[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale żeby wjechać samochodem do domu i tam rozjechać faceta na placek?W takim razie może to Kolumbijczycy.Arnie powiedział, że są kompletnie postrzeleni.Czy jednak aż tak bardzo? Mocno w to wątpiłem.A jeżeli to była ona, lśniąca w blasku gwiazd i świetle padającym na śnieg przez okna domu? Jeżeli dowie się o podejrzeniach moich i Leigh? Albo, co gorsza, o tym, że coraz bardziej interesujemy się sobą?- Pomóc ci zejść po schodkach? - zapytał Arnie tak nagle, że aż drgnąłem.- Nie, dzięki.Ale przydałoby się, gdybyś asekurował mnie na ścieżce.- Dobra.Zszedłem pomału po kuchennych schodach, ściskając w jednej ręce kule, drugą zaś trzymając się poręczy.Na ścieżce wsadziłem kule pod pachy i ruszyłem ostrożnie przed siebie, lecz zaledwie po dwóch krokach rozjechały mi się w przeciwne strony.Okropny ból szarpnął moją lewą nogą, tą niewartą jeszcze nawet funta kłaków.Arnie chwycił mnie od tyłu.- Dziękuję - powiedziałem rad, że nie muszę ukrywać drżenia głosu.- Nie ma sprawy.Kiedy dotarliśmy do samochodu, Arnie zapytał mnie, czy dam radę sam wejść do środka.Odparłem twierdząco.Zostawił mnie przy drzwiach, a sam przeszedł na drugą stronę.Położyłem na klamce ukrytą w rękawiczce dłoń i natychmiast zawładnęło mną niesamowite uczucie strachu i odrazy.Chyba dopiero wtedy uwierzyłem we wszystko naprawdę i do końca, bo kiedy dotknąłem klamki, odniosłem wrażenie, że dotykam jakiejś żywej, pogrążonej we śnie istoty.Wydawało mi się, że nie dotykam chromowanej stali, lecz skóry.Gdybym zacisnął mocniej dłoń, bestia na pewno przebudziłaby się z rykiem.Bestia?Jaka bestia?Co to właściwie było? Zwyczajny samochód, który w jakiś sposób przemienił się w siedzibę niebezpiecznego, cuchnącego demona? Nie­samowita manifestacja pozostałej na tym świecie osobowości LeBaya, diabelski nawiedzony dom poruszający się na oponach Goodyear? Nie miałem pojęcia.Wiedziałem tylko tyle, że jestem śmiertelnie przerażony i wydawało mi się, że nie dam rady przejść przez to wszystko.- Hej, nic ci nie jest? - zapytał Arnie.- Poradzisz sobie?- Pewnie - wychrypiałem i nacisnąłem kciukiem guzik przy klamce.Otworzyłem drzwi, odwróciłem się tyłem do fotela, po czym opadłem na niego z wyciągniętą sztywno lewą nogą.Następnie chwyciłem ją oburącz i wsadziłem do środka, tak jakbym przenosił jakiś mebel.Serce łomotało mi ciężko w piersi.Zatrzasnąłem drzwi.Arnie przekręcił kluczyk i silnik natychmiast ożył, zupełnie jakby nie był lodowato zimny.Smród buchnął mi w twarz z ogromną siłą; zdawał się dochodzić ze wszystkich stron, ale szczególnie spod tapicerki.Był to wstrętny, zgniły odór śmierci i rozkładu.Nie wiem, jak wam opowiedzieć o jeździe do domu, o tej trzymilowej przejażdżce trwającej nie więcej niż dziesięć lub dwanaście minut, żeby nie wyjść na uciekiniera z domu wariatów.Nie mam co silić się na obiektywizm; nawet siedząc i przypominając sobie tamte chwile dostaję dreszczy, gorących wypieków i czuję się tak, jakbym miał za chwilę zwymiotować.Nie istnieje żaden sposób, żeby oddzielić to co realne od wytworów mego umysłu.Nie istnieje żadna granica między światem obiektywnym i subiektywnym, między prawdą i halucynacjami.Jednak wcale nie byłem pijany - jeżeli w ogóle mogę być czegokolwiek pewien, to właśnie tego.Ta odrobina animuszu, jakiej nabrałem po dwóch puszkach piwa, zniknęła bez śladu.Zupełnie trzeźwy wyruszyłem w podróż przez krainę przeklętych.Między innymi cofnęliśmy się w czasie.Chwilami to nie Arnie siedział za kierownicą, tylko LeBay, rozkładający się i cuchnący grobem, szkielet oblepiony prze­gniłym ciałem, z wyraźnie widocznymi ogniskami pleśni.Zza koł­nierzyka rozpadającego się munduru wyłaziły białe robaki.Usłyszałem ciche bzyczenie i pomyślałem, że to jakieś zwarcie w jednej z lampek na tablicy przyrządów, ale to chyba było bzyczenie much składających jaja w jego ciele.Wiem, że była zima, ale.Chwilami odnosiłem wrażenie, że w samochodzie jest jeszcze ktoś oprócz nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •