[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musi mnie więc zajmować.Nieprawdaż? Tak! Siądzcie tu z nami i rozgośćcie się! Macie co do jedzenia? Kawałek mięsa. My mamy więcej.Jeśli wam nie wystarczy, dostaniecie od nas.Z początku uważałem ich za włóczęgów, teraz jednak, przypatrzywszy się im lepiej, gotówbyłem wziąć ich za ludzi uczciwych, oczywiście wedle pojęcia panującego na Zachodzie,gdzie obowiązuje inna miara moralności.Zaczerpnęliśmy sobie wody z rzeki i jedliśmy mię-so.Oni oglądali mnie ciekawie od stóp do głów.Wreszcie przemówił Gates, który, jak sięzdawało, występował w imieniu wszystkich. A zatem postradaliście futra i sidła? To szkoda.Jakże wyżywicie się teraz? Na razie będę polował.198 A jak z waszymi strzelbami? Widzę, że macie aż dwie. Z tego starego grzmotu strzelam kulami, a z tej małej strzelby śrutem.Sztucer wiozłem ze sobą w futerale.Gdybym wymienił nazwy obu strzelb, poznaliby odrazu, kim jestem. Dziwny z was człowiek.Włóczycie z sobą dwie strzelby, jedną na kule, a drugą na śrut.Wszak na to jest dubeltówka, z jedną lufą na kule, a drugą na śrut! To słuszne, ale ja przywykłem do tej starej pukawki. A co będziecie robić nad Rio Pecos, mr.Jones? Nic szczególnego.Podobno łatwiej tam polować niż tu. Jeśli sądzicie, że Apacze pozwolą wam u siebie polować, to was zle poinformowano.Niewierzcie w to! Tu zabrano wam tylko futra i sidła, a tam możecie łatwo postradać własną skó-rę.Czy koniecznie musicie tam jechać? Wcale nie. To chodzcie z nami! Z wami? udałem zdziwionego. Tak. Do Mugworthills? Tak. A po co? Hm! Nie wiem, czy mogę wam to powiedzieć.Co wy na to, Clay i Summer?Obaj zapytani spojrzeli na siebie, po czym Clay odpowiedział: Nie wiem.Mr.Santer zakazał nam o tym mówić, ale dodał przy tym, że zdałaby mu siędo tej roboty więcej odpowiednich ludzi.Rób, jak uważasz! Well! potwierdził Gates. Skoro mr.Santer stara się jeszcze o innych ludzi, to my mo-żemy także kogoś dla niego zwerbować.A więc nic was teraz nie wiąże, mr.Jones? Nie odrzekłem. A.macie czas? Aż za wiele! Czy wzięlibyście udział w robocie, która może przynieść dużo, dużo pieniędzy? Czemu nie? Każdy chętnie zarabia, a jeśli ma być tego nawet dużo, nie wiem, dlaczegomiałbym odmawiać.Muszę jednak wiedzieć, o co idzie. Oczywiście! To jest właściwie tajemnica, ale wasza rzetelna i dobroduszna twarz świad-czy o tym, że nie bylibyście zdolni nabrać nas ani oszukać. Na tyle jestem uczciwy; możecie być pewni. Wierzę! Udajemy się więc do Mugworthills, aby szukać nuggetów. Nuggetów! zawołałem. A są tam? Nie krzyczcie tak! Prawda, że was to nęci? Tak, tam są nuggety. Od kogo o tym wiecie? Właśnie od mr.Santera. Czy on je widział? Nie, bo w takim razie nie brałby nas z sobą, lecz zachowałby całe złoże dla siebie. A więc nie widział? Przypuszcza tylko? Hm! On jest pewny, że one tam są, tylko nie zna dokładnie miejsca. To szczególne. Szczególne, a jednak prawdziwe.Wytłumaczę wam to jasno, tak jak on nam to przed-stawił.Czy słyszeliście kiedy o niejakim Winnetou? O wodzu Apaczów? Tak. A znacie niejakiego Old Shatterhanda? Opowiadano mi o nim,199 Ci dwaj żyją z sobą w wielkiej pżyjażni i byli raz dawniej pod Mugworthills z ojcemWinnetou oraz innymi czerwonoskórymi i białymi.Mr.Santer podsłuchał, że Winnetou udajesię z ojcem w góry po nuggety, doszedł więc do przekonania, że złoto leży tam chyba masami,skoro Indianie biorą stamtąd, ile chcą i kiedy chcą.Sądzę, że dobrze wywnioskował. Bez wątpienia. Słuchajcie dalej.Mr.Santer stanął na czatach, aby pójść za obydwoma Apaczami i od-nalezć to miejsce.Nie można mu tego brać za złe, bo w końcu co tym czerwonoskórym pozłocie, którego nie potrzebują? Nie znają się zresztą na tym. Czy mu się udało? Niestety, niezupełnie.Poszedł on za nimi (a była z nimi także siostra Winnetou), kierującsię ich śladami, a na tym, jak wiecie, traci się zawsze sporo czasu.Kiedy się zbliżył do tegomiejsca, oni już stamtąd wracali.Powiedzcie teraz, czy to nie paskudna historia! Wcale nie paskudna! Nie? Jak to? Mógł ich spokojnie przepuścić obok siebie, a potem pójść dalej ich śladem, który zapro-wadziłby go do nuggetów. Do stu piorunów! To prawda! Niezły z was ptak, jak widzę.Możecie się nam przydać.Stało się niestety inaczej.On sądził, i to całkiem słusznie, że oni mają dużą część nuggetówprzy sobie, i strzelił do nich, aby im je odebrać. Czy trafił dobrze? Tylko stary i dziewczyna padli nieżywi.Tam też znajdują się ich groby.Santer byłbyprzeszył także kulą Winnetou, ale musiał uciekać, gdyż nagle przybył na pomoc swojemuprzyjacielowi Old Shatterhand, który potem ścigał Santera z białymi i czerwonoskórymi i za-pędził go aż do Keiowehów.Santer zaprzyjaznił się z ich wodzem.Nieraz potem wracał jesz-cze do Mugworthills, mało sobie oczu nie wypatrzył, ale nic nigdy nie znalazł.Teraz dopierowpadł na dobrą myśl, żeby zwerbować ludzi do pomocy w poszukiwaniach.Kilku zobaczyzawsze więcej aniżeli jeden.My trzej właśnie mamy mu pomóc, a jeśli chcecie, to możecie iwy z nami pojechać. Czy spodziewacie się powodzenia? Nawet bardzo.Czerwonoskórzy tak prędko powrócili wtedy ze złotodajnego miejsca, żenie może ono leżeć daleko od punktu, w którym mr.Santer ich spotkał.Należy więc przeszu-kać tylko małą przestrzeń.Jeślibyśmy i wtedy złota nie znalezli, to chybaby się diabeł w towdał.Czasu nam przecież nie braknie.Będziemy szukali tygodniami i miesiącami, gdyż niktnas stamtąd nie wypędzi.Cóż wy na to wszystko? Hm! Właściwie nie podoba mi się ta cała sprawa. Dlaczego? Przylgnęła do niej krew. Nie bądzcie głupi.Czy to wy albo my przelaliśmy tę krew? Czy to nasza wina? Bynajm-niej! Zresztą o co chodzi? O dwóch zastrzelonych dzikich? I tak wszyscy oni będą wytępieni izmieceni z powierzchni ziemi.Co się przedtem stało, to nas nic nie obchodzi.My szukamyzłota.Jeśli znajdziemy, podzielimy się i będziemy żyli jak milionerzy.Dowiedziałem się zatem od razu, jakich ludzi miałem przed sobą.Nie należeli oni do wy-rzutków społeczeństwa, jakich często już spotykałem, ale życie Indianina nie przedstawiałodla nich wartości większej od życia zwierzyny łownej, którą każdy może zastrzelić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]