[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Janusz przekroczył je pierwszy, uniósł nad głowę latarkę i zatrzymał się jak wrośnięty w ziemię.Idąca za nim Barbara wpadła mu na plecy.- Co ci się.- zaczęła i nagle zamilkła.Za drzwiami znajdowała się niewielka komnatka, niska i ciasna.W grobowym milczeniu zamarły ze zgrozy zespół wpatrzył się w bielejący pod ścianą niewielki stosik kości i wymalowaną nad nimi, na kamiennym murze, trupią czaszkę.- Niech ja skonam.- wyszeptał Janusz.Jeszcze przez chwilę trwała straszna cisza.- To chyba tu.- powiedział Lesio drżącym głosem.- Ta żona.- Jakaś dziwna ta żona - rzekła nagle Barbara krytycznie i zapaliła swoją latarkę, rzucając na kości jaśniejszy snop światła.- Nie chcę przesądzać, ale według mojego rozeznania, to są żeberka wieprzowe.- Co?! - Żeberka wieprzowe.A to obok to jest tak zwana gicz.Żaden człowiek nie ma takich kości.Atmosfera wyraźnie zelżała.Po bliższym obejrzeniu stosik kości stracił swoje makabryczne oblicze.Na trupią czaszkę przestano zwracać uwagę.- Nie wiem, kto tu żarł żeberka i gicz, ale efekt jest bardzo dobry - powiedział Karolek z zapałem.- Jakby co, to czaszkę można zostawić i opowiadać, że tu właśnie znaleziono szkielet żony.Albo jakiegoś więźnia.Patrzcie, nawet jakieś żelaza leżą.Więzień umarł z głodu przykuty do ściany.- Te żelaza też dziwne - powiedział Janusz podejrzliwie.- Według mnie to jest zwyczajny szlakbor.Jeszcze nie słyszałem, żeby kto więźniów przykuwał szlakborem.- Nie bądź drobiazgowy - powiedziała stanowczo Barbara.- Karol ma rację; przy okazji stworzymy legendę zamku.Jasne, że żona i więzień i nie ważcie się twierdzić inaczej! Idziemy dalej.Którędy? Z komnatki prowadziły dwa wyjścia.Po krótkich poszukiwaniach odnaleziono na ścianie wskazujące kierunek strzały.Korytarz zakręcił pod kątem prostym i cały zespół znów stanął, zaskoczony następnym widokiem.Wzdłuż korytarza szła gruba, żeliwna rura, ginąca w ścianie.- Wszystko rozumiem - powiedział Janusz z mieszaniną niesmaku i satysfakcji.- To jest ten przewód wod-kanu, który leci aż do zamku.Zdaje się, że odmówiliśmy stanowczo szukania tego w terenie.Budząca niesmak członków zespołu rura towarzyszyła im w drodze dość długo.W pobliżu środka ziemi oddaliła się w lewo, zespół zaś ruszył w prawo.Miłe dotychczas, wygodne, stosunkowo obszerne i suche lochy zmieniły nagle swój charakter i przekształciły się niepokojąco w nierównomiernie ciasny korytarz.- Do tej pory to było wszystko dobrze - wystękał ponuro Janusz, przełażąc na czworakach przez tajemniczy zwał skamieniałej ziemi.- Zdaje się, że dopiero teraz zobaczymy prawdziwe lochy.- O rany! - jęknął Karolek.- Świeć trochę do tyłu! Nic nie widać, walnąłem się w ciemię! - Nie wal głową o strop, bo tu się może co zawalić - powiedział Lesio ostrzegawczo.Zaczepił nogą o coś wystającego i runął w dół ze zwału rękami naprzód.Ręce zagłębiły mu się w śliską maź o niemiłej woni.- Jezus Mario, czekajcie! - zakwilił żałośnie i z przestrachem.- Tu jest takie.Takie łajno.Zespół zawrócił.Ze ściany posypało się trochę kamieni.- Przestańcie się wygłupiać, bo to się rzeczywiście zawali - zdenerwowała się Barbara.- O Boże, co tak śmierdzi?! - Lesio - wyjaśnił Karolek.Pośliznął się w mazi i usiadł nagle obok Lesia.- Rany boskie, co to? Coś ty tutaj rozdyźdał?! - Nie, to już było.Aromatyczna maź skupiona była w niewielkich kałużach na dość długiej przestrzeni.Kolejno pośliznęli się na niej jeszcze Barbara i Janusz.Zdenerwowanie zespołu wzrastało i wzrastała też wilgoć.Po ścianach płynęły już strumyczki wody, a pod nogami mlaskało grząskie błoto, kiedy w świetle latarki Janusza ukazało się rumowisko, całkowicie zagradzające dalszą drogę.Przed rumowiskiem ziała czarna studnia, prowadząca prosto w dół.- No i co teraz? - spytał Karolek z niedorzecznym zaciekawieniem.Janusz poświecił w dół, usiłując zajrzeć do studni.- A bo ja wiem? Albo złazimy, albo wracamy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]