał Jason.- Gdzieś tu jest planeta Italia?- Nie wiem - szczerze przyznał portier.- Może gdzieś jest.Ale Fermo był z bardzo odległej planety, o takiej dziwnej nazwie.coś jak Szkolna.- Scoglio - podpowiedział Jason.- Właśnie! - ucieszył się portier.- Scoglio.Dziękuję ci, amchanagi, żeś mi przypomniał.Teraz będę wszystkim opowiadał.Jason nie pamiętał człowieka o imieniu Fermo, ale zanotował w pamięci: zdobyć informacje o pierwszym właścicielu hotelu.A proste słowo lido przetłumaczył z na wpół zapomnianego języka z łatwością.Znaczyło ono "wybrzeże" i idealnie nadawało się na nazwę.Za oknami rozciągał się niepowtarzalny, przewspaniały widok.Miało się ochotę rzucić wszystko i iść popływać.No bo ile można pracować i pracować?- Może pójdziemy się wykąpać? - marzycielskim tonem zapytała Meta, odwracając się od okna i siadając w głębokim miękkim fotelu.- Podoba ci się tu!- No pewnie - odpowiedział Jason.- Ale teraz weźmiemy prysznic i pójdziemy na obiad.Jeśli zdążymy.- Fe, aleś ty nudny.- Meta wydęła wargi.- Nawet nie pozwalasz mi pomarzyć.I dlaczego mielibyśmy nie zdążyć na obiad?- Dlatego, że prosiłem Gryfa, by odnalazł telefon sekretariatu miejscowego władcy i przekazał mu, że przybyły na planetę książę Dimed, syn Ajzona, chce się z nim widzieć.- Książę to ty, no nie? - parsknęła Meta.- Oczywiście, że ja.I wydaje mi się, że moje pierwsze imię, nadane mi przy urodzeniu, pamiętane jest tu lepiej, niż, powiedzmy, imię sławnego gracza Bauhilla, który oskubał kasyno Mgławica.Jason się nie pomylił.Nie tylko w kwestii imienia.Obiad w restauracji Lido tego dnia nie był im pisany.Dziesięć wspaniałych, połyskujących metalem mankana, na osobiste polecenie władcy Isaaka Daniela Joty, podstawiono prosto pod wejście do "Lido".Przez jakieś piętnaście minut kawalkada pędziła po wspaniałych magistralach wzdłuż morza, następnie skręciła w wąską, ale nie mniej gładką szosę, zamykaną szlabanem i stromo wspinającą się w górę.Królewski pałac zbudowany został w niezwykle pięknym miejscu i stał tu już niejeden wiek: ściany połyskiwały na słońcu dziewiczą bielą, ale były szorstkie i nawet miejscami wykruszone, niczym wycięte z cukru.Z kolei miedzianoczerwone szpile na wieżach lśniły, jakby codziennie je polerowano.Może tak zresztą było, a może pokrycia dachów i karoserie samochodów zrobiono z innego materiału, a nie z pospolitej miedzi.Obiad był, ma się rozumieć, wspaniały.Do stołu nakryto w sali głównej - przyjechał w końcu nie byle jaki gość, a krewniak.Lude, araki i gwino lały się strumieniami.A potem się okazało, że lude to dość mierne piwo, araki - kiepska wódka.Tylko wśród napojów rozweselających, łącznie określanych mianem gwino, trafiały się bardzo znakomite przykłady prawdziwych win gronowych.Jason od razu się domyślił, że chodzi o miejscową specjalność, ale nie przesadzał z piciem.Czekała go przecież audiencja u króla.A szkoda.O wiele przyjemniejsze byłoby wylegiwanie się gdzieś na plaży z flaszeczką niechby nawet najprostszego lude.I żeby o niczym nie trzeba było myśleć!- Chodźmy, Dimedzie - przymilnie powiedział Jota, ostrożnie podchodząc do Jasona od tyłu.Nachylając mu się niemal do ucha, dodał: - Nastał czas, by porozmawiać w cztery oczy- Dobrze - zgodził się Jason i dodał takim samym konspiracyjnym szeptem, jakim posługiwał się władca: - Ale ze mną będzie kobieta.- Dlaczego? - zdziwił się Jota.- Jest moją żoną.Argument wywarł wrażenie.Jota się zamyślił i nie sprzeczał.Czy to wiadomo, jakie obyczaje panują na odległej planecie Pyrrus? Może uważają tam, że żona jest ważniejsza od osobistej ochrony? Świta Jasona wygląda potężnie, w razie sprzeczki wtrącą się wszyscy ci goryle.Potem więcej będzie kłopotów niż korzyści: góry trupów, sterty tłuczonego szkła, wszystko zachlapane krwią A remonty są takie drogie! Lepiej niech już będzie kobieta.- Chodźmy, Dimedzie - powtórzył król.Jason skinął głową Kerkowi, że niby wszystko w porządku, jest w kontakcie, Meta idzie z nim i mają broń.On i Meta wstali, podziękowali królowi, pochwalili kucharzy i kelnerów Jason wykorzystał zdolności językowe, by wygłosić podziękowanie w miejscowym narzeczu, co wywołało zachwyt Agreasjan.Potem w towarzystwie dwóch ochroniarzy z ogromnymi obnażonymi przedpotopowymi mieczami - taki tu panował styl - opuścili jadalnię i znikli w królewskich pokojach audiencyjnych.Jason usiłował sobie wyobrazić, jak może wyglądać specjalny pokój do rozmów z ważnymi gośćmi i tajnych pertraktacji na tak dziwnej planecie jak Agreasy, gdzie osiągnięcia współczesnej cywilizacji wymieszane są z archaicznymi dziwactwami jak groch z kapustą.Na pewno będzie tam pełno źle ukrytych kamer, mikrofonów, aparatury rejestrującej, automatycznej broni uruchamianej głosem, mechanicznych pułapek i innych sprytnych gadżetów.Miał zresztą nadzieję, że nie dojdzie do żadnych ekscesów By pokojowo osiągnąć pożądany rezultat, naprawdę ważne jest tylko jedno: trzeba precyzyjnie poprowadzić rozmowę.- Meto - szepnął do swojej ochroniarki.- Nie odzywaj się, póki nie poproszę cię o zdanie.Zgoda? I nie obrażaj się.Meta nie obrażała się już o nic.Ale przy pierwszym zagrożeniu życia Jasona czy swojego, postąpi tak, jak podpowiedzą jej wyssane z mlekiem matki Pyrrusańskie odruchy.- Co masz do opowiedzenia, chłopcze? - zaczął Jota protekcjonalnym tonem, od razu przechodząc na "ty".- Bo to niby nie wiesz, wujaszku! - dostosował się Jason.Przyleciałem odebrać należący mi się gwiazdolot "Baran", dostarczony na twą planetę przez mojego brata Freiksa z polecenia naszej matki Nivelli.Freiksa też bym chętnie zabrał.Powiadają ludzie, że od dawna już chce wrócić, razem z żoną i dziećmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]