[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zgodził się przyłączyć do naszej wyprawy.Olbrzym nie podniósł się z miejsca, jako że siedząc był na równym poziomiez oboma mężczyznami.Elf wzleciał w powietrze i okrążył ich, zostawiając wokółgłów smugę połyskujących świetlnych pyłków.Wracając na swoje miejsce odezwał się97dzwięcznym głosikiem: Miło nam poznać czarodzieja Kedrigerna. Mnie również miło cię poznać, pani.Na te słowa elf wybuchnął srebrzystym śmiechem, olbrzym zaś poruszył się z cichymszelestem i również się uśmiechnął. To nie żadna pani, tylko mój elf.Nazywa się Anlorel wyjaśnił niskim głosem. Ja mam na imię Gylorel.A ty pewnie jesteś naszym czarownikiem. Tak.Właściwie jestem czarodziejem, ale ze względu na cel wyprawy występuję jakoczarownik. Zapadła pełna skrępowania cisza; wszyscy czworo spoglądali na siebie,uśmiechając się uprzejmie, aż Kedrigern przerwał milczenie. Co się stało z dwomadżentelmenami, z którymi rozmawialiście wczoraj wieczorem, jeśli wolno spytać? Wyruszyli na poszukiwanie złota elfów.Próbowaliśmy im to wyperswadować, alenie sposób przekonać kościotrupa.Nie mówiąc już o płonącym mężczyznie.Tym pło-nącym się zdaje, że pozjadali wszystkie rozumy odparł Gylorel. Najgorsi są błękitni dodała Anlorel. Co do mnie, to unikam złota elfów.Niebezpieczna sprawa powiedziałKedrigern. To właśnie próbowaliśmy im wytłumaczyć.Nawet nie chcieli słuchać wyjaśniłGylorel z lekkim rozdrażnieniem. Równie dobrze można uczyć trolla manier dodała Anlorel.Conrad żywo za-tarł ręce. Skoro mamy już wszystkich uczestników, nie ma sensu zbijać bąków w gospodzie.Wyruszamy jutro.Zbiórka o świcie na dziedzińcu. Dobrze.Tutaj jest za ciasno zgodził się Gylorel.Conrad i Kedrigern razem wyszli z gospody.Kiedy mijali bar, czarodziej zauważył,że Harry nadal się trudzi napełnianiem kolejnych cebrów.Znikały, ledwie zdążył posta-wić je na parapecie. Miałeś szczęście, że spotkałeś Gylorela.Jak na olbrzyma nie jest szczególnie duży powiedział czarodziej do Conrada. O tak.Ci inni są stanowczo zbyt wielcy.Wyobraz sobie tylko, ile muszą jeść! Nadodatek godzą się pracować tylko razem; chcieli, żebym zatrudnił wszystkich siedmiu.Tego nie mogłem przecież zrobić.A zatrudniając Gylorela, dostałem przy okazji elfa bezdalszych poszukiwań. Sprawiłeś się piorunem stwierdził Kedrigern.Conrad skrzywił się.Chwycił czarodzieja za ramię i pokręcił zdecydowanie głową. Proszę, mistrzu Kedrigernie, pod żadnym pozorem nie używaj tego słowa, gdytamci mogą cię usłyszeć.Słowa takie jak piorun , czy rąbać ogromnie ich gniewa-ją.Podobnie jak widok topora.Kiedy nie wędrują, Gylorel jest drzewem, a Anlorel jego98driadą. Rozumiem.Dziękuję za ostrzeżenie, Conradzie.Będę pamiętał. Psst! Mistrzu Kedrigernie! zawołał karczmarz nerwowym szeptem.Gestemprzywołał czarodzieja z powrotem do baru.Kedrigern pożegnał się z Conradem i wrócił do gospody, gdzie Harry w dalszymciągu trudził się napełnianiem wiader i ustawianiem ich na parapecie, skąd znikały, le-dwie zdążył to zrobić.Wyglądał na znękanego i niespokojnego. Wszystko w porządku? zapytał czarodziej. Te olbrzymy odparł karczmarz stłumionym głosem. Zaczynam się niepoko-ić.Wypiły już mnóstwo piwa. O ile wiem, olbrzymy mają o wiele większą pojemność niż większość ludzi. A co będzie, jeśli wpadną w szał? Albo jeśli zrobi się im niedobrze? Wyobraz sobietylko siedmiu olbrzymów rzygających dookoła, mistrzu Kedrigernie! O, do licha! Rozumiem, o co ci chodzi. Czy mógłbyś coś na to poradzić? Nie jestem bogaty, ale nie pożałujesz.Kedrigern skinął głową ze zrozumieniem.Zdążył się przyzwyczaić, że gdy przycho-dzi do ustalania ceny, nie ma ludzi bogatych. Mogę coś dla ciebie zrobić, Harry.Jedyne, czego chcę w zamian, to paru solidnych,grubych kołder i kilku poduszek dla Lalloree.Tylko żeby były czyste, pamiętaj. Zrobione, mistrzu Kedrigernie. Muszę iść do powozu coś przygotować i zaraz wracam.Idąc przez podwórze gospody, Kedrigern usłyszał głuchy łomot zza stajen, aż ziemiazadrżała.Olbrzymy były w gorszym stanie, niż Harry podejrzewał.Czarodziej, prze-rażony myślą, że któryś może się przewrócić na powóz, gdzie czekają jego towarzysze,przyspieszył kroku.Mieszanka nie była trudna w przygotowaniu i łatwo mógł ją przy-rządzić w barze, wolał jednak zrobić to na osobności.W jego zawodzie otwartość niepopłacała.Wnętrze powozu wyglądało, jakby przeszedł przez niego tajfun.Lalloree stała naśrodku kłębowiska butów, sukni, płaszczy i halek, w prostej błękitnej sukni, podkreśla-jącej jej dziewczęcą figurę i pięknie kontrastującej ze złotymi włosami.Uśmiechnęła siępromiennie na widok czarodzieja. Prawda, że piękna, wujku Keddie? Czyż nie wyglądam ślicznie? wykrzyknęła. Dobrze jej w tym kolorze, Keddie odezwała się Księżniczka. Szkoda, że janie mogę chodzić w niebieskim. Wyglądasz bardzo ładnie, Lalloree.A teraz posłuchajcie Wszyscy uważnie: mamdla was bardzo dobre nowiny powiedział czarodziej. Mogę ją zatrzymać! To jest ta dobra wiadomość, prawda, wujku Keddie? Mogęsobie wziąć tę piękną suknię i czarne pantofelki, i.99 Wiadomość, którą przynoszę, ma nieco bardziej bezpośredni związek z pierwot-nym celem naszej podróży, Lalloree.Zawarłem znajomość z dżentelmenem nazwiskiemConrad Coeur du Fer de la Tour Brisee, który wie, jak odnalezć Arlebara.Przyłączyłemsię do prowadzonej przez niego wyprawy, a on zgodził się zaopatrzyć nas w prowiantoraz dostarczyć wóz dla ciebie i konia dla mnie.To doskonała propozycja.Wyruszamyo świcie. A co z nami? zapytała Księżniczka. Poinformowałem Conrada, że księżniczka Lalloree pragnie trzymać swoje oswo-jone ropuchy w wozie i że nie należy ich niepokoić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]