[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podczas gdy Withen zachowywał kamienny spokój, ona wybiegła z sali, szlochając w rękaw.Jej wychowankowie i damy podążyli w ślad za nią i tylko Melenna, ociągając się z odejściem, rzuciła przez ramię nieprzeniknione spojrzenie w stronę Vanyela.Wszyscy obecni zastygli w bezruchu, niby zaczarowani jakimś złym zaklęciem.Wreszcie Withen sięgnął po orzecha z miski stojącej przed nim, położył go na dłoni i skruszył.Vanyel - i nie tylko on - aż podskoczył na ten dźwięk.- Bardzo ładne orzechy były w zeszłym roku, prawda? - rzekł Withen do ojca Lerena.Zdawało się, że był to sygnał dla wszystkich obecnych do wszczęcia oszalałej paplaniny.Po prawej ręce Vanyela trzej kuzynowie zaczęli robić zakłady o wynik wyścigu Kerla i Radevela, który miał się odbyć nazajutrz.Po lewej stronie Radevel szeptał coś do Mekeala, a w tym samym czasie siedzący naprzeciwko jego najmłodszy brat, Heforth, poszturchiwał się z kuzynem Larensem.Vanyela wyraźnie ignorowano.Gdyby nie szelmowskie spojrzenia rzucane nań z ukosa ze wszystkich kątów sali nie tylko przez młodzież, mogłoby się zdawać, że rozpłynął się w powietrzu.Podniósłszy wzrok na wysoki stół, napotkał spojrzenie ojca Lerena, patrzącego na niego z chytrym uśmieszkiem.Gdy ich oczy spotkały się, ksiądz skinął lekko głową, posłał Vanyelowi kipiące satysfakcją spojrzenie i dopiero wówczas zwrócił twarz ku Withenowi.Podczas owej cichej wymiany, której nikt inny zdawał się nie widzieć, Vanyel poczuł nagle, że bladość powleka mu twarz, a ciało przeszywa nieprzyjemny dreszcz.Jako że posprzątano już po deserze, starsi opuścili salę i oddalili się do swoich zajęć.Kilka dziewcząt jednak - w większości kuzynek Vanyela - pojawiło się z powrotem, co oznaczało, że lady Tressa udała się już na spoczynek.Pozostali chłopcy i młodzi mężczyźni powstali ze swych miejsc.Po kolacji młodzież zwykle przejmowała panowanie nad refektarzem.Wspólnie z dziewczętami, które właśnie przyszły, utworzyli teraz trzy szemrzące grupki, dwie po cztery osoby i jedną składającą się ź jedenastu osób.Każda z nich wyraźnie wyłączała Vanyela ze swego kręgu.Nawet dziewczęta zdawały się przystać do tego spisku, mającego na celu pozostawienie Vanyela w całkowitym osamotnieniu.Vanyel udawał, że nie zauważa szeptów i zazdrosnych spojrzeń.Podniósł się z ławki zaraz po tym, jak inni go opuścili, stawiając sobie za punkt honoru spokojne przejście w stronę wielkiego kominka, by zatrzymać się tam nieruchomo z wzrokiem utkwionym w płomień.Szedł z wysoko uniesioną głową, z wystudiowaną maską znużonej obojętnościna twarzy.Czuł na karku spojrzenia, lecz nie chciał się odwrócić, nie chciał zdradzać swych uczuć, przede wszystkim zażenowania, o jakie przyprawiało go ich zachowanie.W końcu, dochodząc do wniosku, że dostatecznie już zaznaczył swą postawę, przeciągnął się, ziewnął i zawrócił.Spod na wpół przymkniętych powiek potoczył spojrzeniem po całej izbie, ledwie omiatając wzrokiem obecnych.Potem leniwym krokiem przemierzył zdający się ciągnąć w nieskończoność Wielki Refektarz, przystając tylko na moment, by chłodnym skinieniem głowy pożegnać grupkę stojącą w pobliżu drzwi, i wreszcie dobrnął do spokojnej przystani mrocznego korytarza.- Och, bogowie, pomyślałby kto, że to następca tronu! - zawołał Sandar, wywracając oczy i wznosząc w górę ramiona.- Królowa Elspeth nie poważyłaby się na taką hardość!Osiemnastoletni Joserlin Corveau, zbierając myśli, przez moment odprowadzał chłopca wzrokiem.Był najstarszym z wychowanków i tym, który przybył tu ostami.Tak naprawdę, nie był właściwie wychowankiem ani też bliskim kuzynem.Prawdziwy kuzyn, po wielu latach bezdzietności, wybrał Joserlina na swego spadkobiercę i ponieważ sam nie cieszył się dobrym zdrowiem, wyraził życzenie, aby chłopiec wychowywał się pod opieką lorda Withena i w ten sposób poznawał zasady zarządzania w innej posiadłości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]