[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przetniemy kabel telefoniczny.Może nawet zabierzemy im buty.Kiedy wreszcie uda mu się skontaktować z Duncanem i Megan, my będziemy już w powietrzu, w drodze z lotniska w Bostonie w jakieś ciepłe strony.A później, kiedy zrobi się krótko z forsą, przyjedziemy znowu do Greenfield na krótki urlop, i odwiedzimy naszego osobistego bankiera.Założę się, że nie będzie chciał przechodzić przez to wszystko od nowa.Znam Duncana.Matematyk będzie chciał załatwić wszystko szybko i bez kłopotu.Da nam pieniądze.I koniec bajki.Dopóki nie będziemy znów w potrzebie.I tak dalej.I tak dalej.Ramon wzdrygnął się, lecz Bill Lewis wydawał się wyraźnie uspokojony.- Masz rację.Drań będzie płacił do końca życia.A my zostawimy nie tyle świadków, ile coś na pamiątkę.Będzie zawsze świadom tego, jak łatwo udało nam się ich zgarnąć.I że możemy to zrobić znowu.- Świetnie - zaśmiała się krótko Olivia.- Widzę, że się uczysz.- Mimo wszystko nie zostawiałbym świadków - nalegał Ramon.Olivia zamilkła na moment, po czym odpowiedziała:- Czy masz zamiar zmusić mnie do tego? - I dotknęła rewolweru.Ramon wzdrygnął się.Olivia popatrzyła na niego przenikliwie.- Nie - nadął się.- To dobrze.- Wstała i podeszła do Billa Lewisa.Palcami pogładziła go po policzku.- Zaczynasz być miękki - skarciła go z uśmiechem.- Przecież zdawaliśmy sobie wcześniej sprawę z tego, że mogą być ofiary śmiertelne.Wiedzieliśmy i poszliśmy na to.- Mocno dźgnęła go palcem w żołądek.- Musisz być twardy.A nie miękki.- Skinął głową, lecz ona sięgnęła do jego podbródka, ujęła go mocno w swe długie palce i z premedytacją sama poruszyła jego głową w górę i w dół.Ramon roześmiał się.Olivia uśmiechnęła się i Bill Lewis także, ale jednocześnie potarł twarz w miejscu, gdzie zaciskały się palce Olivii.- Myślę, że masz rację - przyznał.- Powinienem po prostu słuchać się ciebie.- Wtedy wszystko szłoby łatwiej - odrzekła Olivia i figlarnym gestem dała mu lekkiego klapsa w policzek.- Dobrze, zanieś teraz na górę lunch dla naszych gości.Możesz im powiedzieć, że ich czekanie już niedługo się skończy.Nie wdawaj się w szczegóły, powiedz tylko, że według ciebie wrócą do domu jutro, najdalej pojutrze.Daj im promyk nadziei.To cudownie wpłynie na ich cierpliwość.Lewis przytaknął i wypadł z pokoju, Ramon chciał wyjść za nim, ale stanął jak wryty, kiedy zobaczył nagle wyraz twarzy Olivii.Cała kokieteria zniknęła w jednej sekundzie, oczy zwęziły się w szparki, szczęki stężały, a usta zacisnęły się w wąską kreskę.Wzrokiem nakazywała mu zostać na miejscu.Po chwili oboje usłyszeli ciężkie kroki Billa Lewisa na schodach.- Tak? - czekał Ramon.- Twoja sugestia wcale naszym planom nie zaszkodzi.- Nie? Myślałem.- Pieniądze to jedno - wyjaśniła Olivia - a zemsta to zupełnie coś innego.Ramon przytaknął i uśmiechnął się.Olivia podeszła do niego.Ręką potargała pieszczotliwie jego bujną czu­prynę.- Myślimy podobnie - powiedziała.- Jesteś twardy.Widzisz rzeczy takimi, jakie są naprawdę.Dziwię się, że dotąd tego nie zauważyłam.- Uśmiechnął się.- Ale kiedy? Bill sądzi.- Na pewno nie wcześniej niż jutro rano.Dokładnie - kiedy będziemy stąd wyjeżdżać.Właśnie wtedy.Bill wpadnie w szał, więc musimy na niego uważać.Głowa podskoczyła mu w górę i w dół na znak zgody.- Pieprz go.On nie ma pojęcia o tym wszystkim.Pieprz go.- Ty już to kiedyś robiłeś.- Dawno temu.On się zmienił.Zrobił się miękki.I ja się zmieniłem.Zrobiłem się twardy.Olivia uśmiechnęła się.- A jeśli on się nie zgodzi? - zapytała.Ramon wyszczerzył zęby.- Wtedy podzielimy forsę na pół.- Okay - powiedziała.- A teraz zrób mi grzeczność i sprawdź naszą broń.Ramon, zachwycony jej uznaniem, wybiegł z pokoju pełen dziwnego,niemal narkotycznego uniesienia.Olivia patrzyła za nim z pogardą.Ależ to łatwe, stwierdziła.Teraz muszę przekonać Billa, że nie ufam Ramonowi i stojąc z boku przyglądać się fajerwerkom.Uległość ludzi działających w warunkach stresu wciąż robiła na niej wrażenie.Tylko ja jestem w stanie w pełni kontrolować się.Od samego początku.Zauważyła, że pogwizduje beztrosko, rozsiadając się z powrotem w fotelu.Nie widziała żadnej potrzeby dzielenia się z kimś owocami działalności Duncana.Na tym zresztą polegał jej prawdziwy plan, od samego początku.Megan siedziała w samochodzie rozgrzewając dłonie filiżanką kawy.Zaparkowała obok niewielkiego sklepu, zastanawiając się przez chwilę, czy to ten sam sklepik, przed którym Duncan wyczekiwał poprzedniego dnia.Spojrzała na listę potencjalnych adresów i pokręciła głową.Łykając gorącą kawę popatrzyła na zachmurzone niebo.Stwierdziła, że do zmroku zostało jeszcze dwie - trzy godziny.Westchnęła i rozłożyła mapę na desce rozdzielczej.Gdzie jesteście? - myślała.Niecierpliwiła się, że badanie każdego adresu zajmuje jej tyle czasu.Pod sam dom podjechać nie mogła; musiała go najpierw zlokalizować, zapar­kować auto w pewnej odległości i ostrożnie się rozejrzeć.Do tej pory nie osiągnęła nic.Przed pierwszym domem bawiły się dzieci, co niemal ją załamało.Stała przy drodze jak wrośnięta, wpatrując się w gromadkę dzieciaków, udając kowbojów i Indian bawili w berka.W końcu odwróciła się niechętnie, przypominając sobie, ileż to razy obserwowała takie zabawy z własnego okna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •