[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, wiem, niektórzy mówią, że jesteśmy sektą.Odwiedzają nas tutaj dwa razy do roku pracownicy służb socjalnych, żeby zobaczyć, czy dziecichodzą do szkoły, czy odżywiają się prawidłowo albo czy nie są maltretowane.Przyjeżdżają teżtutaj, żeby sprawdzić, czy mamy broń albo czy nie jesteśmy białymi supremacjonistami.To stajesię zresztą wręcz śmieszne.Nasze dzieci właściwie chodzą do miejskiej szkoły, ja sam nigdyw życiu nie trzymałem broni w ręku i aktywnie uczestniczę w kampanii wyborczej BarackaObamy w naszym hrabstwie.Ale czego chcą się panowie dowiedzieć? Tego, co się wydarzyło w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku powiedziałem. No cóż, wtedy Apollo Jedenaście wylądował na Księżycu  odrzekł Lewis. Ogromnysukces odniesiony przez Amerykę w konfrontacji z sowieckim konkurentem. Pastorze, doskonale pan wie, o czym mówię.Chodzi o pożar u Kellerganów.Co wtedynaprawdę się wydarzyło? Co się stało z Louisą Kellergan?Lewis przyglądał mi się dłuższą chwilę i zwrócił się do mnie. Ostatnio często widziałem pana w telewizji, panie Goldman  odezwał się w końcu.Myślę, że jest pan dobrym pisarzem, ale dlaczego nie dowiedział się pan czegoś na temat Louisy?Bo jak sądzę, taki jest właśnie powód waszej wizyty u mnie, prawda? Używając potocznegojęzyka, pana książka nie trzyma się kupy, i myślę, że teraz na pokładzie zapanowała totalnapanika.Zgadza się? I czego tutaj właściwie pan szuka? Uzasadnienia dla swoich kłamstw? Prawdy  powiedziałem.Uśmiechnął się smutno. Prawdy? Ale jakiej prawdy, panie Goldman? Prawdy Boga czy prawdy ludzi? Waszej prawdy.Jaka jest prawda o śmierci Louisy Kellergan? Czy David Kellerganzabił swoją żonę?Pastor Lewis podniósł się z fotela i poszedł zamknąć drzwi do swojego biura, które dotądpozostawały uchylone.Stanął przed oknem i patrzył przez dłuższą chwilę na zewnątrz.Ta scenaprzypomniała mi natychmiast naszą wizytę u Pratta.Gahalowood dał mi znak, że teraz onprzejmuje pałeczkę. David był takim dobrym człowiekiem  szepnął w końcu Lewis. Był?  powtórzył Gahalowood. Nie widziałem go już od trzydziestu dziewięciu lat. Czy bił córkę? Nie! Skądże.To był człowiek o czystym sercu.Człowiek wielkiej wiary.Kiedy przybyłdo Mt Pleasant, świątynia była pusta.Ale już sześć miesięcy pózniej w niedzielę ludzie nie mielisię gdzie pomieścić.Nie mógł zrobić najmniejszej krzywdy ani żonie, ani córce. Kim więc oni byli?  zapytał łagodnie Gahalowood. Kim byli Kellerganowie?Pastor Lewis zawołał żonę.Poprosił, żeby przyniosła dla wszystkich herbatę z miodem.A on usiadł z powrotem w fotelu i popatrzył na mnie i na Gahalowooda.Jego spojrzenie byłopełne czułości, a głos ciepły. Zamknijcie oczy, panowie  powiedział. Zamknijcie oczy.Jesteśmy teraz w Jackson,w Alabamie, jest rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty trzeci. f&Jackson, Alabama, styczeń 1953To była jedna z tych historii, jakie cała Ameryka uwielbia.Otóż pewnego dnia napoczątku 1953 roku młody pastor, który przybył z Montgomery, wszedł do mocnopodniszczonego budynku świątyni Mt Pleasant w centrum Jackson.Tego dnia rozpętała siępotężna burza: z nieba spływały ściany deszczu, na ulicach szalała zawierucha o niespotykanejsile.Drzewa wyginały się, a gazety, które sprzedawca trzymał pod zadaszeniem przed sklepem,wyrywały mu się i unosiły w powietrzu; przechodnie szukali schronienia, przebiegając z miejscana miejsce i przebijając