[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwłoki zostały pozbawione krwi.Całkowicie.Nie dostrzegłem na nich żadnych śladów przemocy, nie licząc rozdartego ciała na wysokości piersi, przebitych żeber i przebitego serca.Ciosy wyraźnie zadano już po śmierci i po wyciągnięciu ze zwłok krwi.Poza tym u każdego z zabitych znalazłem dwie dziurki za lewym uchem.Pierwsze obrażenia były wyraźnie spowodowane mocnym ciosem ostrego narzędzia.Szpikulca, czy kołka.Nadzwyczaj charakterystyczne przy wszystkich posądzeniach o wampiryzm.Nie raz i nie dwa widziałem tak oporządzone zwłoki, często jeszcze dodatkowo z czaszkami przebitymi gwoździami, poderżniętymi ścięgnami u nóg lub cierniami wbitymi w podeszwy stóp.Wszystkie te okaleczenia miały powstrzymywać domniemanego wampira przed powstaniem z grobu i dręczeniem żyjących.Cóż, nieprzebrane są zasoby wyobraźni plebsu.Jednak zagadkowe były obrażenia pod uchem.Niewielkie, głębokie, tak jakby ktoś wraził w żyły ofiary dwa wąskie, długie ostrza.Widziałem już kiedyś takie rany, mili moi.I nie były to bynajmniej zęby wampira.Pewien zbrodniarz używał dobrze dopasowanej żelaznej szczęki z ostrymi kłami, by zabijać ofiary i udawać wampira.Wiodło mu się całkiem nieźle, póki nie spotkał na swej drodze pewnego skromnego inkwizytora, być może w pożałowania godny sposób pozbawionego fantazji i nad wyraz dalekiego od uwierzenia w plebejskie bajędy.Zbrodniarza rozerwano końmi na miejskim rynku, a wierzcie mi, że nie powstał z martwych, choć udawanie wampira tak weszło mu w krew, że wił się i krzyczał, kiedy wystawiano go na promienie południowego słońca.– Następny Vogelmaier – burknął Kostuch, przyglądając się zwłokom.Teraz przypomniałem sobie, że przestępca udający wampira faktycznie nazywał się Vogelmaier.Wspominałem już, że Kostuch ma niezwykły talent do zapamiętywania imion, dat oraz przebiegu rozmów, nawet kiedy odbyły się przed wielu laty.Cóż, czasami się to przydawało.– Nie, Kostuch – powiedziałem.– Vogelmaier nie był w stanie wyciągnąć całej krwi.I zostawiał ślady, jak w rzeźni.Tutaj ktoś wypompował tych nieszczęśników, a przy tym niezwykle pieczołowicie ich obrządził.– Może baron kazał, prawda, umyć zwłoki? – zauważył Pierwszy.– Raczej nie – powiedziałem, bo zauważyłem, że ofiary miały zabrudzone podeszwy stóp i ślady zaschniętego błota pomiędzy palcami.Usłyszałem skrzypnięcie drzwi i do komnaty wszedł Knotte.Uśmiechał się szyderczo, ale mimo morza wypitych trunków sprawiał wrażenie niemal trzeźwego.– Zaczynacie wierzyć? – spytał.– Z całą pewnością wierzę, że grasuje tu wyjątkowo ohydny morderca, ale nadal nie widzę zajęcia dla inkwizytora.Jeśli pan baron nie może poradzić sobie sam, śmiem sugerować, by powiadomił justycjariuszy.Kim byli ci ludzie?– Służba.– Knotte wzruszył ramionami i dłużej zatrzymał wzrok na kobiecie.– Miała na imię Elizabeta – wyjaśnił.– Co za temperament, panie Madderdin.Szkoda.– Szkoda – mlasnął Pierwszy.Wiedziałem, na co ma ochotę, ale nie zamierzałem pozwolić mu na żadne amory.Domownikom barona na pewno nie spodobałoby się podobne traktowanie zwłok, nawet jeśli były to tylko zwłoki służącej.A Pierwszy ma dziwny sentyment do martwych kobiet.Czasami mu pozwalałem na odprężającą chwilę igraszek (bo przecież nikomu nie mógł w ten sposób już zaszkodzić), ale teraz nie miałem takiego zamiaru.– Obejrzeliście co trzeba?– Niewiele było do oglądania – odparłem.– No to pan baron prosi na rozmowę.– Dał znak służącym, by zabrali zwłoki ze stołu.– Rozumiem, że serca przebito im kołkami już po śmierci, nieprawdaż?– Prawdaż, prawdaż – mruknął.– Kiedy znaleźliśmy zwłoki, miały tylko te dwa ślady na szyi i żadnych innych obrażeń.Zastanawiałem się już przedtem nad tym problemem.Widzicie, nie tak łatwo zabić człowieka, nie powodując żadnych skaleczeń.Obejrzałem i obmacałem czaszki ofiar, by przekonać się, czy nie ogłuszono ich silnym ciosem.Sprawdziłem przeguby rąk i kostki nóg, aby zobaczyć, czy nie dostrzegę śladów krępowania.Zbadałem ich szyje, by wykluczyć możliwość uduszenia.I nic.Być może więc oszołomiono ich za pomocą trucizny lub upito? Ale nie było śladów alkoholu w treści żołądka, a nie miałem możliwości wykonać testów na obecność trucizny.Zresztą nie zawsze takie testy dało się przeprowadzić, zważywszy jeszcze, że nie jestem uczonym medykiem, a jedynie skromnym inkwizytorem, dysponującym niejaką, niezbędną w mym fachu, wiedzą o anatomii oraz fizjologii ludzkiego ciała.– Proszę za mną – rzekł Knotte i ruszył w stronę drzwi.– Dla pańskich ludzi przygotowano nocleg w czeladnej.Aby dotrzeć do komnaty barona, musieliśmy przejść długim, wąskim korytarzem o ścianach z szarego kamienia, a potem krużgankiem prowadzącym nad zamkowym dziedzińcem.Na placu paliło się spore ognisko, przy którym siedziało kilku zbrojnych, na murach dostrzegłem ledwo widoczne w przyćmionym blasku księżyca cienie strażników.Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami komnaty Haustoffera.W przedsionku czuwało dwóch pokojowców i jeden, widząc nas, poderwał się z ławy.Zastukał do drugich drzwi.– Pan baron uprzejmie prosi – obwieścił po chwili.Weszliśmy i zobaczyłem, że Haustoffer leży już w ogromnym łożu z baldachimem, a na zydlu obok siedzi młody służący z książką w dłoniach.Zobaczywszy nas, skłonił się i cicho wyszedł.– Jak tam, panie Madderdin? Udane oględziny? – zagadnął baron, poprawiając się w pościeli.– Siadajcie.Przycupnęliśmy na zydlach obok zdobionej sekretery pełnej kryształowych kielichów, pucharów i karafek.Wszystkie były inkrustowane złotem, srebrem oraz drogimi kamieniami.Przyglądałem im się jeśli nie z zachwytem, to co najmniej z zaciekawieniem, gdyż tak misternie wykonanych naczyń nie widziałem nawet u Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu.– Piękne, nieprawdaż? – Haustoffer zauważył moje spojrzenie.– Szkoda, że tylko mistrzowie z Vinii znają tajemnicę kryształowych wyrobów.– Każda tajemnica prędzej czy później tajemnicą być przestaje – pozwoliłem sobie na uwagę.– To tylko kwestia czasu, determinacji oraz pieniędzy.– Zapewne – przyznał baron.– Ale nie dyskutujmy o kryształach.Podejmuje się pan zadania, panie Madderdin?– Wasza dostojność – rzekłem.– Przyznam, że sprawa jest tajemnicza.Jednak upraszam waszą dostojność, by zechciał mnie dobrze zrozumieć.Nie jestem najemnym mordercą.Zabijam, ale tylko w wypadku najwyższej konieczności lub obrony własnego życia.Mogę się podjąć wyjaśnienia tych morderstw i mogę schwytać zbrodniarza.Ale sam osądzę, czy jest nim syn waszej dostojności i sam zdecyduję, czy powinienem go zabić, czy też oddać w ręce stosownych władz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]