[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdążyłam, więc nie gadajcie mi tu głupot.Dorotka patrzyła na Bieżana pełnymi zgrozy oczami jak talerzyki.- Naprawdę.? Poważnie pan mówi.? Boże jedyny, to okropne.! Co jej zrobiono.?!- Zanim powiem, co jej zrobiono, muszę obejrzeć ten kij do krykieta, którym, jak wszyscy mówią, waliła w podłogę.Gdzie on jest?- O rany boskie, u mnie! - przyznała się z niepokojem Melania.- Felicja go jej zabrała, a ja postawiłam w kącie za regałem.Chyba tam stoi.Chce pan.?Podniosła się z krzesła, a Bieżan zerwał się równocześnie.- Pójdą z panią.Melania zatrzymała się nagle.- Jak pan chce, może pan iść sam.Nie mam w pokoju żadnych tajemnic.Niech pan sobie od razu zrobi rewizją, tylko bardzo proszę nie rozwalać mi żadnych papierów.- Nie, nie, cóż znowu.Razem pójdziemy.Kij do krykieta rzeczywiście stał w kącie za regałem z książkami.Bieżan na wszelki wypadek, żeby nie dowalać laboratorium dodatkowej roboty, ujął go dwoma palcami przy samej części młotkowej.Obejrzał ten młotek.Wydało mu się, że dostrzegł na nim kawałek włosa, nie był pewien, wolał tej główki nie dotykać, bardzo licząc na mikroślady, poprosił zatem Melanię o foliową torebkę.Dostał tę foliową torebkę natychmiast, Melania wyrzuciła z niej taśmy klejące, świeżo kupione.Trzymając go teraz przez folię i starając się o nic nie zawadzać długą rękojeścią, zniósł na dół hipotetyczne narzędzie zbrodni.-.ja nie - mówiła właśnie Felicja bardzo kategorycznie.- Najbardziej podejrzana musi być Dorotka.Zabiłaś Wandzię?- Nie - odparła Dorotka ponuro.- Chociaż chwilami miałam wielką ochotę.- A jest ktoś, kto nie miał? - zaciekawiła się Sylwia.- Ja takiej osoby jeszcze nie spotkałem - odpowiedział jej Bieżan, siadając przy stole i popatrzył na Marcinka.- Bo chyba nawet i pan.?Marcinek się lekko zakłopotał.- Żeby tak osobiście, to niespecjalnie.Wolałem, żeby raczej kto inny.Ale ogólnie zgadza się, owszem.- Jacek - powiedziała Dorotka z nagłym ożywieniem.-Chyba Jacek nie.On się doskonale bawił, chrzestna babcia go rozśmieszała.Nie miał powodu jej zabijać.- A treść testamentu znał?- Tak samo jak wszyscy.Był przy tym, jak chrzestna babcia mówiła o zapisie.Bieżana ciekawiło ogromnie, czy ktoś wie także o legacie po sto tysięcy dolarów dla tych dwóch chłopaków, Marcinka i Jacka.Jeśli nie, lepiej ich o tym na razie jeszcze nie informować, ale chciałby zyskać pewność.Magnetofon, rzecz oczywista, teraz już miał przy sobie, zażądał ścisłego powtórzenia słów chrzestnej babci.Ze wszystkiego, co usłyszał, wyraźnie wynikło, że o dodatkowym zapisie mowy w salonie nie było.Stanowił zapewne nagłą fanaberię starszej pani, o której może nawet od razu zapomniała.Żaden zatem z tych dwóch facetów nie miał bezpośredniego interesu w usuwaniu jej z tego świata, obaj natomiast mogli mieć pośredni.- Odtwórzmy sobie zatem wszystkie szczegóły sobotniego wieczoru - poprosił.- Pani Parker rozstała się z życiem między godziną dziewiątą.to znaczy dwudziestą pierwszą trzydzieści a pierwszą.- Malik też tak mówił - mruknęła Melania.-.i co działo się w tym czasie? Po kolei, jeśli można.Co kto z państwa pamięta?- Póki tutaj siedziała, była bardzo żywa - rzekła Felicja.- To pamiętam doskonale.I na górę poszła też żywa, na własnych nogach.- Pozbierała przedtem wszystkie klejnoty - przypomniała Sylwia.- Zabrała ze sobą w worku.- O której godzinie to było?- Chyba krótko po przyjściu twojego amanta - zwróciła się Felicja do Melanii.- Nie wiem, o której przyszedł, ale na widok tych rzeczy na stole stracił mowę i jeszcze nie zdążył jej odzyskać.- Paweł Drążkiewicz to panu powie - rzekła sucho Melania do Bieżana.- Wie chyba, kiedy przyszedł, a poza tym spoglądał na zegarek, sama widziałam.- On już wie o śmierci pani Parker?- Nie wiem.Ja mu nie mówiłam.Nie rozmawiałam z nim wczoraj.W ogóle go chyba nie było w Warszawie, bo miał jechać na reportaż, nie wiem, czy już wrócił.- Zapewne nie, boby dzwonił - wtrąciła się złośliwie Felicja.- Od piątku adoracja w nim wzrosła.- A zaraz potem zaczęła walić - powiedziała Sylwia, wyjątkowo trzymając się tematu.- Może parę minut upłynęło.I Dorotka poszła na górę.- Przedtem nalałam herbaty do termosu - włączyła się Dorotka, na którą Bieżan skierował pytające spojrzenie.- W kuchni.Chrzestna babcia mówiła, że chce.I zaniosłam jej.- I co było na tej górze?- Nic.Chrzestna babcia leżała już w łóżku.Kazała mi przymknąć okno, bo jej okropnie wiało, pomimo zasłon.- Zamknęła pani czy tylko przymknęła?- Przymknęłam.Gdybym zamknęła całkiem, za chwilę zaczęłaby walić, żeby jej otworzyć.Nie wiem, dlaczego wiało, ja żadnego wiania nie zauważyłam.Melania nagle uniosła głowę i otworzyła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnowała.Bieżan tę drobnostkę zauważył i zapamiętał.- Walnęła - zakomunikował zdecydowanie Marcinek.- Co?- Walnęła.Zastanowiłem się.Wiem na pewno, że jeszcze potem raz walnęła, i nawet zdziwiłem się, dlaczego tylko raz.- I kiedy to było?- Jak poszedłem do kuchni po nową herbatę.Pani Sylwia też tam przyszła, do kuchni znaczy, ale nie zaraz, tylko za chwilę.Walnęło raz i potem już był spokój.Bieżan pomyślał, że tę chwilę musi porządnie ustawić w czasie.Dowiązać wydarzenia do tego Drążkiewicza, który spoglądał na zegarek.Należałoby go przesłuchać, zanim się dowie, o co chodzi, jego adres miał, ale nie sprawdzał, czy jest w domu.Wyjechał podobno.- Telefon pana Drążkiewicza poproszę - zwrócił się do Melanii.- Da mi pani czy mam się starać służbowo?- Dam, dlaczego nie? Osiem-cztery-siedem-zero-dwa-trzy-dwa.Chce pan także do redakcji?- Komórkowego on nie ma?- Ma, ale nie umiem na pamięć.Muszę zajrzeć do notesu.- To za chwilę, jeśli będzie trzeba.Panie pozwolą, że zadzwonię?Panie pozwoliły, wyraźnie zaciekawione.Bieżan podszedł do stolika z telefonem i wypukał numer.Paweł Drążkiewicz odezwał się po trzech sygnałach bardzo zdyszanym głosem.Bieżan przedstawił się porządnie nazwiskiem i stopniem i od razu przystąpił do rzeczy.- Pan był w piątek wieczorem u znajomych na Jodłowej.Czy można wiedzieć, o której godzinie pan tam przyszedł?- Moment, panie nadkomisarzu.W tej chwili wpadłem do domu, czy pan pozwoli, że odłożę to, co trzymam w rękach? A o co chodzi? Chwileczkę.- O ustalenie czasu - powiedział Bieżan po owej chwileczce.- Bardzo mi pan pomoże, jeśli pan sobie przypomni.Mam nieprzyjemność do wyjaśnienia i według czegoś muszę się zorientować w czasie.Wychodzi mi, że tylko pan.- Bardzo proszę - zgodził się Paweł, gwałtownie szukając w sumieniu jakichś wykroczeń.Jedno przypomniał sobie od razu i omal go nie zadławiło.- To wiem na pewno, bo byłem umówiony na spotkanie o dziewiątej i chciałem zabrać ze sobą panią Grzesińską.Przyjechałem po nią za dwadzieścia dziewiąta i już tam zostałem na bardzo miłym przyjęciu rodzinnym.- Podobno spoglądał pan na zegarek?Paweł Drążkiewicz zdziwił się nieco, ale w spoglądaniu na zegarek nie widział nic nagannego i mógł się do niego przyznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]