się z trudem w samym środku ulewy.Pastor popchnął drzwi świątyni, wszedł, a te zatrzasnęły się pod wpływem wiatru;w środku panował mrok i przejmujący chłód.Szedł, z trudem mijając kolejne łuki sklepienia.Woda lała się przez dziurawy dach, tworząc na posadzce ogromne kałuże.Miejsce wyglądało naopuszczone, nie było ani jednego wiernego i żadnych śladów ich obecności.Zamiast świecpozostało jedynie kilka woskowych trupów.Podszedł do ołtarza, a potem, patrząc na ambonę,postawił stopę na pierwszym stopniu drewnianych schodków, żeby wejść na górę. Proszę tego nie robić!Podskoczył nerwowo, słysząc ten wydobywający się nie wiadomo skąd głos.Odwrócił sięi ujrzał małego okrągłego człowieczka, który wyłaniał się z ciemności. Niech pan tego nie robi  powtórzył nieznajomy. Schody są całkiem przegniłe i możepan sobie skręcić kark.Czy wielebny Kellergan to właśnie pan? Tak  odpowiedział David, czując się trochę nieswojo. Witamy w naszej parafii, wielebny.Pastor Jeremy Lewis, kieruję Wspólnotą NowegoKościoła Zbawiciela.Kiedy pana poprzednik wyjechał, poproszono mnie, żebym czuwał nad tąkongregacją.Od tej chwili należy ona do pana.Mężczyzni wymienili serdeczny uścisk dłoni.David Kellergan dygotał z zimna. Cały się pan trzęsie  zauważył Lewis. Przecież pan umiera z zimna! Chodzmy, tuż zarogiem jest kawiarnia.Napijemy się grogu i porozmawiamy.W taki właśnie sposób poznali się Jeremy Lewis i David Kellergan.Siedząc w pobliskiejkafejce, przeczekali burzę. Słyszałem, że Mt Pleasant nie ma się zbyt dobrze. David Kellergan uśmiechnął się,trochę zmieszany. Ale muszę przyznać, że czegoś takiego się nie spodziewałem. Tak.Nie ukrywam, że przejmie pan stery nad parafią w wyjątkowo żałosnym stanie.Parafianie nie przychodzą do świątyni, nie ma od nich żadnych datków.Budynek to prawdziwaruina.Jest za to sporo pracy.Mam nadzieję, że to pana nie przeraża. Przekona się pan, pastorze Lewis, że trzeba znacznie więcej, aby mnie przestraszyć.Lewis się uśmiechnął.Już teraz był oczarowany mocną osobowością i charyzmą młodegorozmówcy. Czy jest pan żonaty?  zapytał. Nie, pastorze Lewis.Jestem kawalerem.Nowy pastor Kellergan przez sześć miesięcy odwiedzał każdy dom w parafii, żebyprzedstawić się wiernym i przekonać ich, by zasiedli w niedzielę w ławach świątyni Mt Pleasant.Potem zebrał fundusze na naprawę dachu, a ponieważ nie służył w Korei, postanowił włączyć siędo działań wojennych poprzez stworzenie programu integracji społecznej dla weteranów.Niektórzy mieszkańcy zgłosili się potem na ochotnika, żeby odnowić sąsiadującą ze światyniąsalkę parafialną.I w ten sposób, krok po kroku, życie wspólnoty nabierało rozpędu, świątynia Mt Pleasant odnalazła swój splendor i w krótkim czasie David Kellergan uznawany był w mieścieJackson za wschodzącą gwiazdę.Miejscowi notable, członkowie parafii, przepowiadali mukarierę polityczną.Mówiono o nim, że mógłby objąć stanowisko burmistrza i być może pózniejstartować w wyborach do Kongresu.A kto wie, może nawet na senatora.W każdym razie miałpotencjał.f&Któregoś wieczoru pod koniec 1953 roku David Kellergan poszedł na kolację dorestauracji znajdującej się niedaleko świątyni.Jak zazwyczaj zasiadł za barem.Siedząca obokniego młoda kobieta, której wcześniej nie zauważył, odwróciła się nagle i rozpoznawszy go,uśmiechnęła się. Dzień dobry, wielebny  powiedziała.W odpowiedzi uśmiechnął się, trochę niepewnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •