[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pół na pół to już jednak przesada.Lecz przez całą drogę telefon nie zadzwonił ani razu.Jechałem gładko,spokojnie, bez problemu wyszukując właściwą drogę.Skręciłem na wschód, wstronę Atlantyku.Na zewnątrz było już ciemno.Dotarłem do przylądka w kształciedłoni i jechałem dalej wzdłuż skalnego palca, kierując się na dom.Na szczycie murupłonęły reflektory, drut kolczasty lśnił.Paulie czekał przy bramie.Otworzył ją i gdyprzejeżdżałem obok, posłał mi gniewne spojrzenie.Nie zwracając na niego uwagi,pokonałem podjazd i zatrzymałem się tuż przy drzwiach.Beck wysiadł natychmiast,Duke obudził się z drzemki i ruszył za nim.- Gdzie mam odstawić wóz? - spytałem.- Do garażu, dupku - odparł.- Z boku.Oto drugi plus - zyskałem pięć minut samotności.Zatoczyłem koło napodjezdzie i objechałem dom od strony południowej.Garaż stał na niewielkim otoczonym ogrodzeniem dziedzińcu.Pewnie wcześniej mieściły się tu stajnie.Placykprzed garażem wybrukowano granitową kostką, na dachu dostrzegłem kopułkę zotworami wentylacyjnymi.Wewnętrzne boksy zlikwidowano, tworząc cztery garaże.Strych na siano przerobiono na mieszkanie; zapewne dla tego milczącego mechanika.Garaż po lewej stronie był otwarty i pusty.Wprowadziłem do środka cadillaca izgasiłem silnik.Wewnątrz panował półmrok, wzdłuż ścian ustawiono regały pełnerupieci, jakie zwykle gromadzi się w garażu.Dostrzegłem puszki oleju, wiadra, starebutelki z pastą do polerowania, elektryczny kompresor do pompowania kół, stoszużytych szmat.Wsadziłem klucze do kieszeni i wysiadłem.Wytężyłem słuch, chcącsprawdzić, czy w domu nie dzwoni telefon.Cisza.Podszedłem do stosu szmat,podniosłem jedną z nich, wielkości ręczniczka do rąk.Była czarna od smaru, brudu ioleju.Wytarłem nią nieistniejącą plamę na przednim zderzaku cadillaca.Rozejrzałemsię.Nikogo.Owinąłem w szmatę psm-a Doila, glocka Duffly i dwa zapasowemagazynki, wsadziłem wszystko pod płaszcz.Niewykluczone, że zdołałbym wnieśćbroń do domu.Może.Mógłbym wejść tylnymi drzwiami, a gdyby wykrywaczmetalu zabuczał, zdziwiłbym się demonstracyjnie, a potem wyciągnął z kieszeniwielki pęk kluczy i uniósł je wysoko.Klasyczna zmyłka, możliwe, że by się udało.Wzależności od tego, jak bardzo byli podejrzliwi.Ale tak czy inaczej trudno byłobywynieść z powrotem pistolety.Przypuszczałem, że wkrótce znów wyjdę z Beckiem,Dukiem bądz obydwoma, i nie ma żadnej gwarancji, że dostanę klucze.Przyzałożeniu, oczywiście, że telefon będzie milczał.Musiałem zatem zdecydować.Zaryzykować czy rozegrać wszystko bezpiecznie.Postawiłem na bezpieczeństwo iuznałem, że ukryję broń na zewnątrz.Wyszedłem z garażu i ruszyłem na tyły domu.Zatrzymałem się przy murze,przez sekundę stałem bez ruchu, potem skręciłem pod kątem prostym i poszedłem wstronę skał, jakbym chciał popatrzeć na ocean.Morze wciąż było spokojne, zpołudnia napływała właśnie niska oleista fala.Czarna woda wydawała sięnieskończenie głęboka.Przez moment się w nią wpatrywałem, potem przykucnąłemi wepchnąłem owinięte szmatą pistolety w niewielkie zagłębienie tuż przy murze.Wokół rosły niskie badyle.Ktoś musiałby się o nie potknąć, by dostrzec broń.Zawróciłem spacerkiem, mocniej owijając się płaszczem.Starałem się robićwrażenie kogoś pogrążonego w myślach, kto chce odetchnąć przez parę minut.Wokół panował spokój.Ptaki zniknęły, było już dla nich za ciemno, siedziałybezpiecznie w gniazdach.Znów skręciłem i skierowałem się w stronę tylnych drzwi.Przeszedłem przez werandę do kuchni, wykrywacz metalu zahuczał.Duke,mechanik i kucharka spojrzeli na mnie.Zawahałem się, wyciągnąłem klucze, pokazałem im.Odwrócili wzrok.Wszedłem do środka, rzuciłem klucze na stół przedDukiem.Zostawił je tam.*Podczas kolacji ujawnił się trzeci plus - zmęczenie Duke a.Gość padał z nóg,praktycznie zasypiał.Nie odezwał się ani słowem.W kuchni było ciepło, wilgotno, asam posiłek mógł uśpić każdego.Dostaliśmy gęstą zupę, stek i ziemniaki, całemnóstwo.Na talerzach piętrzyły się stosy żarcia.Kucharka pracowałaniezmordowanie jak maszyna.Z boku, na blacie, pozostawiono talerz z solidnąporcją.Może ktoś zwykle jadał dwie kolacje.Posiliłem się szybko, cały czas nasłuchując telefonu.Uznałem, że nim umilkniepierwszy dzwonek, zdążę złapać kluczyki i wypaść na zewnątrz.Nim umilkniedrugi, będę już w cadillacu.Nim umilknie trzeci, zdążę pokonać połowę podjazdu.Staranowałbym bramę, przejechał Paulie ego.Lecz telefon milczał.W całym domupanowała cisza, słychać było tylko jedzących ludzi.Nie dostaliśmy kawy.Powolizaczynało mnie to irytować.Lubię kawę.Zamiast tego napiłem się wody z kranuprzy zlewie.Smakowała chlorem.Nim opróżniłem drugą szklankę, z jadalniprzydreptała pokojówka.Podeszła do mnie, poruszając się niezgrabnie wniemodnych butach.Była wyraznie nieśmiała, wyglądała na Irlandkę, która świeżoprzybyła z Connemary do Bostonu, gdzie nie znalazła pracy.- Pan Beck chce z tobą mówić - oznajmiła.Dopiero drugi raz odezwała się w mojej obecności.Miała nieznaczny irlandzkiakcent.Ciasno opatuliła się swetrem.- Teraz? - spytałem.- Chyba tak - rzekła.Beck czekał na mnie w kwadratowym pokoju z dębowym stołem, przy którymgrałem dla niego w rosyjską ruletkę.- Toyota pochodziła z Hartford w stanie Connecticut.Dziś rano Angel Doilsprawdził rejestrację.- W Connecticut nie wymagają przednich tablic - odparłem, bo musiałem cośpowiedzieć.- Znamy właścicieli - powiedział.Zapadła cisza.Patrzyłem wprost na niego.Dopiero po ułamku sekundyzrozumiałem, co mówi.- Skąd pan ich zna?- Aączą nas kontakty służbowe.- Handel dywanami?- Natura naszych kontaktów nie powinna cię obchodzić. - Kim oni są?- To też nie powinno cię obchodzić.Nie odpowiedziałem.- Istnieje jednak problem - dodał.- Ludzie, których opisałeś, nie są właścicielamifurgonetki.- Na pewno? Skinął głową.- Mówiłeś o wysokich, jasnowłosych mężczyznach.Właściciele furgonetki toLatynosi, niscy i ciemni.- Kim zatem byli tamci? - spytałem, bo musiałem spytać.- Istnieją dwie możliwości.Pierwsza, że ktoś ukradł furgonetkę.- A druga?- Może powiększyli personel.- Nie można wykluczyć ani jednego, ani drugiego.Beck pokręcił głową.- Pierwsze można.Zadzwoniłem do nich, nikt nie odpowiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl
  •